Kryminał z mrożonkami w tle.
Tytuł: Czerwony Lód
Autor: Małgorzata Radtke
Wydawnictwo: WasPos
Seria: Szady
Moja ocena: 7,5/10
Witaj w Pihonie, jednym z największych tego typu zakładów w Europie.
Produkują tutaj mrożonki, takie, jakie możesz znaleźć w lodówkach w każdym
supermarkecie. Mrożone owoce? Proszę bardzo. Warzywa? Nie ma problemu. Ofertę
mają naprawdę sporą. Zakład pracy jak każdy inny tego typu: marne zarobki,
nieelastyczny grafik pracy, nocne zmiany, warunki szkodliwe, a między
pracownikami różnego rodzaju relacje. I mówiąc ‘’różnego rodzaju’’ mam na myśli
wszelakie konstrukcje rodem z ‘’Mody na sukces’’. Wszystko fajnie pięknie do
czasu pewnej nocy, gdy na podłodze jednej z hal zostaje znaleziona krew. I to
całkiem sporo tej krwi. Ktoś ewidentnie się wykrwawił na śmierć. Sierżant
Szadurski ma więc pełne ręce roboty: od ustalenia tożsamości ofiary, poprzez
odnalezienie ciała, a na końcu ustalenie mordercy. Niby spokojny zakład pracy,
a tu taka rewelacja…
‘’Czerwony lód’’ to lekki kryminał spod
pióra młodej polskiej autorki Małgorzaty Radtke i trzeba przyznać, że jest to
całkiem dobry debiut. Książkę czyta się naprawdę szybko, czego zasługą jest
szybka akcja – bardzo podoba mi się, że wszystko jest wyważone, nic tu nie
przekombinowano, a całość naprawdę ciekawi.
Zainteresowałam się tą książką ze
względu na opis. Sama kilka lat temu uwięziłam się właśnie w takim zakładzie
pracy działającym w moim mieście. I choć na początku było fajnie, z czasem
coraz bardziej zaczął mnie przytłaczać. Ogrom pracy, marny pieniądz, coraz
większe wymagania, kierownictwo, które uważało nas pracowników za zwykłe
robaki, system czterobrygadowy, nocne zmiany i każde święta w pracy. Gdy się
tam zatrudniłam to wszystko nie było takim dużym problemem. Byłam młoda, nie
miałam swojej rodziny ani chłopaka więc w zasadzie nie zależało mi, czy w
sobotę idę na nockę, czy w Boże narodzenie na popołudniówkę. Dopiero po trzech
latach zaczęłam się w tym zakładzie dusić. Jednak przez cały ten czas poznałam
zarówno samo pojęcie produkcji, jak i podłość innych ludzi. Plotek po zakładzie
nawet na mój temat chodziło tyle, że włos jeżył się na głowie. A jeśli chodzi o
romanse między pracownikami, to było to na porządku dziennym. Każdy miał coś za
uszami.
Zacznę może od świetnego tła całej
książki jakim jest właśnie zakład produkujący mrożonki. Nie wiem, czy autorka
wylądowała kiedykolwiek na tego typu produkcji, ale opisy maszyn, miejsc,
kolejnych hal i konstrukcja całej machiny jest tak bardzo realistycznie
opisana, że jestem w szoku. Naprawdę czułam, jakbym tam była, a momentami
miałam przebłyski, że jestem w swojej robocie. Kilka razy przez głowę
przebiegła mi myśl, co by było gdyby takie morderstwo zdarzyło się u nas. Och,
ile razy sobie wyobrażałam, że wrzucamy kierownika do pieca nie zliczę. Kiedy
człowiek jest zmęczony, a oni jeszcze bardziej dobijają swoimi wymaganiami to
różne rzeczy chodzą po głowie.
Sierżant Szadurski, pseudonim Szady, to
dojrzały mężczyzna bardzo lubiący pracę policjanta. Podoba mi się poprowadzenie
akcji w pierwszoosobowej formie narracji. Dzięki temu widzimy wszystko jego
oczami, jest nam więc trochę trudniej być czytelnikiem obiektywnym. Mamy tylko
te informacje, które podsyła nam główny bohater. A trzeba przyznać, że intryga
w książce jest dość mocno zapętlona i całe rozwiązanie nie jest takie proste i
przyjemne jakbyśmy chcieli. Szadurski momentami bawił mnie do łez. Miałam
wrażenie, że taka z niego trochę sierotka: tu się potknął, tam uderzył. Te
momenty sprawiają, że książka momentami ma bardzo komiczny wydźwięk, dzięki
czemu czytelnik nie tylko jest zajęty rozwiązywaniem zagadki morderstwa, ale
także obserwuje liczne gagi z Szadym w roli glównej. Również dużym plusem jest
to, że mamy tutaj także inne wątki, zaglądamy troszkę do życia sierżanta i to
też sprawiło, że jako mężczyzna nie za bardzo mi się podoba. Jako policjant
jest troszkę cwany i ma żelazne uczucia. To zdecydowanie nie jest mój typ.
Jedyne, do czego mogę się przyczepić to
kilka błędów językowych i ortograficznych, które zauważyłam po drodze. Mimo
korekty nie zostały poprawione i czasami bolały w oczy. Ale jeśli ktoś czyta
szybko, to może nawet nie zwróci na nie uwagi. Nie psują konstrukcji powieści,
więc nie są aż takim wielkim minusem, no ale jednak są, więc warto byłoby się
im bardziej przyjrzeć.
Polecam tę książkę fanom lekkich
kryminałów. Przy tej książce można się zrelaksować, troszkę pogłówkować i
szczerze się pośmiać. Autorka ma bardzo lekkie pióro, widać, że kryminał ją
fascynuje, bo potrafi się tym bawić. Myślę, że czytelnicy będą zadowoleni,
szczególnie że sam tytuł książki jest bardzo pomysłowy. Odniosłam wrażenie, że
troszkę tutaj inspiracji ‘’Morderstwem w Orient Ekspresie’’, co jest dowodem na
to, że jest to kryminał napisany w starym, dobrym stylu bez udziwnień,
upiększeń, z mnóstwem akcji i bardzo zaludnionym gruntem. Z chęcią więc sięgnę
po kolejne przygody Szady’ego. Bardzo polecam kryminał z mrożonkami w tle.
Następnym razem, gdy pójdę do Kauflanda po jakieś mrożone warzywka to z pewnością
przypomnę sobie ‘’Czerwony lód’’.
Witaj w Pihonie, jednym z największych tego typu zakładów w Europie.
Produkują tutaj mrożonki, takie, jakie możesz znaleźć w lodówkach w każdym
supermarkecie. Mrożone owoce? Proszę bardzo. Warzywa? Nie ma problemu. Ofertę
mają naprawdę sporą. Zakład pracy jak każdy inny tego typu: marne zarobki,
nieelastyczny grafik pracy, nocne zmiany, warunki szkodliwe, a między
pracownikami różnego rodzaju relacje. I mówiąc ‘’różnego rodzaju’’ mam na myśli
wszelakie konstrukcje rodem z ‘’Mody na sukces’’. Wszystko fajnie pięknie do
czasu pewnej nocy, gdy na podłodze jednej z hal zostaje znaleziona krew. I to
całkiem sporo tej krwi. Ktoś ewidentnie się wykrwawił na śmierć. Sierżant
Szadurski ma więc pełne ręce roboty: od ustalenia tożsamości ofiary, poprzez
odnalezienie ciała, a na końcu ustalenie mordercy. Niby spokojny zakład pracy,
a tu taka rewelacja…
‘’Czerwony lód’’ to lekki kryminał spod
pióra młodej polskiej autorki Małgorzaty Radtke i trzeba przyznać, że jest to
całkiem dobry debiut. Książkę czyta się naprawdę szybko, czego zasługą jest
szybka akcja – bardzo podoba mi się, że wszystko jest wyważone, nic tu nie
przekombinowano, a całość naprawdę ciekawi.
Zainteresowałam się tą książką ze
względu na opis. Sama kilka lat temu uwięziłam się właśnie w takim zakładzie
pracy działającym w moim mieście. I choć na początku było fajnie, z czasem
coraz bardziej zaczął mnie przytłaczać. Ogrom pracy, marny pieniądz, coraz
większe wymagania, kierownictwo, które uważało nas pracowników za zwykłe
robaki, system czterobrygadowy, nocne zmiany i każde święta w pracy. Gdy się
tam zatrudniłam to wszystko nie było takim dużym problemem. Byłam młoda, nie
miałam swojej rodziny ani chłopaka więc w zasadzie nie zależało mi, czy w
sobotę idę na nockę, czy w Boże narodzenie na popołudniówkę. Dopiero po trzech
latach zaczęłam się w tym zakładzie dusić. Jednak przez cały ten czas poznałam
zarówno samo pojęcie produkcji, jak i podłość innych ludzi. Plotek po zakładzie
nawet na mój temat chodziło tyle, że włos jeżył się na głowie. A jeśli chodzi o
romanse między pracownikami, to było to na porządku dziennym. Każdy miał coś za
uszami.
Zacznę może od świetnego tła całej
książki jakim jest właśnie zakład produkujący mrożonki. Nie wiem, czy autorka
wylądowała kiedykolwiek na tego typu produkcji, ale opisy maszyn, miejsc,
kolejnych hal i konstrukcja całej machiny jest tak bardzo realistycznie
opisana, że jestem w szoku. Naprawdę czułam, jakbym tam była, a momentami
miałam przebłyski, że jestem w swojej robocie. Kilka razy przez głowę
przebiegła mi myśl, co by było gdyby takie morderstwo zdarzyło się u nas. Och,
ile razy sobie wyobrażałam, że wrzucamy kierownika do pieca nie zliczę. Kiedy
człowiek jest zmęczony, a oni jeszcze bardziej dobijają swoimi wymaganiami to
różne rzeczy chodzą po głowie.
Sierżant Szadurski, pseudonim Szady, to
dojrzały mężczyzna bardzo lubiący pracę policjanta. Podoba mi się poprowadzenie
akcji w pierwszoosobowej formie narracji. Dzięki temu widzimy wszystko jego
oczami, jest nam więc trochę trudniej być czytelnikiem obiektywnym. Mamy tylko
te informacje, które podsyła nam główny bohater. A trzeba przyznać, że intryga
w książce jest dość mocno zapętlona i całe rozwiązanie nie jest takie proste i
przyjemne jakbyśmy chcieli. Szadurski momentami bawił mnie do łez. Miałam
wrażenie, że taka z niego trochę sierotka: tu się potknął, tam uderzył. Te
momenty sprawiają, że książka momentami ma bardzo komiczny wydźwięk, dzięki
czemu czytelnik nie tylko jest zajęty rozwiązywaniem zagadki morderstwa, ale
także obserwuje liczne gagi z Szadym w roli glównej. Również dużym plusem jest
to, że mamy tutaj także inne wątki, zaglądamy troszkę do życia sierżanta i to
też sprawiło, że jako mężczyzna nie za bardzo mi się podoba. Jako policjant
jest troszkę cwany i ma żelazne uczucia. To zdecydowanie nie jest mój typ.
Jedyne, do czego mogę się przyczepić to
kilka błędów językowych i ortograficznych, które zauważyłam po drodze. Mimo
korekty nie zostały poprawione i czasami bolały w oczy. Ale jeśli ktoś czyta
szybko, to może nawet nie zwróci na nie uwagi. Nie psują konstrukcji powieści,
więc nie są aż takim wielkim minusem, no ale jednak są, więc warto byłoby się
im bardziej przyjrzeć.
Polecam tę książkę fanom lekkich
kryminałów. Przy tej książce można się zrelaksować, troszkę pogłówkować i
szczerze się pośmiać. Autorka ma bardzo lekkie pióro, widać, że kryminał ją
fascynuje, bo potrafi się tym bawić. Myślę, że czytelnicy będą zadowoleni,
szczególnie że sam tytuł książki jest bardzo pomysłowy. Odniosłam wrażenie, że
troszkę tutaj inspiracji ‘’Morderstwem w Orient Ekspresie’’, co jest dowodem na
to, że jest to kryminał napisany w starym, dobrym stylu bez udziwnień,
upiększeń, z mnóstwem akcji i bardzo zaludnionym gruntem. Z chęcią więc sięgnę
po kolejne przygody Szady’ego. Bardzo polecam kryminał z mrożonkami w tle.
Następnym razem, gdy pójdę do Kauflanda po jakieś mrożone warzywka to z pewnością
przypomnę sobie ‘’Czerwony lód’’.