poniedziałek, 27 listopada 2017

PRZEDPREMIEROWO / PIERWSZY PATRONAT: Wieża - Daniel O'Malley


Tytuł: WIEŻA
Seria: Kroniki Checquy
Autor: Daniel O'Malley
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
MOJA OCENA: 9/10 *********

‘To ciało należało kiedyś do mnie’

Myfanwy Thomas budzi się w pewnym parku w Londynie, wśród innych ciał noszących lateksowe rękawiczki. Kompletnie nie wie, co się dzieje, a na domiar złego w kieszeni płaszcza znajduje list… od dawnej właścicielki swojego ciała. Poprzedniej Myfawnwy wymazano pamięć, a musicie wiedzieć, że była dość ważną osobistością w Checquy Tajnej Organizacji do spraw Niezwykłych, walczących z nadnaturalnymi siłami w Wielkiej Brytanii. Myfanwy musi odkryć, kto ją zdradził, więc podąża śladami swojej poprzedniczki, która skrupulatnie punkt po punkcie opisuje jej świat, w jakim się znalazła.
Nowa Myfanwy trafia w środek piekła, odkrywając spisek, który może kosztować ją bardzo wiele, bo ktoś pragnie jej śmierci.
I w zasadzie to wszystko, co powinniście wiedzieć, bo najlepiej odkrywać tę książkę samemu

.

Zacznijmy od głównej postaci: Myfanwy Thomas, niesamowicie silna i niezależna. Pewnego dnia budzi się bez żadnych wspomnień, ale okazuje się, że nie jest sama. Bowiem poprzednia Mywany zostawiła jej wszystko, co potrzeba, by mogła w miarę normalnie funkcjonować i odszukać zdrajcę, który pragnie jej śmierci. Myfanwy jest dobra w papierkowej robocie, dlatego też w Checquy postawiono ją na najwyższym szczeblu i jest właśnie tytułową Wieżą. Po utracie pamięci musi zachowywać się tak jakby wcale do tej sytuacji nie doszło, więc tak jakby wciska ludziom kit, że tak naprawdę nic się nie zmieniło.

To prowadzi do kolejnego punktu świeżości, jaki oferuje nam Daniel O’Malley. Powieść nietuzinkowa, wyjątkowa i naprawdę bombowa, jeśli chodzi o to co ma nam do zaserwowania. Wyobraźcie sobie, że Checquy funkcjonuje mniej więcej tak, jak figury w szachach. Do tego co niektórzy mają nawet nadprzyrodzone zdolności. Czy nie brzmi ciekawie?


W tej książce dużą sprawą jest narracja.
Główne światła skierowane są na Myfanwy, która straciła pamięć, i z jej punktu widzenia toczy się większość akcji w trzecioosobowej narracji, natomiast bardzo dużą robotę robią listy, które zostawiła jej jej poprzedniczka. To właśnie z tych listów dowiadujemy się wszystkich najważniejszych rzeczy i wskazówek. To przewodnik dla Myfanwy, ale także dla nas. Razem poznajemy świat, o którym bohaterka po prostu zapomniała. Mamy tak jakby dwie narratorki z przeszłości i z teraźniejszości. I obie są świetne!

Autor bawi się stylami i widać że sprawia mu to ogromną frajdę i co warto zaznaczyć, to jego debiut. Popularne schematy zmienia o sto osiemdziesiąt stopni, sprawiając że są one nieszablonowe. Tekst jest niesamowicie rytmiczny. Od pierwszych akapitów strzela do nas wszystkim co ma, a potem ani trochę nie zmienia tempa. I to jest niesamowite, bo zazwyczaj jest odwrotnie: świetny początek, a potem równia pochyła. Nie tutaj! Daniel O’Malley doskonale radzi sobie piórem, nawet jeśli w roli głównego bohatera obsadził kobietę.

Zbudowanie postaci w oparciu o figury szachowe to pomysł, z którym raczej nigdzie indziej się nie spotkamy. To nadaje powieści świeżości, wiemy, że czegoś takiego jeszcze nie było, czytamy więc z zapartym tchem nie mając pojęcia, co tak naprawdę czeka na nas na kolejnej stronie: radioaktywne pająki? Proszę bardzo. Postać z czterema ciałami? Proszę bardzo.

Oczywiście główna oś fabuły to klasyczna dobra walka ze złem, ale przyprawiona tak wyśmienicie, że człowiek bawi się świetnie do ostatniej strony. Ja czytając tę książkę miałam wrażenie, że oglądam wyjątkowo odjechane anime w połączeniu z X-Menami oraz elementami powieści postapokaliptycznej. Naprawdę w tej książce jest wszystko, thriller, dystopia, komedia, Urban fantasy, elementy si-fi,dlatego to pierwsza książka od dawna na moim kanale, w której zakochają się także panowie.

Kochani polecam Wam tę książkę ze względu na atmosferę, język, genialny styl, świetnych bohaterów oraz twisty fabularne, które serio zwalają z nóg. Po tej książce mam ochotę w końcu nauczyć się grać w szachy! J


Za możliwość przeczytania przedpremierowo książki oraz OBJĘCIE JEJ PATRONATEM dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc. 
Na moim kanale na YT: Miasto Atramentowych Słów macie możliwość wygrania dwóch egzemplarzy.





środa, 22 listopada 2017

Premierowo: CINDER - Marissa Meyer - Saga Księżycowa

SAGA KSIĘŻYCOWA TOM 1: CINDER

AUTOR: MARISSA MEYER




Tytuł: CINDER
Seria: Saga Księżycowa - TOM 1
Autor: Marissa Meyer
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
MOJA OCENA: 9/10 *********

Słyszeliście kiedyś o Kopciuszku z mechaniczną stopą?


Cinder to pierwsza część bestsellerowej Sagi Księżycowej, która za oceanem zrobiła prawdziwą furorę. U nas próbowano już tę serię wydać, ale wówczas Wydawnictwo Egmont, które tym się zajmowało przerwało w połowie. I właśnie wtedy miałam tę przyjemność, by czytać tę książkę pierwszy raz. Już wówczas wiedziałam, że jest to lektura niesamowicie wciągająca, a teraz, gdy Papierowy Księżyc podjął się wznowienia tych książek, jestem im ogromnie wdzięczna. Bo mimo, że jestem już starsza, mam swoje czytelnicze wymagania to wiedziałam, że ponowne spotkanie z Cinder będzie świetną zabawą!

W odległej przyszłości po Czwartej Wojnie Światowej świat wygląda zupełnie inaczej od tego, który znamy dziś. Wszystko o wiele bardziej oparte jest na technologii, a nowoczesna mechanika symbolizuje ten nowy porządek na Ziemi. W Nowym Pekinie mieszka Cinder, młoda dziewczyna, mechaniczka, cyborg, będąca pod stałym nadzorem swojej bezdusznej macochy. W skutek nieszczęśliwego zbiegu wydarzeń jedna z jej przyrodnich sióstr zostaje zarażona plagą, która rozprzestrzenia się po kraju. Cinder zostaje o to oskarżona, a sytuacji nie poprawia fakt, że w międzyczasie poznaje także księcia, w którym chyba zaczyna się zakochiwać.

Już od pierwszej strony powieść wciąga swoim klimatem, nietuzinkową główną bohaterką, świetnie zbudowanym alternatywnym światem i tym przeczuciem, że kiedyś Ziemię faktycznie zamieszkają cyborgi i androidy, a człowiek będzie sobie swobodnie podróżował na Księżyc. Cinder jest także taką bohaterką, do której człowiek z miejsca się przywiązuje i mimo iż znamy standardową historię Kopciuszka i widać tutaj te odniesienia to i tak śledzimy jej losy nie raz obgryzając paznokcie. Nie jest ona typową księżniczką, ma w sobie cechy wojowniczki. Jest inteligentna, bystra, i przede wszystkim mimo mechanicznej stopy bardzo ludzka.

Moją ulubioną postacią obok Cinder jest oczywiście książę Kai. To nie rozpieszczony bachor, który ma wszystko czego zapragnie. Nie. To mądry mężczyzna, który podejmuje świadome decyzje a to sprawia, że ma serce na właściwym miejscu. Ma wszystkie dobre cechy, które czynią go godnym następcy tronu i wcale się nie dziwię, że dziewczyny za nim szaleją. Relacja, która nawiązuje się między nim a Cinder jest szczera, jest prawdziwa, przede wszystkim naturalna. Jest ta chemia, którą tworzą tylko i wyłącznie gdy są na scenie razem.

Powieść jest prowadzona w trzecioosobowej narracji, więc czytelnik ma wgląd na akcję z różnych punktów widzenia. A te momenty, w których jesteśmy w pałacu cesarza naprawdę budzą napięcie. W tej książce jest wiele elementów, które czarują: dziewczyna, która jest popychadłem, książę, który jest prawdziwym ciasteczkiem, zła macocha, a także zła królowa, i obie te panie toczą walkę o najgorszą małpę tej powieści. Mamy tu i intrygę i tajemnicę, przechadzamy się po pałacu, naprawiamy różne rzeczy narzędziami o których dziewczyny raczej nie mają pojęcia, naszym najlepszym przyjacielem jest android, szukamy też zaginionej księżniczki, opłakujemy śmierć bliskiej osoby, ze zgrozą odkrywamy swoją przeszłość, idziemy na bal, a także ze zgrozą obserwujemy że szykuje się kolejna wojna.

Lekkie pióro pani Meyer cieszy oko. Widać, że dużo czasu poświęciła pracując nad tą historią chociażby dla wymyślenia wszystkich tych nazw, które nadają temu światu odpowiednich kształtów. Czyta się to wszystko naprawdę miło, z radością przewracając kolejne kartki. Tempo narracji także jest przystępne, dlatego po tę książkę mogą też sięgnąć młodsi nie bojąc się, że nudne rozdziały będą jak tabletki nasenne. Nic podobnego! Tak naprawdę nigdy nie wiemy, co się wydarzy i jaki twist zaserwuje nam autorka.

Połączenie fantasy, szczypty dystopii oraz tej bajkowości znanej nam z dzieciństwa to strzał w dziesiątkę. Te sentymentalne odniesienia sprawiły że znowu byłam nastoletnią dziewczynką wierzącą, że mój książę któregoś dnia się zjawi (co prawda się zjawił, ale to inna historia). I chociaż czasami możemy się domyślić, co takiego się stanie i co tak naprawdę ma do zrobienia Cinder, to i tak bardzo miło się to czyta. To naprawdę fajny retelling oprawiony w nowe kolory, posypany szczyptą zupełnie innej, nie znanej braciom Grimm magii.


Ja mam tylko nadzieję, że morał pozostanie ten sam: że prawdziwa miłość pokona wszelkie przeszkody.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję:



zdjęcie pochodzi z instagrama: @miastoatramentowychslow



piątek, 10 listopada 2017

Przedpremierowo: Kathryn Perez - TERAPIA


'Czasami trzeba się zgubić, by się odnaleźć'





Tytuł: Terapia
Autor: Kathryn Perez
Wydawnictwo: Wydawnictwo Niezwykłe
MOJA OCENA: 8/10 ********

       Spośród wielu powieści, w których poruszane są trudne tematy, często te tabu, w moje ręce wpadła ‘Terapia’ Kataryn Perez, pierwsza książka Wydawnictwa Niezwykłe, której premiera zapowiedziana jest na 22 listopada (ale już możecie ją przedpremierowo zakupić, wszystkie linki w opisie). Wzięłam tę książkę do ręki nie za bardzo wiedząc, czego się spodziewać bo opis z tyłu to tylko strzępki myśli głównej bohaterki, kompletnie wyrwane z kontekstu.

       Każdy kolejny rozdział rozpoczyna cytat, który daje do myślenia i dzięki któremu opowieść o Jessice Alexander, bo tak nazywa się główna bohaterka nabiera jeszcze więcej barw w tych wszystkich odcieniach szarości. Dlaczego o tym mówię? W momencie, gdy poznajemy Jessicę jest ona gnębioną licealistką, której życie naprawdę nie rozpieszcza. Jej rodzice za bardzo się nią nie interesują, w dodatku jej matka wszystkie smutki topi w alkoholu –ma lepsze i gorsze dni. Jess nie ma pojęcia, co to znaczy być kochaną, dlatego w poszukiwaniu tego uczucia oddaje swoje ciało wielu przypadkowym chłopakom. Przez to w szkole ma nienajlepszą opinię, a oliwy do ognia dolewa co chwila niejaka Elizabeth, która jest taką wredną suczą, za którą murem stoi cała szkoła. Jess musi znosić wszelkie obelgi i złośliwe komentarze, a swoje rany leczy w domowym zaciszu, gdzie jej najlepszą przyjaciółką staje się żyletka.

       W skutek zbiegu wydarzeń zostaje również pobita, a nagrania z całego incydentu zostają wrzucone do sieci. Gdy półprzytomna leży na ulicy, przełykając krew i wstyd, ktoś udziela jej pomocy. W ten sposób nawiązuje się więź między Jess a Jace’m, który jest tym popularnym w szkole rozgrywającym za którym szaleją wszystkie panny. On natomiast tkwi w beznadziejnym związku ze wspomnianą wcześniej Elizabeth, która oczami jego matki jest dla niego idealną partnerką. Relacja Jess i Jace’a od początku nie jest łatwa, ale chłopak dzieli się z nią pewną tajemnicą. Stają się sobie niesamowicie bliscy, ale niestety pod ich nogi raz po raz są rzucane kłody.

       Czytając te książkę czułam ból. Sama nigdy nie doprowadziłam się do samookaleczenia, ale wiem co to znaczy być gnębionym. Historia Jess wzbudziła we mnie wiele przemyśleń, między innymi, że często zostajemy ze swoimi problemami sami i wolimy je przemilczeć niż głośno mówić o tym, co nas najbardziej boli. Jessica jest postacią tragiczną, od samego początku widzimy jak boryka się ze swoimi demonami, często w bardzo zły sposób, czujemy tę beznadziejność, bezradność i ból. Bardzo podoba mi się postać Jace’a, szczególnie w tych początkowych rozdziałach, gdzie nie zważając na opinię innych staje w obronie Jessici, a także oferuje jej swoją przyjaźń. Zazwyczaj, niestety, ludzie boją się okazać wsparcie osobom, które tego potrzebują, jednak Jace staje na wysokości zadania. Poświęca Jessice swój czas, potrafi jej słuchać, potrafi sprawić by zapomniała o problemach, ale wkrótce ich przyjaźń przeradza się w coś więcej, co prowadzi ich oboje do autodestrukcji.

       Potem wkraczamy na ciężką i długą ścieżkę życia, obserwując jak nasi bohaterowie zmagają się ze swoimi demonami. W książce poruszane są tematy związane właśnie z samookaleczeniem, toksycznymi związkami, alkoholizmem (który często traktowany jest jako tymczasowe rozwiązanie – wypić, zagłuszyć umysł i nic nie czuć), przyjaźnią, a także miłością, której Jessica tak rozpaczliwie potrzebuje.

       Powieść nie jest lekka, nie jest też wesoła. Pełno w niej ciężkich, wręcz drastycznych momentów. Ma też kilka ciekawych rozwiązań fabularnych, bo tak naprawdę możemy się domyślać zakończenia, ale po drodze autorka serwuje nam kilka twistów, przez które już tak naprawdę nie jesteśmy pewni, jak to się zakończy.

       Bardzo podobają mi się wstawki z ‘dziennika’ Jess, w którym dziewczyna w bardzo poetycki sposób wyraża swoje myśli. Niektóre z jej wpisów mogłyby spokojnie zostać zamienione w tekst piosenki i słuchałoby się tego z głęboką refleksją. Styl pisania autorki jest bardzo przyjemny w odbiorze, czasami tylko delikatnie wkurzały mnie przekleństwa padające z ust bohaterów, ale nie było to aż tak bardzo rażące. Oczywiście muszę też wspomnieć o tym, jak bardzo podoba mi się okładka i jestem bardzo wdzięczna Wydawnictwu Niezwykłemu, że zgodzili się podesłać mi prebooka, gdyż lektura tej książki była czystą i naprawdę wyjątkową przyjemnością.

       I wiecie co, mogłoby się wydawać, że to co czytamy w tej powieści już gdzieś tam było i że to kolejna powieść która ma tylko zagrać na naszych uczuciach, ale wszystko tak naprawdę zmienia się, gdy czytamy notkę od autorki, umieszczoną na końcu. Okazuje się, że ta historia nie jest wyssana z palca, a wręcz przeciwnie jej autorka przeszła przez coś podobnego i właśnie wydarzenia z jej życia stały się inspiracją dla tej historii. W podziękowaniach pada również nazwisko Colleen Hoover, która jest bliską przyjaciółką autorki. Więc jeśli lubicie książki pani Hoover, z pewnością zapamiętacie także tę historię.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Niezwykłe



wtorek, 7 listopada 2017

Nina Reichter - LOVE Line


'Gdy spotkasz kogoś, w kim mógłbyś się zakochać - wiesz o tym od razu'



Tytuł: LOVE Line
Autor: Nina Reichter
Wydawnictwo: Novae Res
MOJA OCENA: 8/10 ********


Od momentu, gdy przeczytałam ostatnie słowo w trylogii ‘Ostatnia Spowiedź’ minęło kilka ładnych lat. Wtedy, niesiona kompletnie innymi wyobrażeniami dorosłego życia i miłości zaczytywałam się w książkach o Ally i Bradinie, krzycząc, tupiąc i nieraz wzdychając do kolejnych rozdziałów opowieści. Dzięki tej historii Nina Reichter do tej pory znajduje się w czołowej piątce moich ulubionych polskich pisarzy.

Dlatego też w momencie, gdy zobaczyłam zapowiedź jej nadchodzącej nowej powieści zatytułowanej ‘LOVE Line’ wiedziałam, że muszę ją dorwać jak najszybciej. To tak, jakbym po długiej minucie pod wodą wreszcie mogła zaczerpnąć tlenu.

Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to przemiana warsztatu, jakim włada autorka. To taka trochę przemiana raczkującej gąsienicy w pięknego motyla. LOVE Line to już nie jest książka w stylu Young Adult, ale dorosła, dojrzała i przede wszystkim inteligentna książka. Mamy w niej dorosłych bohaterów, prawdziwe życiowe problemy i miłość, która nie jest łatwa. Zaskoczył mnie też temat. Temat podrywu. Przecież w dobie Tindera i innych tego typu portali to jest po prostu takie… codzienne!

To opowieść o dorosłych ludziach, a więc takich którzy mają na swoich plecach już jakiś bagaż doświadczeń i można by powiedzieć, że są może za starzy na to by spotkać oszałamiające uczucie. Ale szczerze? Nie sądzę, żeby wiek miał coś z tym wspólnego. Jak mamy kogoś ważnego dla nas spotkać to stanie się to nawet w wieku 80 lat. Ale może trochę o fabule i żeby nie zdradzać Wam za dużo podeprę się troszkę notką od wydawcy:

Matt Hansen to bardzo przystojny młody mężczyzna, którego powołaniem w życiu jest bycie psychologiem – konkretnie zajmuje się doradzaniem kobietom co zrobić, by znaleźć dobrego partnera i zbudować z nim wspaniały związek. Matt po mojemu jest tak zwanym trenerem podrywu, ale takim dobrym trenerem podrywu, który wręcz próbuje ochronić kobiety przed złymi zagrywkami złych mężczyzn. Jeśli chodzi o trening podrywu to nawet idzie znaleźć na polskim YouTube filmiki o tym, jak podrywać, czego nie robić itd. i szczerze powiedziawszy kiedyś sama namiętnie oglądałam kanał Anny Szlęzak, kodując sobie głęboko w pamięci jej rady. Dziś na szczęście już tego nie potrzebuję, ale wtedy jej słowa uważałam za niesamowicie cenne. Kimś takim właśnie jest Matt, tyle że jego głównym środkiem komunikacji z kobietami jest radio, w którym właśnie prowadzi audycję LOVE Line. Kobiety dzwonią do radia, zadają pytania a on na nie odpowiada.

Oczywiście, jak to bywa w życiu Matt spotyka Bethany. I to jest dość ciekawe, bo nasi główni bohaterowie poznają się na siedem lat przed tym właściwym czasem akcji książki – cała linia fabularna rozgrywa się właśnie siedem lat później od momentu ich pierwszego spotkania. Akcja książki dzieje się w Nowym Jorku, a sam prolog ma miejsce tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Jestem sobie w stanie wyobrazić cudowne i nastrojowe światła miasta, które nigdy nie śpi w klimacie tych cudownych świąt, podczas których dzieje się tyle cudów. Siedem lat później wszystko jest wywrócone do góry nogami, Bethany jest zdradzoną kobietą, w trakcie rozwodu, wygląda na to, że jej córka woli swoją przyszłą macochę, Beth jest także dziennikarką luksusowego magazynu dla kobiet, ale pisanie do niego artykułów raczej nie przynosi jej satysfakcji. Matt natomiast dalej bawi się w doradcę i jak możemy się domyślić ich drogi ponownie się krzyżują. Bethany ma szansę zyskać awans, ale żeby to zrobić musi napisać właśnie artykuł o trenerach podrywu, a Matt krążący w tym temacie może jej pomóc. Czy po siedmiu latach znów może pojawić się między nimi feeling? Czy to niezwykłe spotkanie z kimś z przeszłości to tylko i wyłącznie czysto zawodowa relacja?

Ta powieść jest przede wszystkim bardzo kobieca. Nie raz nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak mężczyźni (kobiety też żeby nie było) potrafią manipulować, potrafią mówić to co chcemy usłyszeć tylko dla własnego celu (często wiadomo jakiego – żeby zaciągnąć kogoś do łóżka). Każdy człowiek potrzebuje miłości, a nie czarujmy się kobiety są o wiele bardziej naiwne i niestety często jesteśmy świadkami, gdy nawet nasza najbliższa przyjaciółka zalewając się łzami szlocha w nasze ramię ‘ten i ten to dupek, a ja myślałam, że to miłość!’.

Nina Reichter w bardzo dojrzały sposób próbuje nam zwrócić uwagę, że miłość to nie tylko schemat i zachowanie się wobec określonego wzoru. Niestety, to nie matematyka, często nie jesteśmy w stanie przewidzieć reakcji drugiej osoby właśnie dlatego, że każdy z nas jest inny.

LOVE Line to nie tylko powieść obyczajowa, to także nutka dramatu, czasami nawet powiedziałabym że delikatnie okraszony poradnik dla kobiet, by były bardziej pewne siebie, silniejsze i by znały swoją wartość, co często jest zachwiane przez media które karmią nas obrazkami szczupłych dam, które mają na czole napisane ‘rozmiar S’. Sama, czytając te książkę uśmiechałam się pod nosem uświadamiając sobie swoje błędy. Zaznaczyłam sobie nawet kilka ważniejszych momentów, bo bardzo podoba mi się budowanie relacji pomiędzy bohaterami, to jak bardzo mają wszystko pokomplikowane i jak bardzo skomplikowana staje się ich znajomość – nic nie jest oczywiste.

I to też jest fajne, bo autorka zgrabnie operując narracją z dwóch perspektyw nie od razu daje nam wszystko na tacy, a wraz z biegiem fabuły odkrywamy kolejne karty i poznajemy tajemnice oraz strachy naszych bohaterów. Zgodzę się, że momentami troszeczkę wieje nudą a to za sprawą opisów, które dla mnie są bardzo ważne i naprawdę warto przez nie przebrnąć. Przez to książka faktycznie momentami zwalnia, ale dla mnie jest to plus, bo mogłam z bohaterami spędzić więcej czasu i poznać ich psychologię o wiele głębiej. To nie jest książka przez którą przefrunie się w pięć minut, nie! Momentami się zatrzymałam zastanawiając się nad pewnymi aspektami. I to jest cenne. Tekst daje do myślenia!

Dwójka bohaterów jest genialnie wykreowana, są tacy z krwi i  z kości, mają wady, zalety czyli to co lubię w budowaniu bohaterów, a jak jeszcze jest ich dwójka i to tak genialnie napisana to już w ogóle jestem w niebie! Beth pod pozą królowej lodu i kobiety biznesu skrywa tak naprawdę swoje największe pragnienia. Nie mówi na głos, ale ja wiem i wszyscy wiedzą, że przede wszystkim pragnie miłości. Dotyku. Mężczyzny, przy którym może się budzić czując się bezpieczną i kochaną. Matt to gość, który niby ma wszystko poukładane, ale gdzieś tam się pogubił. Momentami im współczujemy, innym razem mamy ochotę ich kopnąć w tyłek żeby zaczęli trochę inaczej postępować i to jest fajne, bo opowieść Niny wzbudza naprawdę całą paletę przeróżnych emocji.

Końcówka, to już na pewno wiecie. Pocisk. Masakra. Dramat. I gdzie jest druga część ja się pytam?! Pewnie z rok trzeba będzie poczekać. Ale spoko – zawsze będzie pretekst, by przeczytać te książkę jeszcze raz. Muszę też dodać, że niesamowicie podoba mi się wydanie tej książki. W ogóle książki Niny są piękne. A ta okładka… ech. Polecam tę książkę czytać podczas świąt! Wtedy nastrojowe światła choinki i playlista, którą możecie znaleźć na końcu książki z pewnością zagwarantują Wam odjazd i będziecie chcieli więcej.



Za możliwość przeczytania książki dziękuję słomce, Wydawnictwu Novae Res i autorce Ninie Reichter