wtorek, 6 listopada 2018

Nina Reichter - LOVE LINE II

''Znacznie łatwiej jest udawać miłość, niż ukryć, że kogoś kochasz''



Tytuł: LOVE LINE II
Seria: LOVE LINE
Autor: Nina Reichter
Wydawnictwo: Novae Res
Moja ocena: 9/10 *********

Nina Reichter gości na mojej półce już wiele lat, od momentu, gdy w moje ręce wpadła fantastyczna ‘’Ostatnia Spowiedź’’. Ta historia sprawiła, że autorka na stałe zagościła na liście moich ulubionych polskich pisarzy i na każdą jej kolejną książkę z utęsknieniem zacieram ręce. Czy za kolejną ładną oprawą graficzną kryje się ładna historia?

Po sukcesie pierwszej części ‘’LOVE LINE’’, wiedzieliśmy, że autorka pracuje nad kolejną i szczerze powiedziawszy miałam co do tej książki pewne obawy. Bo o ile część pierwsza zyskała w moich czytelniczych oczach naprawdę pozytywny odbiór, momentami troszeczkę mi się dłużyła, a ciężkie amerykańskie słownictwo troszkę utrudniało mi czytanie. Relacja głównych bohaterów Beth i Matthew nie należą do najłatwiejszych i początek tej więzi, mimo że niezwykle magiczny, później zamienia się w prawdziwy kalejdoskop emocji. Cały czas zastanawiałam się więc, czego mogę spodziewać się po dalszej części ich przygód, a biorąc pod uwagę dość emocjonującą końcówkę ‘’LOVE LINE’’ obstawiałam kolejną huśtawkę emocji.

‘’LOVE LINE II’’ rozpoczyna się w święta Bożego Narodzenia, podczas których główna bohaterka ma tak poszarpany układ emocjonalny, że najlepsza maszyna do szycia nie byłaby w stanie tego poskładać. Wygląda na to, że seksowny trener PUA Matthew Hansen nie jest jej pisany, a to sprawia, że cudowne i kolorowe święta stają się szare bure i ponure. Jak można się domyślić losy tej dwójki niejednokrotnie splotą się na kartach tej książki, a ich wzajemna relacja… cóż… lepiej zapnijcie pasy, bo będzie się działo!

LOVE LINE II to też powieść napisana z rozmachem. Wszystko rozgrywa się na tle wielkiego spektakularnego telewizyjnego show, jakich niemało w dzisiejszej telewizji. Cała ta kwestia wygląda bardzo wiarygodnie, jakby autorka sama była reżyserką, bądź pracowała w ekipie takiego przedsięwzięcia. Miałam wrażenie jakbym sama była na planie show w stylu ‘’Randka w ciemno’’, widząc te wszystkie zabiegi kamerzystów i operatorów, by w telewizji wyglądało to piękniej i lepiej. Na tle tak wielkiego show wątek miłosny wydaje się być malutki, ale te dwie rzeczy współgrając ze sobą tworzą epicki finał dla cudownej historii, którą naprawdę warto poznać. Dodam też, że humor, który towarzyszy bohaterom niejednokrotnie wywołał uśmiech na mojej twarzy. 



Pomimo bardzo łatwych zabiegów literackich (mam tutaj na myśli, że pewne wątki można spotkać w innych historiach, tylko podane w innym sosie), LOVE LINE czyta się naprawdę dobrze ze względu na współczesność i bardzo przejrzysty język, który trafi na pewno do wielu czytelniczek. Dodatkowym atutem jest także playlista (nie tylko umieszczona na końcu książki), gdzie kolejne tytuły piosenek pojawiają się przed właściwymi scenami i pomagają czytelnikowi w odbiorze i dobraniu odpowiednich emocji do danej sekwencji. Otwierając tę powieść naprawdę się bałam. Bałam się, że mnie przytłoczy, że będzie mi się dłużyła, że nie będę w stanie przez nią przebrnąć, że może będzie kompletnie niepotrzebna, że może nie wkręcę się tak jak powinnam… itd., itp. Nie pomagał mi fakt, że minął rok czasu od sięgnięcia po tom pierwszy i musiałam troszkę wytężyć mózgownicę, żeby przypomnieć sobie, co tam się naprawdę działo. Muszę przyznać, że po przeczytaniu dwóch rozdziałów puzzle wróciły na swoje miejsce (szok), a odpowiednie emocje zajęły odpowiednie stanowiska w moim mózgu.

Druga część jest na pewno o wiele lżejsza od części pierwszej. Mniej tu ciężkich, amerykańskich zwrotów, które troszkę utrudniały mi czytanie pierwszego tomu (mimo mojej wielkiej miłości do języka angielskiego, nigdy nie zagłębiłam się tak dokładnie w amerykański slang). Więcej tu opisów oraz miłosnych rozterek – napisanych naprawdę zamaszystym, pastelowym i bardzo ciepłym kobiecym piórem. Historia Beth i Matthew mimo, że tak miejscami posępna i smutna, prowadzi do czegoś pięknego i choć od samego początku możemy domyślać się bajkowego zakończenia, zastanawiamy się jak bohaterowie naprawią swoje sprawy i wrócą na odpowiedni tor.

Nina Reichter od czasu swojej pierwszej trylogii rozwinęła skrzydła, to nie jest już opowieść dla nastolatków, ale zdecydowanie dla starszej widowni, gdzie każdy ma już na plecach jakiś bagaż doświadczeń. LOVE LINE to kolejna opowieść, która niesie ze sobą nadzieję i światło, pokazując, że każdemu należy się druga szansa, nigdy nie warto porzucać nadziei, a prawdziwa miłość jeśli ma się wydarzyć, to na pewno Cię znajdzie. Nigdy też nie jest za późno, żeby ze sobą porozmawiać – i właśnie ta rozmowa jest najważniejsza. Nie warto jest skrywać swoich uczuć i tłumić w sobie emocji – chociaż, wiadomo, niedopowiedzenia zawsze były i będą. Jeżeli kogoś kochacie, zbierzcie się na odwagę i po prostu mu powiedzcie. Lepiej żałować, że się coś zrobiło (i poszło nie po naszej myśli) niż gdybać, co by było gdybyśmy jednak to zrobili!

za egzemplarz do recenzji dziękuję:



niedziela, 28 października 2018

Amanda Reynolds - Blisko mnie


Nie może sobie przypomnieć, dlaczego boi się własnego męża.


Tytuł: Blisko mnie
Autor: Amanda Reynolds
Wydawnictwo: Kobiece 
Moja ocena: 6,5/10 ******


Nie może sobie przypomnieć, dlaczego boi się własnego męża.
Po nieszczęśliwym upadku ze schodów Jo Hardings budzi się w szpitalu. Okazuje się, że cierpi na częściową amnezję i nie pamięta wydarzeń z ostatniego roku.
Chociaż mąż i dzieci zapewniają Jo, że wszystko jest w porządku, kobieta zaczyna wątpić w oficjalną wersję zdarzeń. Wydaje się, że wszyscy skrywają przed nią mroczne tajemnice.
Kiedy Jo łączy ze sobą wydarzenia z ostatnich dwunastu miesięcy, jest już pewna, że rodzina chce, aby nigdy nie odzyskała pamięci. Czy to możliwe, że zrobiła coś złego? Czy nie była tak dobrą żoną i matką, jak chciałaby wierzyć?

 *******************************************

Joanna budzi się u stóp schodów, słysząc słowa męża: ‘’Joanno, Joanno! Nic ci nie jest?’’. Okazuje się, że spadła ze schodów i nie pamięta zupełnie nic z ostatniego roku swojego życia. Już sam ten wstęp mocno zachęcił mnie do przeczytania tej książki. Wraz z Joanną będziemy starać się rozwikłać zagadkę nieszczęśliwego wypadku, oraz poskładać puzzle z jej pamięci. W trakcie też okazuje się, że jej rodzina nie do końca chce, żeby sobie przypomniała. To zapowiadało super thriller, zapierający dech w piersi. Czy dostałam to, na co się nastawiałam?

Amanda Reynolds ma lekkie pióro, to trzeba przyznać i początkowe rozdziały zachwyciły mnie właśnie swoim klimatem. Stawianie czytelnika w centrum rodzinnego dramatu nie jest łatwą sprawą, tym bardziej, jeśli główną narratorką jest kobieta, mająca dziury w pamięci. Właśnie jej oczami poznajemy męża Roberta, córkę Aleksandrę oraz syna Finleya. Jest to obraz cudownej rodzinnej sielanki, gdzie każdy każdego wspiera, gdzie wszystko jest idealne, a Joanna może mówić o sobie: cudowna matka i żona. I tutaj na scenę wkracza główny problem, czyli ostatni rok, którego nie pamięta. Od początku czujemy, że zdarzyło się coś złego, coś co uruchomiło całą machinę wydarzeń i to trzyma nas mocno przy książce.

Narracja poprowadzona w pierwszoosobowej formie nie do końca pasuje do opisywanej sytuacji, ale doskonale rozumiem zabieg autorki. Super sprawą jest poddawanie i samej bohaterki i czytelnika próbie, bo w zasadzie nie możemy ufać tej narracji. Mieszane wątki z teraźniejszości wraz z retrospekcjami mogą być trochę mylące i nużące – w niektórych momentach w ogóle nie dostrzegałam związku między retrospekcjami a wydarzeniami tu i teraz. W trakcie fabuły Joanna ma przebłyski pamięci, coś tam próbuje sobie poskładać, jednak nie do końca wiemy, czy tak faktycznie się wydarzyło, czy to tylko wymysł jej wyobraźni. To sprawia, że czytelnik sam ma problemy z odczytaniem wszystkiego dookoła i można mieć wrażenie, że samemu straciło się pamięć. W końcu błądzenie w fabularnej mgle może być i ciekawe i frustrujące zarazem. Akurat ten aspekt powieści bardzo przypadł mi do gustu, czego nie można powiedzieć o całokształcie. Dlaczego?

Jak już wspomniałam wyżej, Joanna zaczyna podejrzewać, że to jej własny mąż jest odpowiedzialny za zrzucenie ją ze schodów i w zasadzie samo jego zachowanie na to wskazuje. Nastawiałam się więc na sceny z przemocą rodzinną, psychicznym mężem, czy coś w tym stylu, co autorce dawałoby naprawdę ogromne pole do popisu zarówno jeśli chodzi o warsztat pisarski, klimat książki, czy same zabiegi fabularne. Naprawdę można to było poprowadzić w ciekawszy sposób, ale niestety tutaj się zawiodłam. Amanda Reynolds stworzyła powieść, przypominającą mi z lekka sławną ‘’Modę na sukces’’, gdzie wychodzą różne kwiatki i cała oś fabularna toczy się tak naprawdę wokół czworga członków rodziny. Rodziny, która miała być idealna i cudowna, a okazuje się, że wiszą nad nią czarne chmury. To sprawiło, że ja jako czytelnik oczekujący czegoś wow, po prostu się zawiodłam. Nastawiałam się na zupełnie co innego, może to był mój błąd. Oczywiście były w tej książce ciekawsze momenty, które jakoś tam budowały to napięcie, jednak to nie do końca to, czego oczekiwałam.

Podsumowując ‘’Blisko mnie’’ to historia małżeństwa z bardzo długim, bo dwudziestoczteroletnim stażem. Trzeba też dodać, że Joanna nie należy do najmłodszych bohaterek, jest kobietą dojrzałą, w średnim wieku, co też buduje jej portret psychologiczny – nie mamy do czynienia z młodą żoną, która mogłaby poczuć chęć skakania z kwiatka na kwiatek, ale kobietą dojrzałą, która już raczej powinna siedzieć na tyłku, niż myśleć o romansach. Odkrywanie z nią kolejnych fragmentów tego, co się wydarzyło w ostatnim roku jest ciekawe, tym bardziej, że tutaj poruszane są różne wątki: od romansu, przez związek LGBT, a także molestowanie seksualne. To zdecydowanie najciekawsze fragmenty książki, gdzie Joanna próbuje poskładać wszystko do kupy i zaufać swojej intuicji. Tak jak mówię, fabuła mogła zostać poprowadzona w zupełnie innym kierunku, jednak autorka zdecydowała się na łagodniejszy przebieg akcji. To też trzeba uszanować, ale dla mnie było to troszeczkę za mało.

Polecam tę książkę na jesienne wieczory czytelniczkom, które mają dość problemów w swoich małżeństwach i po prostu poczytałyby o problemach innych kobiet. Myślę, że ‘’Blisko mnie’’ idealnie wpasowuje się w deszczową aurę. 

za egzemplarz recenzencki dziękuję:




niedziela, 21 października 2018

Tijan - Pozwól mi zostać

Prawie go nie znała.
A jednak to on zaoferował jej coś, czego nikt inny nie mógł...




Tytuł: Pozwól mi zostać
Autor: Tijan
Wydawnictwo: Kobiece / Young
Moja ocena: 7/10 *******

Zapytała, czy może zostać, a on jej pozwolił.

Tej feralnej nocy, kiedy świat Mackenzie całkowicie runął, dziewczyna miała nocować w obcym domu. Przez przypadek trafiła do pokoju Ryana. Powinna od razu odejść, powinna czuć się zażenowana, powinna przeprosić, ale nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Tej nocy zupełnie obcy chłopak sprawił, że czuła się bezpieczna, a jego pokój stał się dla niej jedynym miejscem, gdzie w końcu mogła uspokoić swoje myśli.

**********************************************************************

Z Tijan spotkałam się już przy lekturze ‘’Fallen Crest – Akademia’’. Choć wiele aspektów w tej powieści bardzo mi się podobało, nie kontynuowałam swojej przygody z tą serią. ‘’Pozwól mi zostać’’ skusiło mnie nie tylko przepiękną okładką, ale także opisem, który gwarantował pewnego rodzaju emocje przy lekturze książki. Czy się zawiodłam? Czy po przeczytaniu książki w moim umyśle jako jedyny plus pozostaje tylko piękna okładka?
 
Zacznę od samego tytułu książki, który jest totalnym wariactwem tłumaczki, jednakże całkowicie zrozumiałym. Oryginalny tytuł to ‘’Ryan’s Bed’’, który sam w sobie jest spojlerem, owszem adekwatnie oddaje fabułę książki. Byłby oczywiście o wiele ciekawszym rozwiązaniem, ale mam wątpliwości czy na polskim rynku nie byłby mylący. Sugerowałby bardziej powieść erotyczną, a tutaj mamy do czynienia z historią dla młodzieży i z myślą o młodzieży, której głównym tematem jest samobójstwo.
 
Samobójstwo to ciężki temat, z którym próbowało się zmierzyć wielu autorów, między innymi bardzo dobrze znany Jay Asher. W swojej powieści ‘’Trzynaście powodów’’ starał się oddać atmosferę panującą wśród młodzieży dotkniętych nagłym odejściem koleżanki, ale moim skromnym zdaniem nie do końca mu to wyszło. Jak natomiast poradziła sobie Tijan?
 
‘’Pozwól mi zostać’’ to historia nastoletniej Mackenzie, która w przeddzień swoich osiemnastych urodzin jest świadkiem pewnej tragedii, która odbije się echem na jej psychice. Te wszystkie sceny rozgrywają się już na samym początku książki, Tijan bezpośrednio stawia nas i swoją bohaterkę w bardzo trudnej sytuacji. Napędza ona koło następnych wydarzeń, wśród których poznajemy Ryana, szkolnego gwiazdora, którego wszyscy wokół uwielbiają. Mackenzie kilka godzin po tragedii przypadkiem ląduje w jego łóżku i okazuje się, że to jedyny sposób, by w ogóle zasnąć. W dalszych etapach fabuły główna bohaterka będzie próbowała oswoić się ze stratą, a także odnaleźć się w nowej sytuacji.
 
Autorka podeszła do tematu z zupełnie innej strony. Samobójstwo odgrywa tutaj nie małą rolę, jest epicentrum wszystkiego, co po nim następuje. Dotyka główną bohaterkę w sposób osobisty i przez całą książkę widzimy jak zmaga się z traumą. Dziewczyna na wszelkie sposoby próbuje się odnaleźć, wyjść poza swoją strefę komfortu, a także poskładać rodzinę, która po tragedii zdaje się rozpadać na kawałeczki. Bardzo polubiłam Mackenzie i zauważyłam jej duże podobieństwo do Sam z ‘’Fallen Crest’’. Tijan ma talent do tworzenia bohaterek, które niczego się nie boją, nie są szarymi myszkami, a gdy trzeba potrafią postawić się największej elicie w szkole. Wiedzą czego chcą i nie boją się tego wziąć. Taka też jest Mackenzie, która pomimo całego wewnętrznego dramatu cały czas daje o sobie znać i nie ma tendencji do chowania się w ciemny kąt. To czyni z niej silną bohaterkę, którą warto jest poznać bliżej.
 
Styl pisania autorki jest lekki, choć porusza trudny temat. Wiadomo, ‘’Pozwól mi zostać’’ to powieść skierowana przede wszystkim do młodzieży, więc nie znajdziemy tu górnolotnych opisów, wątki toczą się pomiędzy szkołą, szkolną miłością, a rodziną. Główną osią fabularną więc jest Mackenzie i jej zachowanie – popaść w rozpacz, czy wręcz przeciwnie zacząć żyć? Jeżeli ktoś zmagał się z traumą, stracił kogoś bardzo bliskiego, nie do końca może zgadzać się z tym, jak postępuje dziewczyna. Żeby zapomnieć pije alkohol, zaczyna uprawiać seks, a nawet wdaje się w mocne potyczki słowne ze swoimi rówieśniczkami. Nie jest to może wzór do naśladowania, ale próbując zrozumieć jej sposób na poradzenie sobie z nową sytuacją dochodzę do wniosku, że tak chyba działa ludzka psychika.
 
Podsumowując Tijan napisała książkę dla młodzieży, z całą tą młodzieżową otoczką. I mimo, że nie uroniłam ani jednej łzy do ostatniej strony, bardzo mnie ciekawiło, co się dalej stanie. Jest to bardzo przystępny tekst, jednak nie sądzę, bym zapamiętała bohaterów na dłużej. Zapewne po kilku kolejnych książkach zapomnę o nich, ale mimo wszystko nie żałuję, że poznałam ich historię.
 
Mam jeszcze małe ostrzeżenie dla tych, co lubią czytać ostatnią stronę, czy też zdanie w książce. Nie róbcie tego, bo zepsujecie sobie całą zabawę. Dzięki ostatniemu zdaniu, mi osobiście spadły kapcie. Och, Tijan! Tak się nie robi!

za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:






piątek, 19 października 2018

Małgorzata Oliwia Sobczak - Ona i dom, który tańczy


"Przeszłość to fotel, który dryfuje jak tratwa po błękitnej lagunie. To poduszka, która pachnie korą dębu i pomarańczami. Przeszłość to dłoń, w której zamyka się słońce".


Tytuł: Ona i dom, który tańczy
Autor: Małgorzata Oliwia Sobczak
Wydawnictwo: Novae Res
Moja ocena: 8/10 ********

Trzy kobiety, których losy są ze sobą nierozerwalnie połączone. Dom na Żuławach, w którym krzyżują się wszystkie te historie.


Iwa powraca po latach do niezwykłego domu na Żuławach i odkrywa tajemnice rzucające nowe światło na historię rodzinną. Pragnie zrozumieć motywy kierujące jej bliskimi i złożyć w logiczną całość wydarzenia z przeszłości.
Książka zabierze czytelnika w powojenne i współczesne czasy, ukazując postacie trzech kobiet, które poszukują szczęścia pomimo przeciwności losu. Pełna emocji fabuła umieszczona w urzekającej scenerii pozwala odbiorcy zagłębić się w magicznej przestrzeni Żuław. Specyficznego klimatu powieści dopełnia muzyka, dzięki której ożywa dom – niemy świadek radości, smutków i trosk jego mieszkańców.

*********************************************

‘’Ona i dom, który tańczy’’ spod pióra polskiej autorki – Małgorzaty Oliwii Sobczak – to powieść, która zrządzeniem losu sama do mnie przyszła. Rzadko mi się zdarzają takie cuda, tym bardziej gdy tylko wyjęłam ją z koperty, od razu zaczęłam czytać. Zaintrygował mnie sam opis: jest to historia trzech kobiet, których losy są nierozerwalnie złączone. Od czasu przeczytania przeze mnie powieści ‘’Czereśnie zawsze muszą być dwie’’ Magdaleny Witkiewicz z utęsknieniem czekałam na książkę, która wywoła we mnie podobne emocje. Z ogromną miłością do polskich autorów z niecierpliwością rozpoczęłam podróż z kolejnym rodzimym piórem.
Och, ta miłość! 

Nie do końca wiem, jak przedstawić zarys fabuły, bo nie da się jej konkretnie zaszufladkować. Od pierwszych zdań wiedziałam jednak, że będzie to niezapomniana podróż. Pastelowy i liryczny język przyprószony szczyptą magii wprowadził mnie do tej wielowątkowej historii z pełną gracją, jednak nie do końca czułam się bezpiecznie. Jak jeszcze pierwszy rozdział przyjęłam z w miarę otwartym umysłem, tak następne musiałam witać z szeroko otwartymi oczami. Łatwo się pogubić, ale jeżeli włożymy w to czytanie chociaż odrobinę wysiłku, efekt przyjdzie sam.

Mroczna atmosfera panująca od samego początku budziła we mnie niepokój, lecz mimo to mknęłam dalej prowadzona przez niewidzialną rękę domu, który tańczy. Główną bohaterką książki jest Iwa, młoda dziewczyna, która po latach powraca do rodzinnych Żuław. Tutaj warto wspomnieć, że miejscowość ta jest pięknie opisana tutaj, tak majestatycznie, magicznie, że chciałoby się tam pojechać i osobiście zobaczyć wszystkie te miejsca, o których wspomina autorka. Przedstawia ona także historię Żuław, której musiała poświęcić naprawdę dużo czasu, dzięki czemu jeszcze bardziej spogląda się na tę miejscowość jak na baśniową krainę, w której dzieją się cuda.

I chociaż poznajemy nie tylko losy wspomnianej już Iwy, to ona wprowadza nas do tajemniczego domu i wraz z nią będziemy odkrywać kolejne fragmenty układanki dotyczące przeszłości. Iwa skradła moje serce poprzez swoje zagubienie, chęć poznania prawdy i upór, który doprowadził ją do poznania losów swoich najbliższych. I choć nie do końca się z nią utożsamiłam, to właśnie do jej postaci jestem najbardziej przywiązana. Wiem, że gdybym znalazła się na jej miejscu, starałabym się dokopać do wszelkich informacji, które mogłyby pomóc mi odnaleźć w tym wszystkim samą siebie. 

Tajemniczy dom – o nim też warto wspomnieć, ponieważ autorka obdarzyła go ludzkimi cechami, nadając mu kształt dobrego duszka, który od XIX wieku dumnie stoi i obserwuje. Dom czuje, widzi, słyszy, tańczy, pomaga. Płacze po kolejnych mieszkańcach, przywiązuje się do nich. Szumi dla nich, kołysze ich do snu, śpiewa, kiedy są smutni. Jest to piękny element tej nostalgicznej baśni, która non stop stawiała przede mną odwieczne pytania: ,,Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?’’. Ostatecznie każdy z nas marzy o ciepłym domu, który będzie naszą oazą spokoju. Małgorzata Oliwia Sobczak w piękny sposób uchwyciła swoją wizję domowego ogniska, wywołując we mnie jakąś dziwną tęsknotę.

Bardzo ciekawym elementem w tej historii jest narrator, ponieważ nie jest on jednoznaczny, co chwilę się zmienia i jesteśmy prowadzeni przez perspektywę kolejnych bohaterów książki. Przeskakujemy także w czasie, więc oczy musimy mieć szeroko otwarte. Książka jest podzielona na trzy, przeplatane ze sobą części. Są kolejno zatytułowane jako: ONA, TA i TAMTA. Na początku może to troszkę czytelnika zgubić, ale wraz z biegiem akcji wgryzłam się w każdy wątek i udało mi się poukładać w głowie o kim czytam. Niestety, zdaję sobie sprawę, że nie dla każdego czytelnika będzie to łatwe zadanie.Już dawno nie spotkałam się z tak dopracowaną fabułą, gdzie autorka doskonale zna historię oraz swoich bohaterów, którzy są namacalni, prawdziwi i szczerzy. Dzięki mnogiemu narratorowi poznajemy ich losy, myśli i uczucia, co sprawia, że przywiązałam się do kolejnych osób, kartka po kartce odkrywając ich losy. Warto tutaj też wspomnieć o pięknym przedstawieniu Żuław, do których już wiem, że chciałabym pojechać, fani wojennych wątków również znajdą tu coś dla siebie. 

Z pozoru to zwyczajna obyczajówka, ale czytając posłowie od autorki i znając genezę jej powstania wiemy, że biją od niej wszelkie kolory, dlatego na długo pozostanie w pamięci. Autorka nie ma tendencji do odkrywania wszystkich kart za jednym zamachem. Wątki często są urywane w połowie, jak niedokończone myśli, pełne niedopowiedzeń na podstawie których możemy wysnuwać własne teorie – w końcu jednak wszystko splata się w jedną całość i czytelnik jedynie może się zachwycać kunsztem i umiejętnościami Małgorzaty Oliwii Sobczak. Nic tu nie jest oczywiste, a poznanie siebie i własnej przeszłości to zadanie, które staje przed każdym człowiekiem. Żeby dowiedzieć się, kim jesteśmy, musimy poznać swoją przeszłość i pogodzić się z nią, inaczej nie zaznamy spokoju.

Podsumowując. ''Ona i dom, który tańczy'' to książka, której na pewno nie dostrzegłabym przechadzając się między półkami w księgarni. Wokół krzyczałoby do mnie o wiele więcej tytułów, o których w blogosferze jest głośno. Podejrzewam, że i Wy nie zwrócilibyście na nią uwagi. Byłby to błąd. Jeżeli lubicie historie, które wymagają troszeczkę wysiłku i zaangażowania, ta książka jest dla Was. Nie jest to zwykła obyczajówka, ale teraz, gdy jesień króluje za oknami, wieczory są dłuższe, jest idealna. Historia rodziny, której losy ciągną się od czasów wojennych to coś, na co warto zwrócić uwagę.

Być może wtedy usiądziecie z Waszymi dziadkami i babciami i posłuchacie ich historii.
Być może będą natchnieniem do napisania kolejnej takiej opowieści.



poniedziałek, 8 października 2018

Jenny Han - Do wszystkich chłopców, których kochałam


W pewnym pudełku po kapeluszach ukrywam listy... Listy do wszystkich chłopców, których kochałam... 



Tytuł: Do wszystkich chłopców, których kochałam
Autor: Jenny Han
Wydawnictwo: Young!
Moja ocena: 8/10 ********



Schodzę do piwnicy, zapalam światło i wzrokiem przeszukuję całą przestrzeń. W końcu znajduję szmaragdowozielone pudełko na kapelusze, które niegdyś podarowała mi mama. Powiedziała do mnie wtedy: ‘’możesz schować w nim swoje najcenniejsze skarby’. Wracam do pokoju, wyciągam swój najlepszy ulubiony flamaster, kolorową papeterię, siadam przy biurku i zaczynam pisać. Słowa płyną ze mnie ciepłą falą, a ja czuję jakby wszystkie uczucia powoli opuszczały moje ciało. Piszę listy, ale nie byle jakie listy. Piszę listy do wszystkich chłopców, których kochałam. Co by było, gdyby je przeczytali?


Jenny Han to jedna z moich ulubionych pisarek dla młodzieży. Jej trylogię ‘Lato’ pochłonęłam na jeden haps, jedna za drugą, ledwo łapiąc oddech. Lekkie pióro autorki, młodzieżowy styl, historie nastoletnich miłości i rodzinnych perypetii to coś, co naprawdę kocham, mimo, że nie mam już ‘nastu’ lat.

‘Do wszystkich chłopców, których kochałam’ – opowieść, na którą miałam chrapkę już dawno temu, stawiając swoje pierwsze kroki w BookTubowym świecie. Za granicą czytelniczki zachwycały się tą historią, bardzo chciałam po nią sięgnąć, ale udało mi się to dopiero dzisiaj za sprawą wydawnictwa Kobiecego, a raczej ich gałązki – Young. Przez chwilę, jeszcze zanim rozpoczęłam lekturę książki głęboko zastanowiłam się, czy nie jestem troszkę za stara na tego typu opowieść. Jak ją potraktuję? Czy w razie czego uda mi się być obiektywną? Byłam troszkę niepewna, ale po pierwszych akapitach już wiedziałam, że to jest książka, której potrzebowałam na dzisiejsze odstresowanie się. Zapomniałam o bożym świecie zagłębiając się w historię Lary Jean. Przecież kiedyś sama nią byłam, gdy w czasach gimnazjum kochałam skrycie pierwszy raz…

Lara Jean jest nastolatką, którą można spotkać na co dzień w najbliższym sąsiedztwie. Wyróżnia ją jednak koreańskie pochodzenie, co definitywnie dodaje jej urody. Ma dwie siostry i kochającego ojca. Po śmierci matki tworzą niezwykły team, który się wspiera, uwielbia wspólne posiłki i spędzanie razem czasu. Trzy siostry non stop się wspierają, a najstarsza z nich Margot jest ucieleśnieniem postaci godnej naśladowania. Jako najstarsza przejęła tak jakby obowiązki matki, jest dla młodszych sióstr niesamowitą podporą, dlatego też jej decyzja o studiach w Szkocji jest dla całej rodziny niesamowicie trudna. Po wyjeździe Margot następuje wiele przypadkowych wydarzeń, a listy, które Lara Jean potajemnie pisała do wszystkich chłopców, których kochała, nagle trafiają do adresatów.

Tak mniej więcej rozpoczyna się ta historia pełna różnych perypetii zarówno rodzinnych, miłosnych jak i tych na horyzoncie przyjaźni. Oczywiście jest lekko, cukierkowo, ale mimo wszystko pod tą całą powłoką kryje się bardzo mądre przesłanie. Książka jest napisana tak leciutkim językiem, jakby kartki zostały tylko muśnięte odrobiną atramentu. Ta piękna historia uczy, bawi, wzrusza, przekonuje, żeby zawsze pozostać sobą, a także, że życie nie zawsze można zaplanować – czasami bowiem dzieje się coś spontanicznego, co całkowicie wywraca je do góry nogami.

Mocną stroną książki są bohaterowie, a szczególnie trzy siostry, które są zupełnie różne. Mają swoje własne cechy charakteru, co tylko przekonuje mnie do prawdziwości ich osobowości. Pokazują jak ważna jest siła rodzeństwa. Za to tak mocno pokochałam tę historię.

Polecam tę książkę i młodszym czytelnikom, a także tym starszym, którzy czasami jeszcze lubią znaleźć w historiach odrobinę nastoletniej magii. Fajnie było chodzić do szkoły, śledzić na szkolnych korytarzach swoje pierwsze miłości. Teraz, gdy człowiek jest starszy, na pewne rzeczy patrzy się z zupełnie innej perspektywy i aż dziw bierze, że za pewnymi sprawami po prostu się tęskni. Czekam niecierpliwie na kolejne tomy, a dzisiaj odpalam Netflix, który zekranizował tę powieść :) zobaczymy, jak bardzo moje wyobrażenia się sprawdzą ^^

za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:


sobota, 8 września 2018

Vera Buck - Runa


Włos jeży się na głowie!



Tytuł: Runa
Autor: Vera Buck
Wydawnictwo: Initium
Moja ocena: 9/10 *********



Vera Buck po mistrzowsku łączy literaturę z historią medycyny.

Fascynujące tło historyczne: Paryż dziewiętnastego wieku, słynny zakład dla obłąkanych La Salpêtrière i mroczne początki psychiatrii.



Paryż. XIX wiek. W klinice Salpetriere doktor Charcot przeprowadza eksperymenty na histeryczkach. Widać, że go to bawi, fascynuje, gdy zabawia studentów swoimi sztuczkami. Przez niego kobiety tańczą i wyczyniają rzeczy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pewnego dnia w zakładzie pojawia się 'Runa'. Dziewczynka całkowicie odporna na działania doktora...

'Runa' Very Buck to książka, po którą sięgnęłam ze względu na tematykę. Ostatnio czytam książki lekkie, przyjemne, o miłości, o życiu. Obyczajówki, których imiona bohaterów zaraz są przeze mnie zapomniane. 
Ta powieść miała mi przypomnieć czasy, gdy z zapałem zaczytywałam się w 'Pachnidle', czy 'Dziewczynie z perłą'. Miałam nadzieję na podobny klimat, dobrą historię. Czy tak się stało?

Już sam opis książki otwiera nam drzwi do czegoś niezwykłego, pomimo że temat szpitali psychiatrycznych nie jest w literaturze czymś nowym, odkrywczym, czy niezwykłym. Autorzy często sięgają po niego, by przestraszyć, wzbudzić emocje, albo po prostu sprawić, że książkę będzie się czytało z zapartym tchem. Rzadko jednak spotkałam się z zamysłem, by fikcję literacką połączyć z historią medycyny. I tutaj muszę przyznać, że Vera Buck zrobiła to po mistrzowsku.

Tajemnicą jest strach. To on sprawia, że stajemy się mali i słabi w chwili, w której moglibyśmy być...

'Runa' to jedna z tych książek, które wciągają od pierwszej strony. Już sam jej klimat wprawia czytelnika w pewnego rodzaju odrętwienie, wiemy, że mamy do czynienia z niezwykła historią. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że gdy już porwie nas w swoje sidła, nie będzie drogi ucieczki. Do tej książki powinna być dołączona ulotka 'nie czytać, jeśli masz coś do zrobienia'. Mimo swojej objętości, która niejednego mogłaby zniechęcić, czyta się szybko za sprawą kunsztu pisarskiego autorki, która niczym zawodowy malarz przedstawia nam kolejne wątki.

Wielowątkowość, która w pewnym momencie splata się w jedną całość to główna zaleta tej historii. Na początku poznajemy kilka elementów układanki: szpital psychiatryczny, eksperymenty na kobietach, tajemnicze morderstwo, mała dziewczynka (dlaczego małe dziewczynki zawsze budzą tak paniczny strach?), mamy też przepiękny wątek miłosny tak nieoczywisty i tak niespodziewany! Istny misz-masz! Eksperymenty przeprowadzane na kobietach opisane przez autorkę budzą strach i niedowierzanie, ale powiedzcie: czymże byłaby dzisiejsza medycyna bez szaleńców robiących eksperymenty na ludzkim ciele i mózgu? Do tej pory pamiętam książkę, w której kobiety co chwila umierały przy porodach, dopóki pewien mądry człowiek nie zorientował się, że przed każdym zabiegiem trzeba dokładnie myć ręce. Medycyna zawsze budziła we mnie jednocześnie grozę jak i szacunek. Przypomina mi, jak bardzo człowiek jest kruchy, a gdy towarzyszy temu ułomność nie sposób przejść obojętnie. 

Runa to postać, która na długo zapadnie w pamięci. Tak, jak swoje poprzedniczki (w tym Samara z 'The Ring') ma budzić strach i niepewność. Mała, niewinna, mająca wygląd i twarz dziecka - a tak naprawdę to ciało to tylko skorupa. Skorupa dla czegoś o wiele bardziej dojrzalszego i złożonego. Czytając tę książkę wiedziałam, że nigdy nie wyrzucę jej obrazu z głowy. Podoba mi się także relacja pomiędzy nią a jednym z głównych bohaterów: Runa zachowuje się dziwnie, przez co wiele osób po prostu się jej boi. Jorie Richard Hell, chce zdobyć dyplom i jednocześnie uratować swoją ukochaną. W Runie widzi swoją szansę i chce usunąć operacyjne obłęd z mózgu pacjentki. Włos się jeży na głowie! Nie chciałabym żyć w tamtych czasach!

Bohaterowie pierwszoplanowi, jak i drugoplanowi mają swoje role i zadania. Nikt tutaj nie pojawia się znikąd. Autorka doskonale balansuje pomiędzy wątkami i kolejnymi relacjami między swoimi charakterami. To sprawia, że książkę czyta się na jednym wydechu aż do ostatniej strony. Można by powiedzieć, że ta historia nie ma wad. Nie wiem, czy tak rzeczywiście jest. Może, gdybym przeczytała ją po raz drugi, to znalazłabym jakieś haczyki, czy niedociągnięcia. Jednak pierwsze podejście zrobiło na mnie ogromne wrażenie i nawet, jeśli jakieś luki fabularne były, ja po prostu tego nie zauważyłam. 

Nie spodziewałam się, że historia małej dziewczynki Runy tak bardzo mnie zaangażuje. Podchodziłam raczej do tej powieści sceptycznie, obawiając się jej grubości, a tu proszę państwa spotkała mnie jedna z najmilszych niespodzianek ostatnich miesięcy. Dostałam książkę, która klasyfikowana na thriller spędziła mi sen z powiek na kilka dni i do tej pory jeszcze o niej myślę. Horror tamtych kobiet, bezsilność, upiorność kliniki i dramat małej dziewczynki pozostaną ze mną na długo.



poniedziałek, 27 sierpnia 2018

K.N. Haner - Zapomnij o mnie


,,Byliśmy z góry przegrani, a mimo to nadal chciałem walczyć...''

premiera książki: 30 sierpnia 2018



Tytuł: Zapomnij o mnie
Autor: K.N. Haner
Wydawnictwo: Kobiece
Moja ocena: 8/10 ********

Każdy z nas musi znaleźć swoją drogę, swój kompas, by iść ścieżką, która prowadzi we właściwym kierunku.

Historia Marshalla, z którego perspektywy poprowadzona jest narracja, nie należy do najłatwiejszych. Ten dwudziestoośmiolatek ma za sobą naprawdę ciężkie przeżycia i wcale mu się nie dziwię, że jego marzeniem było zacząć od nowa. Żeby zejść z oczu swoim rodzicom, a także zapomnieć o traumatycznych wydarzeniach z przeszłości przeprowadza się do Nowego Jorku, gdzie zatrudnia się w jednostce strażackiej, a jego zajęciem jest mycie samochodów. W ten sposób poznaje swojego przyjaciela Asha, który pomaga Marshallowi znaleźć mieszkanie. Wkrótce na drodze bohatera staje Sara, dziewczyna, która pozbawia go tchu, z którą połączy go namiętny romans, jednak mrok skrywający jej serce może się okazać zbyt potężny dla tego uczucia. Sara prowadzi życie na krawędzi, gdy Marshall odkrywa jej tajemnice postanawia za wszelką cenę jej pomóc.

‘Zapomnij o mnie’ to pierwsza książka K.N. Haner, która wpadła mi w ręce, choć to nazwisko jest na polskim rynku doskonale znane. Młodziutka autorka dziewięciu gorących książek – to już samo za siebie mówi, że w tej powieści można spodziewać się prawdziwej emocjonalnej bomby. Czy tak było?

Zacznę od narracji, wyjątkowo poprowadzonej z perspektywy faceta, któremu już niedługo stuknie trzydziestka. Nie jest więc nastolatkiem, a lekko pogubionym w życiu mężczyzną, który żeby się odnaleźć wyjechał do Nowego Jorku. To w pewien sposób jest dla mnie nowością, bo w takich książkach wątek jest poprowadzony kobiecym okiem, co często ma na celu wywołać łzy i nieprzespane noce. Facet niby trochę inaczej jest skonstruowany niż kobieta, więc wydawać by się mogło, że jego emocje mieszczą się w łyżeczce od herbaty, ale okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Marshall to facet, który czuje i myśli, choć często niestety tą złą częścią ciała. Ale jest pełen empatii i siły, której w wielu przypadkach brakuje kobiecym bohaterkom. Marshall jest całkowicie niezależny i powolutku odbudowuje swoje ja. To mi się w tej postaci najbardziej podobało. W momencie, gdy poznaje Sarę niestety troszkę traci grunt pod nogami.

Sama Sara jest moją traumą, po przeczytaniu ‘Zapomnij o mnie’. Wątek romantyczny między tymi bohaterami totalnie wypruł ze mnie wszystkie emocje, a wnętrzności totalnie poskręcał. Takiej karuzeli zupełnie się nie spodziewałam. Sara, jako postać kobieca, całkowicie mnie wymęczyła, a sama jej obecność sprawiała, że czułam się bardzo źle. Nie tylko dlatego, co robiła z Marshallem, ale ogólnie jej historia naprawdę potrafi sprawić ból. Sądziłam też, że autorka pochwyci się o znane schematy i tu (cudownie!) mnie zaskoczyła. To, co serwuje młodym bohaterom, te twisty fabularne, te niespodziewane wydarzenia to coś, czego się w takich książkach szuka. Podczas, gdy na rynku mamy wysyp utartych schematów nieszczęśliwej miłości, tutaj dramat goni dramat i choć momentami jest delikatnie przerysowany i jak dla mnie za dużo tego patosu, to i tak czyta się tę historię obgryzając paznokcie.

Oczywiście znajdziemy w tej powieści znane motywy, takie jak chociażby trójkąt miłosny, toksyczną miłość, obecność w szpitalu, strzelanki, czy tradycyjne picie piwa przed telewizorem (wiem, że to nie jest motyw, ale to takie fajne, jak bohaterowie siadają przed TV z popcornem i piją piwo). K.N. Haner jednak doskonale radzi sobie z dawkowaniem emocji i odkrywaniem kolejnych kart. Trójkąt miłosny wcale nie jest taki oczywisty, toksyczna miłość nie próbuje udawać, że jest inaczej. Książka więc broni się wieloma fajnymi scenami, bo Marshall zdecydowanie za dużo myśli ma w głowie, przez co Czytelnik może mieć go dość. 

Końcowe rozdziały zwalają z nóg i tutaj muszę przyznać, że zaczynając czytać tę książkę w życiu nie wpadłabym na to, jak ta historia się skończy. To tylko świadczy o tym, jak bardzo jest poplątana, jak wiele wątków zawiera i nieoczywistych twistów fabularnych. Zakończenie totalnie złamało mi serce i dla niego warto przeczytać tę książkę.

Polecam ‘Zapomnij o mnie’ fanom New Adult. Nie zabraknie tutaj pikantnych scen i napięcia między postaciami, nie zabraknie zwrotów akcji i zakończenia, które naprawdę łamie serce. Ja kocham odkrywać polskich autorów, a moje pierwsze spotkanie z K.N. Haner na pewno nie będzie ostatnie. 

za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:

piątek, 24 sierpnia 2018

Przedpremierowo - Rafał Dębski - Żelazny Kruk

Pierwszy tom nowej trylogii fantasy dla młodzieży!

premiera książki 19 września 2018


Tytuł:  Żelazny Kruk - Wyprawa
Cykl: Żelazny Kruk
Autor: Rafał Dębski
Wydawnictwo: Jaguar
MOJA OCENA: 7,5/10 ********

Pierwszy tom nowej trylogii fantasy dla młodzieży.
Pełna śmiertelnych niebezpieczeństw wyprawa, której celem jest ocalenie życia najbliższych i walka z szerzącym grozę stworem, porywającym ludzi 
i zamieniającym ich ciała w szlachetne kamienie.

Evah jest czternastoletnim chłopcem, który wraz ze swoją rodziną mieszka w niewielkiej wiosce. Pomaga ojcu, dopiero uczy się jak zostać mężczyzną. Pewnej nocy nad wioską pojawia się tytułowy Żelazny Kruk, potwór siejący spustoszenie. Jego atak zabiera Evahowi rodzinę. Chłopiec jednak nie poddaje się, postanawia, że wyruszy na poszukiwanie potwora, by pomścić swoją rodzinę. Po drodze spotyka wielu ludzi, którzy pomogą mu w tej misji, a także uświadomią mu jak niezwykłym młodym człowiekiem jest.

‘Żelazny Kruk’ to pierwszy tom młodzieżowej trylogii spod pióra polskiego autora Rafała Dębskiego. W ostatnim czasie bardzo często sięgam po książki właśnie naszych rodzimych twórców, żeby przekonać się, że wcale nie są gorsi od zagranicznych kolegów po fachu. Sięgając po tę książkę wiedziałam, że jest to fantastyka dla młodszego czytelnika i w takiej kategorii właśnie na nią patrzyłam.

Evah to młody chłopiec, który tak jak jego poprzednicy – Harry, Frodo, czy Percy ma misję do wykonania. Nie jest to misja narzucona przez kogoś, ale przez wypadki losowe, które napędzają kolejne wydarzenia. Niby znane motywy, możliwe, że Czytelnik poczuje, iż już gdzieś to czytał, ale nie daj się zwieźć! Ta historia ma naprawdę spory potencjał. 

Sama postać Evaha jest wykreowana w sposób bardzo prosty – jest to maksymalnie pozytywny bohater, odważny, bardzo dojrzały jak na swój wiek, mądry, przyjazny – ma wszystkie cechy, które powinny być naśladowane przez młode osoby. To mi troszeczkę przeszkadzało, że na tej postaci nie ma ani jednego pęknięcia, ani jednej złej ryski. Wszyscy dookoła go podziwiają i powtarzają jak bardzo jest niezwykły.
Jestem w stanie zrozumieć zabieg autora, który z pewnością w ten sposób niesie przez swoją powieść dobre wzorce dla młodych ludzi i historią Evaha pokazuje, które wartości w życiu są najważniejsze. Jednak zbytnie faworyzowanie głównego bohatera troszkę psuło mi atmosferę książki, która jest naprawdę ciekawa – nie wiem, dlaczego ale przypominała mi pierwszy sezon Wikingów i młodego syna Ragnara, którego ojciec uczył jak zostać mężczyzną i dbać o swoją rodzinę. Tutaj ta relacja między synem a ojcem również jest bardzo istotna. Dzięki temu wydźwięk tego, co spada na głównego bohatera jeszcze bardziej kształtuje jego osobowość, ale czekam, by w kolejnych tomach coś poszło nie tak. Czekam, aż Evah zaklnie, zrobi coś złego, lub po prostu się pomyli.

Książeczka nie jest gruba, jednakże jest to początek trylogii, więc tutaj dopiero poznajemy wykreowany świat, który widzimy z perspektywy czternastolatka. Język jest lekki, stabilny, powiedziałabym melodyjny. Nie ma tu ciężkich słów, przydługich opisów, czy sytuacji w których młody czytelnik mógłby się nudzić. Pomysł z Żelaznym Krukiem, który nawiedza wioski i zabija mieszkańców jest bardzo ciekawy, na pewno jest to coś bardzo oryginalnego w powieściach dla młodzieży. To taki element grozy, który rozbudzi nie tylko wyobraźnię, ale także wywołuje dreszczyk emocji. Historia sama w sobie ciekawi, mimo, że jest to powieść droga, w której bohater naprawdę nauczy się wielu rzeczy, spotka wielu ludzi, a przede wszystkim pozna sam siebie. W wieku czternastu lat nie jest łatwe wejrzeć w głąb siebie i wiedzieć, czego się chce. Evah jest więc uosobieniem wszystkiego, czym młody człowiek powinien się kierować.

Mogę z czystym sumieniem polecić po nową historię od Rafała Dębskiego, który tym razem próbuje zaciekawić młodszego czytelnika. Myślę, że jest to początek naprawdę dobrej historii, która pozostawi po sobie ślad w sercach czytelników. Nawet, jeżeli jesteście starymi wyjadaczami fantastyki, to myślę, że Żelazny Kruk spokojnie Was zaciekawi, a na pewno sprawi, że wrócicie myślami do czytelniczych, młodzieńczych lat.

Premiera książki 19 września 2018 roku.
Ukaże się ona nakładem Wydawnictwa Jaguar, któremu bardzo dziękuję za egzemplarz do recenzji. 



wtorek, 7 sierpnia 2018

J. L. Weil - Biały Kruk


Powrót do Paranormal Romance!




Tytuł:  Biały Kruk
Cykl: RAVEN
Autor: J.L. Weil
Wydawnictwo: Kobiece
MOJA OCENA: 7,5/10 ********


Biały Kruk to pierwszy tom serii Raven, w której wątki paranormalne łączą się z romansem i tajemnicami! To idealna propozycja dla fanów książek fantasy, którzy zakochali się historiach takich jak Saga Zmierzch, Akademia Wampirów czy Dary Anioła!

Przypomniały mi się czasy licealne, kiedy na fali sagi 'Zmierzch', książki typu paranormal romance wyrastały jak grzyby po deszczu. Gdzie się człowiek nie obejrzał tam kolejna dziewczyna do ocalenia i dwóch walczących o nią kolesi. Wampiry, wilkołaki, aniołowie, diabły. Wszystko, co tylko chcieliście, w każdą stronę i w każdej konfiguracji. Teraz będąc starszym czytelnikiem, który dla podniesienia własnego prestiżu powinien zaczytywać się w książkach akademickich i klasyce (którą swoją drogą bardzo lubię) sięgam po Paranormal Romance. Czy jestem przy zdrowych zmysłach? Owszem, tak.

Matka Piper zostaje zamordowana, więc dziewczyna wraz z młodszym bratem zostaje zmuszona do spędzenia wakacji u swojej babki Rose, z którą przez całe życie nie miała zbyt wiele do czynienia. Rose mieszka w Raven Manor, wspaniałej rezydencji na wyspie. Wszyscy zdają się traktować ją jak królową. Wkrótce Piper poznaje tajemnicze rodzeństwo Hunterów, wśród czwórki nastolatków jest tajemniczy i seksowny Zane. Wkrótce okaże się, że tajemnicza wyspa skrywa w sobie o wiele więcej sekretów, śmierć matki Piper nie była przypadkowa, a ona sama nie jest zwyczajną nastolatką na jaką wygląda.

Kochani, mam w swoich dłoniach pierwszy tom młodzieżowej opowieści z elementami fantastyki. Już tytuł na okładce mówi sam na siebie, sama okładka również nie pozostawia złudzeń. Siedemnastoletnia Piper jest bardzo podobna do swoich poprzedniczek: do Belli ze Zmierzchu, do Nory z Szeptem, czy do Clary z Darów Anioła. Przyjazd do babci zmienia jej życie na zawsze, okazuje się, że na świecie jest o wiele więcej magii i tajemniczych stworzeń niż mogłoby się wydawać. Wampiry, wilkołaki, anioły już były. Czym więc zaskoczy nas J.L Weil?

Tego, oczywiście Wam nie zdradzę.

Książkę czyta się bardzo lekko, w zasadzie już pierwszy rozdział sprawia, że jesteśmy ciekawi jak potoczy się akcja. Piper i jej młodszy brat to typowe rodzeństwo, które ciągle się przekomarza ale mimo wszystko bardzo kocha. Oboje są smutni i zranieni, śmierć matki nie jest przecież najcudowniejszym wydarzeniem w życiu, muszą sobie z tym poradzić, a wyjazd na wyspę wcale nie jest dla nich najlepszym rozwiązaniem. Autorka zręcznie przeplata więc wątki rodzinne z elementami zagadki i magii, którą poznamy razem z główną bohaterką.

‘Biały Kruk’ to lekka historia, mająca na celu zainteresowanie młodszego czytelnika, więc nie spodziewałam się po niej niczego wielkiego. Mimo wszystko jednak uważam, że jest bardzo dobrze przemyślana i choć powiela kilka znanych już schematów potrafi zaciekawić. Muszę jednak przyczepić się do delikatnej przewidywalności. Cóż, dla kogoś, kto od kilku lat obraca się w gatunku dla młodzieży nie zostanie zaskoczony. ‘Biały Kruk’ jednak broni się klimatem, postaciami i wspomnianą już tajemnicą. Zakończenie książki również jest bardzo ciekawe i zachęca do poznania dalszych losów Piper i Zane’a.

Oto, co znajdziecie w tej powieści:
- paranormalne moce
- gorący i burzliwy romans
- tajemniczą rezydencję
- babcię o długich srebrnych włosach
- czwórkę rodzeństwa, które chciałoby się poznać

Jeżeli któryś z tych punktów lubicie to nie pozostaje Wam nic innego jak po tę książkę sięgnąć. Nawet jeśli jesteście już dorośli, macie prawo czasami powrócić do czasów szkolnych, gdzie Edward Cullen śnił Wam się każdej nocy :) 

za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję: 

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Hugh Howey - Silos


''Oprócz ścian silosu nie znają nic, nawet dotyku wiatru na policzkach..''




Tytuł:  Silos
Trylogia: Silos
Autor: Hugh Howey
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
MOJA OCENA: 8,5/10 ********

Opis wydawcy:

W przyszłości, gdy Ziemia stała się toksycznym pustkowiem, przetrwać zdołała ledwie garstka ludzi, zamieszkujących gigantyczny podziemny silos. Odcięci od świata zewnętrznego, wiodą życie pełne nakazów i zakazów, sekretów i kłamstw. By przeżyć, muszą ściśle przestrzegać pewnych zasad. 

Niektórzy jednak się na to nie godzą. Ci stanowią największe zagrożenie – mają czelność marzyć i śnić, zarażać innych swoim optymizmem. Czeka ich prosta i zabójcza kara: zostaną wypuszczeni na zewnątrz.

Jules jest jedną z takich osób. Być może już ostatnią.

„Silos” to niezwykły sukces wydawniczy, który zamienił nieznanego autora, publikującego na własny rachunek w światową gwiazdę literatury science-fiction ze szczytów list bestsellerów New York Timesa. Po wielkim sukcesie wydawniczym „Silosu” prawa do sfilmowania tej niezwykłej powieści zakupił sam Ridley Scott, reżyser takich klasyków jak „Obcy” czy „Łowca androidów”.



Wyniszczony świat. Garstka ludzi, zamknięta w ogromnym silosie, walcząca o przetrwanie. Oprócz wielkich ścian silosów, nie znają nic. Nie wiedzą co to trawa, szum strumienia, śpiew ptaków. Zbudowali silos, by przeżyć. Tam uporządkowali sobie życie. Rozruszali maszyny, zapalili światła, posadzili rośliny na sztucznej ziemi. Silos ma sto czterdzieści cztery piętra, każde przyporządkowane czemuś innemu. Na samej górze żyją najważniejsi ludzie, na samym dole jest maszynownia. W samym centrum natomiast ludzie, którzy znają jego mechaniczne serce.

Początek historii to opowieść Holstona, udręczonego mężczyzny, który od trzech lat opłakuje śmierć żony, która zdecydowała się opuścić silos. Holston podejrzewa, że jego żona coś odkryła, a przez to ogarnęło ją szaleństwo. Dlatego odeszła, a jej szczątki zapewne widać na horyzoncie, gdzie rozwiał je wiatr.

Druga część to historia pani burmistrz, która trzy dni schodzi z najwyższego piętra do niższych kondygnacji, by zaproponować pracę pewnej bardzo zdolnej dziewczynie Juliette. I to jest w zasadzie wydarzenie, które początkuje całą paletę spraw, które następują później i to, co się dzieje dalej tak niesamowicie wciąga, że człowiek nie ma czasu na odpoczynek. Juliette przyjmuje propozycję, a potem cały świat spada jej na głowę.

Hugh Howey doskonale buduje napięcie, konsekwentnie podąża za tym, co sobie postanowił. Jest to powieść gęsto zaludniona przez postaci, które lubi uśmiercać, czego pogratulowałby mu z pewnością George R. R. Martin. Panowie pewnie usiedliby przy piwie i uśmiercali swoje postaci na podstawie gry w statki. W tej historii też jest tak, że się człowiek przywiąże do jakiejś postaci, a za chwilę musi się pogodzić z jej utratą.

Trylogia Silos to bardzo porządne wielowątkowe si-fi. Mamy tutaj klasyczne elementy budujące powieść z gatunku dystopijnego: niedaleka przyszłość, władza totalitarna, poruszanie się i życie według określonego systemu, świat po wielkiej wojnie, zniszczenia, brak możliwości funkcjonowania w normalnym środowisku i oczywiście wielka panika, jeśli jakaś jednostka postanowi się wyjść poza schemat. Mówiąc historia wielowątkowa mam na myśli nie tylko zagrania polityczne, świat po apokalipsie i podporządkowanie się systemowi, ale także znajdziemy tu silne więzi między postaciami, miłość, przyjaźń, tajemnice, a także intrygę, która sięga nawet kilkadziesiąt lat wstecz.

Nie spodziewajcie się, że to lekka wizja przyszłości. No pomyślcie, chcielibyście być zamknięci w puszce, odcięci od świata, horyzont widzielibyście tylko przez szklaną szybę, za którą nie ma szans na przetrwanie? Ze wszystkich antyutopii, które czytałam wizja Hugh Howey jest tak realistycznie opisana, że miejscami serce waliło mi młotem. Zatrzymywałam się wtedy próbując sobie wyobrazić marną przyszłość ludzkości. Dokąd to tak naprawdę wszystko zmierza?

 za książkę dziękuję: