wtorek, 6 listopada 2018

Nina Reichter - LOVE LINE II

''Znacznie łatwiej jest udawać miłość, niż ukryć, że kogoś kochasz''



Tytuł: LOVE LINE II
Seria: LOVE LINE
Autor: Nina Reichter
Wydawnictwo: Novae Res
Moja ocena: 9/10 *********

Nina Reichter gości na mojej półce już wiele lat, od momentu, gdy w moje ręce wpadła fantastyczna ‘’Ostatnia Spowiedź’’. Ta historia sprawiła, że autorka na stałe zagościła na liście moich ulubionych polskich pisarzy i na każdą jej kolejną książkę z utęsknieniem zacieram ręce. Czy za kolejną ładną oprawą graficzną kryje się ładna historia?

Po sukcesie pierwszej części ‘’LOVE LINE’’, wiedzieliśmy, że autorka pracuje nad kolejną i szczerze powiedziawszy miałam co do tej książki pewne obawy. Bo o ile część pierwsza zyskała w moich czytelniczych oczach naprawdę pozytywny odbiór, momentami troszeczkę mi się dłużyła, a ciężkie amerykańskie słownictwo troszkę utrudniało mi czytanie. Relacja głównych bohaterów Beth i Matthew nie należą do najłatwiejszych i początek tej więzi, mimo że niezwykle magiczny, później zamienia się w prawdziwy kalejdoskop emocji. Cały czas zastanawiałam się więc, czego mogę spodziewać się po dalszej części ich przygód, a biorąc pod uwagę dość emocjonującą końcówkę ‘’LOVE LINE’’ obstawiałam kolejną huśtawkę emocji.

‘’LOVE LINE II’’ rozpoczyna się w święta Bożego Narodzenia, podczas których główna bohaterka ma tak poszarpany układ emocjonalny, że najlepsza maszyna do szycia nie byłaby w stanie tego poskładać. Wygląda na to, że seksowny trener PUA Matthew Hansen nie jest jej pisany, a to sprawia, że cudowne i kolorowe święta stają się szare bure i ponure. Jak można się domyślić losy tej dwójki niejednokrotnie splotą się na kartach tej książki, a ich wzajemna relacja… cóż… lepiej zapnijcie pasy, bo będzie się działo!

LOVE LINE II to też powieść napisana z rozmachem. Wszystko rozgrywa się na tle wielkiego spektakularnego telewizyjnego show, jakich niemało w dzisiejszej telewizji. Cała ta kwestia wygląda bardzo wiarygodnie, jakby autorka sama była reżyserką, bądź pracowała w ekipie takiego przedsięwzięcia. Miałam wrażenie jakbym sama była na planie show w stylu ‘’Randka w ciemno’’, widząc te wszystkie zabiegi kamerzystów i operatorów, by w telewizji wyglądało to piękniej i lepiej. Na tle tak wielkiego show wątek miłosny wydaje się być malutki, ale te dwie rzeczy współgrając ze sobą tworzą epicki finał dla cudownej historii, którą naprawdę warto poznać. Dodam też, że humor, który towarzyszy bohaterom niejednokrotnie wywołał uśmiech na mojej twarzy. 



Pomimo bardzo łatwych zabiegów literackich (mam tutaj na myśli, że pewne wątki można spotkać w innych historiach, tylko podane w innym sosie), LOVE LINE czyta się naprawdę dobrze ze względu na współczesność i bardzo przejrzysty język, który trafi na pewno do wielu czytelniczek. Dodatkowym atutem jest także playlista (nie tylko umieszczona na końcu książki), gdzie kolejne tytuły piosenek pojawiają się przed właściwymi scenami i pomagają czytelnikowi w odbiorze i dobraniu odpowiednich emocji do danej sekwencji. Otwierając tę powieść naprawdę się bałam. Bałam się, że mnie przytłoczy, że będzie mi się dłużyła, że nie będę w stanie przez nią przebrnąć, że może będzie kompletnie niepotrzebna, że może nie wkręcę się tak jak powinnam… itd., itp. Nie pomagał mi fakt, że minął rok czasu od sięgnięcia po tom pierwszy i musiałam troszkę wytężyć mózgownicę, żeby przypomnieć sobie, co tam się naprawdę działo. Muszę przyznać, że po przeczytaniu dwóch rozdziałów puzzle wróciły na swoje miejsce (szok), a odpowiednie emocje zajęły odpowiednie stanowiska w moim mózgu.

Druga część jest na pewno o wiele lżejsza od części pierwszej. Mniej tu ciężkich, amerykańskich zwrotów, które troszkę utrudniały mi czytanie pierwszego tomu (mimo mojej wielkiej miłości do języka angielskiego, nigdy nie zagłębiłam się tak dokładnie w amerykański slang). Więcej tu opisów oraz miłosnych rozterek – napisanych naprawdę zamaszystym, pastelowym i bardzo ciepłym kobiecym piórem. Historia Beth i Matthew mimo, że tak miejscami posępna i smutna, prowadzi do czegoś pięknego i choć od samego początku możemy domyślać się bajkowego zakończenia, zastanawiamy się jak bohaterowie naprawią swoje sprawy i wrócą na odpowiedni tor.

Nina Reichter od czasu swojej pierwszej trylogii rozwinęła skrzydła, to nie jest już opowieść dla nastolatków, ale zdecydowanie dla starszej widowni, gdzie każdy ma już na plecach jakiś bagaż doświadczeń. LOVE LINE to kolejna opowieść, która niesie ze sobą nadzieję i światło, pokazując, że każdemu należy się druga szansa, nigdy nie warto porzucać nadziei, a prawdziwa miłość jeśli ma się wydarzyć, to na pewno Cię znajdzie. Nigdy też nie jest za późno, żeby ze sobą porozmawiać – i właśnie ta rozmowa jest najważniejsza. Nie warto jest skrywać swoich uczuć i tłumić w sobie emocji – chociaż, wiadomo, niedopowiedzenia zawsze były i będą. Jeżeli kogoś kochacie, zbierzcie się na odwagę i po prostu mu powiedzcie. Lepiej żałować, że się coś zrobiło (i poszło nie po naszej myśli) niż gdybać, co by było gdybyśmy jednak to zrobili!

za egzemplarz do recenzji dziękuję: