piątek, 22 grudnia 2017

Jak Feniks z popiołów... Martyna Senator - Z Popiołów [recenzja]


'JAK FENIKS Z POPIOŁÓW'


Tytuł: Z popiołów
Autor: Martyna Senator
Wydawnictwo: Czwarta Strona
MOJA OCENA: 9/10 *********

       Jesteśmy ludźmi. Oprócz zmartwień, zwykłych szkolnych czy codziennych spraw dźwigamy także coś więcej. Tajemnice. Chowamy je głęboko, staramy się zapomnieć albo wyciszyć. Nie chcemy o nich rozmawiać. To może być jakaś historia, drobny epizod z życia, coś, z czego nie jesteśmy dumni, nieszczęśliwe zrządzenie losu. Nie chcemy by ludzie dowiedzieli się jak bardzo zadrwił z nas los, jak zostaliśmy wystawieni do wiatru, często chcieliśmy dobrze a wyszło tak jakbyśmy byli najbardziej naiwnymi osobami na świecie. Tajemnice. Każdy je ma.

       Sara jest studentką. Zostawiając swoich dziwnych rodziców w Szczecinie przeniosła się do Krakowa, byle najdalej. Tam wynajmuje mieszkanie z ekscentryczną i wiecznie optymistyczną Kaśką, do której chętnie poszłabym na obiad. Sara jest skryta, tajemnicza, ostrożna. Nie za dużo mówi o sobie. Poświęca się nauce, jej życie jest stabilne, ona sama stara się żyć tak, by nic jej nie zraniło. Sara bowiem skrywa pewną tajemnicę, która odcisnęła piętno na jej duszy. Dziewczyna zamyka te wydarzenia głęboko w sobie i nie pozwala im by ujrzały światło dzienne. Zrządzeniem losu poznaje Michała, który dosłownie niczym rycerz w lśniącej zbroi wybawia ją z kłopotów. Okazuje się, że ci dwoje mogą mieć ze sobą o wiele więcej wspólnego niż z początku się wydawało. Dwie zranione dusze, dwie tajemnice, jeden cel: zburzyć mur. Czy im się uda?

       ‘Z popiołów’ to moje pierwsze spotkanie z twórczością Martyny Senator i miałam chęć na tę książkę już od KTK 2017. Wtedy jednak skopałam temat, bo gdy zdecydowałam się już w końcu kupić tę książkę na stoisku Czwartej Strony, okazało się, że wszystkie zostały wykupione. Dwa tygodnie później jednak już trzymałam tę książkę w dłoniach, bo mój ukochany postanowił mi ją sprezentować. Wiecie, przede wszystkim zainteresował mnie temat książki. Bo nawet jeżeli dźwigamy w sobie różne tajemnice, to nie każdy z nas jest w stanie ruszyć dalej i żyć tak, jakby te powiedzmy, przykre wydarzenia nigdy nie miały miejsca.

       Dlatego też od początku poczułam emocjonalną więź z Sarą. Oczywiście już sam prolog sugeruje nam, że wydarzyło się coś złego, ale na rozwiązanie tego wszystkiego będziemy musieli poczekać aż Sara będzie gotowa, by nam opowiedzieć co właściwie się stało. Dlatego też jej postać jest mi szczególnie bliska, od pierwszej chwili wiedziałam, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Sam styl, w jakim napisana jest ta powieść sprawia, że czujemy jakiś taki ból w sobie, ale doskonale wiemy, że na końcu ciemnego tunelu jest światełko.

       Michał jest trochę wyidealizowany. Ten chłopak serio nie ma wad, jest cierpliwy, jego potok myślowy szczególnie ten kręcący się wokół Sary czasami wydaje mi się delikatnie przegięty. Nieautentyczny. Ja nie wiem, czy faceci serio tak siadają i analizują. To jest raczej domena kobiet, że czasami zwykłe ‘cześć’ rozkładamy na części pierwsze i analizujemy godzinami. Może faktycznie chłopak jest wrażliwy. Sądząc po tym, co sam przeszedł rzeczywiście może tak być, że Sara po prostu z miejsca go zauroczyła.

       W sumie to mu się nie dziwię, bo sama zawsze chciałam chłopaka z gitarą (i tak, znalazłam takiego!), a w tej książce jest wpleciony wątek muzyczny. Klucz wiolinowy na grzbiecie nie znalazł się tam przypadkiem! I ten wątek serio bardzo mi się podoba. Sara gra na gitarze, sama pisze i komponuje, więc to jest kolejna rzecz, która nas łączy! Kilka moich piosenek ukazało się na YouTube, jeżeli macie ochotę to proszę posłuchajcie. Sara niczym Taylor Swift wylewa na papier swoje emocje, ból, to jej sposób na reagowanie na pewne rzeczy, osoby. To jest jej sposób na to, by wyrzucić z siebie potok myśli. Zamienia je w teksty piosenek. I tak się też dzieje, że ma okazję je zaśpiewać na żywo. I te momenty sprawiły, że bardzo chciałam znaleźć się w tym pubie, w którym pracuje Michał i ich posłuchać. Czuję, że byłoby to dla mnie niezwykłe doświadczenie i niezapomniany wieczór.

       ‘Z popiołów’ ma swój własny styl. Nie czytałam innych książek tej autorki, ale zerkając na opisy wiem, że na pewno by mnie zainteresowały. Ta książka jest dla mnie takim troszkę dłuższym opowiadaniem, bo czyta się bardzo szybko, nie mamy jakichś bardzo rozwleczonych opisów, powiedziałabym że wszystko jest tak treściwie, krótko i na temat. Mimo to bardzo polubiłam dwie postaci drugoplanowe, czyli już wspomnianą Kaśkę, która jest moim totalnym przeciwieństwem i podczas gdy ja wszystko w kuchni dosłownie palę, ona z każdego dania potrafi zrobić dzieło sztuki. Świetną postacią jest także babcia Sary, która jest takim trochę Dumbledorem, zawsze wiedzącą co powiedzieć, a jej rady zawsze świecą niezwykłą mądrością.

       To wszystko składa się na naprawdę miłą opowieść, z której możemy wynieść jakąś lekcję. Jest niejako hołdem dla osób prześladowanych i to naprawdę niesamowicie mnie urzekło. Fajnie, że jest to pierwsza część serii i kolejne już niedługo ukażą się nakładem wydawnictwa Czwarta Strona. Naprawdę jestem ich ogromnie ciekawa i nie mogę się doczekać aż się ukażą.

za egzemplarz do recenzji dziękuję:

WE NEED YA, oraz CZWARTA STRONA


poniedziałek, 27 listopada 2017

PRZEDPREMIEROWO / PIERWSZY PATRONAT: Wieża - Daniel O'Malley


Tytuł: WIEŻA
Seria: Kroniki Checquy
Autor: Daniel O'Malley
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
MOJA OCENA: 9/10 *********

‘To ciało należało kiedyś do mnie’

Myfanwy Thomas budzi się w pewnym parku w Londynie, wśród innych ciał noszących lateksowe rękawiczki. Kompletnie nie wie, co się dzieje, a na domiar złego w kieszeni płaszcza znajduje list… od dawnej właścicielki swojego ciała. Poprzedniej Myfawnwy wymazano pamięć, a musicie wiedzieć, że była dość ważną osobistością w Checquy Tajnej Organizacji do spraw Niezwykłych, walczących z nadnaturalnymi siłami w Wielkiej Brytanii. Myfanwy musi odkryć, kto ją zdradził, więc podąża śladami swojej poprzedniczki, która skrupulatnie punkt po punkcie opisuje jej świat, w jakim się znalazła.
Nowa Myfanwy trafia w środek piekła, odkrywając spisek, który może kosztować ją bardzo wiele, bo ktoś pragnie jej śmierci.
I w zasadzie to wszystko, co powinniście wiedzieć, bo najlepiej odkrywać tę książkę samemu

.

Zacznijmy od głównej postaci: Myfanwy Thomas, niesamowicie silna i niezależna. Pewnego dnia budzi się bez żadnych wspomnień, ale okazuje się, że nie jest sama. Bowiem poprzednia Mywany zostawiła jej wszystko, co potrzeba, by mogła w miarę normalnie funkcjonować i odszukać zdrajcę, który pragnie jej śmierci. Myfanwy jest dobra w papierkowej robocie, dlatego też w Checquy postawiono ją na najwyższym szczeblu i jest właśnie tytułową Wieżą. Po utracie pamięci musi zachowywać się tak jakby wcale do tej sytuacji nie doszło, więc tak jakby wciska ludziom kit, że tak naprawdę nic się nie zmieniło.

To prowadzi do kolejnego punktu świeżości, jaki oferuje nam Daniel O’Malley. Powieść nietuzinkowa, wyjątkowa i naprawdę bombowa, jeśli chodzi o to co ma nam do zaserwowania. Wyobraźcie sobie, że Checquy funkcjonuje mniej więcej tak, jak figury w szachach. Do tego co niektórzy mają nawet nadprzyrodzone zdolności. Czy nie brzmi ciekawie?


W tej książce dużą sprawą jest narracja.
Główne światła skierowane są na Myfanwy, która straciła pamięć, i z jej punktu widzenia toczy się większość akcji w trzecioosobowej narracji, natomiast bardzo dużą robotę robią listy, które zostawiła jej jej poprzedniczka. To właśnie z tych listów dowiadujemy się wszystkich najważniejszych rzeczy i wskazówek. To przewodnik dla Myfanwy, ale także dla nas. Razem poznajemy świat, o którym bohaterka po prostu zapomniała. Mamy tak jakby dwie narratorki z przeszłości i z teraźniejszości. I obie są świetne!

Autor bawi się stylami i widać że sprawia mu to ogromną frajdę i co warto zaznaczyć, to jego debiut. Popularne schematy zmienia o sto osiemdziesiąt stopni, sprawiając że są one nieszablonowe. Tekst jest niesamowicie rytmiczny. Od pierwszych akapitów strzela do nas wszystkim co ma, a potem ani trochę nie zmienia tempa. I to jest niesamowite, bo zazwyczaj jest odwrotnie: świetny początek, a potem równia pochyła. Nie tutaj! Daniel O’Malley doskonale radzi sobie piórem, nawet jeśli w roli głównego bohatera obsadził kobietę.

Zbudowanie postaci w oparciu o figury szachowe to pomysł, z którym raczej nigdzie indziej się nie spotkamy. To nadaje powieści świeżości, wiemy, że czegoś takiego jeszcze nie było, czytamy więc z zapartym tchem nie mając pojęcia, co tak naprawdę czeka na nas na kolejnej stronie: radioaktywne pająki? Proszę bardzo. Postać z czterema ciałami? Proszę bardzo.

Oczywiście główna oś fabuły to klasyczna dobra walka ze złem, ale przyprawiona tak wyśmienicie, że człowiek bawi się świetnie do ostatniej strony. Ja czytając tę książkę miałam wrażenie, że oglądam wyjątkowo odjechane anime w połączeniu z X-Menami oraz elementami powieści postapokaliptycznej. Naprawdę w tej książce jest wszystko, thriller, dystopia, komedia, Urban fantasy, elementy si-fi,dlatego to pierwsza książka od dawna na moim kanale, w której zakochają się także panowie.

Kochani polecam Wam tę książkę ze względu na atmosferę, język, genialny styl, świetnych bohaterów oraz twisty fabularne, które serio zwalają z nóg. Po tej książce mam ochotę w końcu nauczyć się grać w szachy! J


Za możliwość przeczytania przedpremierowo książki oraz OBJĘCIE JEJ PATRONATEM dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc. 
Na moim kanale na YT: Miasto Atramentowych Słów macie możliwość wygrania dwóch egzemplarzy.





środa, 22 listopada 2017

Premierowo: CINDER - Marissa Meyer - Saga Księżycowa

SAGA KSIĘŻYCOWA TOM 1: CINDER

AUTOR: MARISSA MEYER




Tytuł: CINDER
Seria: Saga Księżycowa - TOM 1
Autor: Marissa Meyer
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
MOJA OCENA: 9/10 *********

Słyszeliście kiedyś o Kopciuszku z mechaniczną stopą?


Cinder to pierwsza część bestsellerowej Sagi Księżycowej, która za oceanem zrobiła prawdziwą furorę. U nas próbowano już tę serię wydać, ale wówczas Wydawnictwo Egmont, które tym się zajmowało przerwało w połowie. I właśnie wtedy miałam tę przyjemność, by czytać tę książkę pierwszy raz. Już wówczas wiedziałam, że jest to lektura niesamowicie wciągająca, a teraz, gdy Papierowy Księżyc podjął się wznowienia tych książek, jestem im ogromnie wdzięczna. Bo mimo, że jestem już starsza, mam swoje czytelnicze wymagania to wiedziałam, że ponowne spotkanie z Cinder będzie świetną zabawą!

W odległej przyszłości po Czwartej Wojnie Światowej świat wygląda zupełnie inaczej od tego, który znamy dziś. Wszystko o wiele bardziej oparte jest na technologii, a nowoczesna mechanika symbolizuje ten nowy porządek na Ziemi. W Nowym Pekinie mieszka Cinder, młoda dziewczyna, mechaniczka, cyborg, będąca pod stałym nadzorem swojej bezdusznej macochy. W skutek nieszczęśliwego zbiegu wydarzeń jedna z jej przyrodnich sióstr zostaje zarażona plagą, która rozprzestrzenia się po kraju. Cinder zostaje o to oskarżona, a sytuacji nie poprawia fakt, że w międzyczasie poznaje także księcia, w którym chyba zaczyna się zakochiwać.

Już od pierwszej strony powieść wciąga swoim klimatem, nietuzinkową główną bohaterką, świetnie zbudowanym alternatywnym światem i tym przeczuciem, że kiedyś Ziemię faktycznie zamieszkają cyborgi i androidy, a człowiek będzie sobie swobodnie podróżował na Księżyc. Cinder jest także taką bohaterką, do której człowiek z miejsca się przywiązuje i mimo iż znamy standardową historię Kopciuszka i widać tutaj te odniesienia to i tak śledzimy jej losy nie raz obgryzając paznokcie. Nie jest ona typową księżniczką, ma w sobie cechy wojowniczki. Jest inteligentna, bystra, i przede wszystkim mimo mechanicznej stopy bardzo ludzka.

Moją ulubioną postacią obok Cinder jest oczywiście książę Kai. To nie rozpieszczony bachor, który ma wszystko czego zapragnie. Nie. To mądry mężczyzna, który podejmuje świadome decyzje a to sprawia, że ma serce na właściwym miejscu. Ma wszystkie dobre cechy, które czynią go godnym następcy tronu i wcale się nie dziwię, że dziewczyny za nim szaleją. Relacja, która nawiązuje się między nim a Cinder jest szczera, jest prawdziwa, przede wszystkim naturalna. Jest ta chemia, którą tworzą tylko i wyłącznie gdy są na scenie razem.

Powieść jest prowadzona w trzecioosobowej narracji, więc czytelnik ma wgląd na akcję z różnych punktów widzenia. A te momenty, w których jesteśmy w pałacu cesarza naprawdę budzą napięcie. W tej książce jest wiele elementów, które czarują: dziewczyna, która jest popychadłem, książę, który jest prawdziwym ciasteczkiem, zła macocha, a także zła królowa, i obie te panie toczą walkę o najgorszą małpę tej powieści. Mamy tu i intrygę i tajemnicę, przechadzamy się po pałacu, naprawiamy różne rzeczy narzędziami o których dziewczyny raczej nie mają pojęcia, naszym najlepszym przyjacielem jest android, szukamy też zaginionej księżniczki, opłakujemy śmierć bliskiej osoby, ze zgrozą odkrywamy swoją przeszłość, idziemy na bal, a także ze zgrozą obserwujemy że szykuje się kolejna wojna.

Lekkie pióro pani Meyer cieszy oko. Widać, że dużo czasu poświęciła pracując nad tą historią chociażby dla wymyślenia wszystkich tych nazw, które nadają temu światu odpowiednich kształtów. Czyta się to wszystko naprawdę miło, z radością przewracając kolejne kartki. Tempo narracji także jest przystępne, dlatego po tę książkę mogą też sięgnąć młodsi nie bojąc się, że nudne rozdziały będą jak tabletki nasenne. Nic podobnego! Tak naprawdę nigdy nie wiemy, co się wydarzy i jaki twist zaserwuje nam autorka.

Połączenie fantasy, szczypty dystopii oraz tej bajkowości znanej nam z dzieciństwa to strzał w dziesiątkę. Te sentymentalne odniesienia sprawiły że znowu byłam nastoletnią dziewczynką wierzącą, że mój książę któregoś dnia się zjawi (co prawda się zjawił, ale to inna historia). I chociaż czasami możemy się domyślić, co takiego się stanie i co tak naprawdę ma do zrobienia Cinder, to i tak bardzo miło się to czyta. To naprawdę fajny retelling oprawiony w nowe kolory, posypany szczyptą zupełnie innej, nie znanej braciom Grimm magii.


Ja mam tylko nadzieję, że morał pozostanie ten sam: że prawdziwa miłość pokona wszelkie przeszkody.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję:



zdjęcie pochodzi z instagrama: @miastoatramentowychslow



piątek, 10 listopada 2017

Przedpremierowo: Kathryn Perez - TERAPIA


'Czasami trzeba się zgubić, by się odnaleźć'





Tytuł: Terapia
Autor: Kathryn Perez
Wydawnictwo: Wydawnictwo Niezwykłe
MOJA OCENA: 8/10 ********

       Spośród wielu powieści, w których poruszane są trudne tematy, często te tabu, w moje ręce wpadła ‘Terapia’ Kataryn Perez, pierwsza książka Wydawnictwa Niezwykłe, której premiera zapowiedziana jest na 22 listopada (ale już możecie ją przedpremierowo zakupić, wszystkie linki w opisie). Wzięłam tę książkę do ręki nie za bardzo wiedząc, czego się spodziewać bo opis z tyłu to tylko strzępki myśli głównej bohaterki, kompletnie wyrwane z kontekstu.

       Każdy kolejny rozdział rozpoczyna cytat, który daje do myślenia i dzięki któremu opowieść o Jessice Alexander, bo tak nazywa się główna bohaterka nabiera jeszcze więcej barw w tych wszystkich odcieniach szarości. Dlaczego o tym mówię? W momencie, gdy poznajemy Jessicę jest ona gnębioną licealistką, której życie naprawdę nie rozpieszcza. Jej rodzice za bardzo się nią nie interesują, w dodatku jej matka wszystkie smutki topi w alkoholu –ma lepsze i gorsze dni. Jess nie ma pojęcia, co to znaczy być kochaną, dlatego w poszukiwaniu tego uczucia oddaje swoje ciało wielu przypadkowym chłopakom. Przez to w szkole ma nienajlepszą opinię, a oliwy do ognia dolewa co chwila niejaka Elizabeth, która jest taką wredną suczą, za którą murem stoi cała szkoła. Jess musi znosić wszelkie obelgi i złośliwe komentarze, a swoje rany leczy w domowym zaciszu, gdzie jej najlepszą przyjaciółką staje się żyletka.

       W skutek zbiegu wydarzeń zostaje również pobita, a nagrania z całego incydentu zostają wrzucone do sieci. Gdy półprzytomna leży na ulicy, przełykając krew i wstyd, ktoś udziela jej pomocy. W ten sposób nawiązuje się więź między Jess a Jace’m, który jest tym popularnym w szkole rozgrywającym za którym szaleją wszystkie panny. On natomiast tkwi w beznadziejnym związku ze wspomnianą wcześniej Elizabeth, która oczami jego matki jest dla niego idealną partnerką. Relacja Jess i Jace’a od początku nie jest łatwa, ale chłopak dzieli się z nią pewną tajemnicą. Stają się sobie niesamowicie bliscy, ale niestety pod ich nogi raz po raz są rzucane kłody.

       Czytając te książkę czułam ból. Sama nigdy nie doprowadziłam się do samookaleczenia, ale wiem co to znaczy być gnębionym. Historia Jess wzbudziła we mnie wiele przemyśleń, między innymi, że często zostajemy ze swoimi problemami sami i wolimy je przemilczeć niż głośno mówić o tym, co nas najbardziej boli. Jessica jest postacią tragiczną, od samego początku widzimy jak boryka się ze swoimi demonami, często w bardzo zły sposób, czujemy tę beznadziejność, bezradność i ból. Bardzo podoba mi się postać Jace’a, szczególnie w tych początkowych rozdziałach, gdzie nie zważając na opinię innych staje w obronie Jessici, a także oferuje jej swoją przyjaźń. Zazwyczaj, niestety, ludzie boją się okazać wsparcie osobom, które tego potrzebują, jednak Jace staje na wysokości zadania. Poświęca Jessice swój czas, potrafi jej słuchać, potrafi sprawić by zapomniała o problemach, ale wkrótce ich przyjaźń przeradza się w coś więcej, co prowadzi ich oboje do autodestrukcji.

       Potem wkraczamy na ciężką i długą ścieżkę życia, obserwując jak nasi bohaterowie zmagają się ze swoimi demonami. W książce poruszane są tematy związane właśnie z samookaleczeniem, toksycznymi związkami, alkoholizmem (który często traktowany jest jako tymczasowe rozwiązanie – wypić, zagłuszyć umysł i nic nie czuć), przyjaźnią, a także miłością, której Jessica tak rozpaczliwie potrzebuje.

       Powieść nie jest lekka, nie jest też wesoła. Pełno w niej ciężkich, wręcz drastycznych momentów. Ma też kilka ciekawych rozwiązań fabularnych, bo tak naprawdę możemy się domyślać zakończenia, ale po drodze autorka serwuje nam kilka twistów, przez które już tak naprawdę nie jesteśmy pewni, jak to się zakończy.

       Bardzo podobają mi się wstawki z ‘dziennika’ Jess, w którym dziewczyna w bardzo poetycki sposób wyraża swoje myśli. Niektóre z jej wpisów mogłyby spokojnie zostać zamienione w tekst piosenki i słuchałoby się tego z głęboką refleksją. Styl pisania autorki jest bardzo przyjemny w odbiorze, czasami tylko delikatnie wkurzały mnie przekleństwa padające z ust bohaterów, ale nie było to aż tak bardzo rażące. Oczywiście muszę też wspomnieć o tym, jak bardzo podoba mi się okładka i jestem bardzo wdzięczna Wydawnictwu Niezwykłemu, że zgodzili się podesłać mi prebooka, gdyż lektura tej książki była czystą i naprawdę wyjątkową przyjemnością.

       I wiecie co, mogłoby się wydawać, że to co czytamy w tej powieści już gdzieś tam było i że to kolejna powieść która ma tylko zagrać na naszych uczuciach, ale wszystko tak naprawdę zmienia się, gdy czytamy notkę od autorki, umieszczoną na końcu. Okazuje się, że ta historia nie jest wyssana z palca, a wręcz przeciwnie jej autorka przeszła przez coś podobnego i właśnie wydarzenia z jej życia stały się inspiracją dla tej historii. W podziękowaniach pada również nazwisko Colleen Hoover, która jest bliską przyjaciółką autorki. Więc jeśli lubicie książki pani Hoover, z pewnością zapamiętacie także tę historię.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Niezwykłe



wtorek, 7 listopada 2017

Nina Reichter - LOVE Line


'Gdy spotkasz kogoś, w kim mógłbyś się zakochać - wiesz o tym od razu'



Tytuł: LOVE Line
Autor: Nina Reichter
Wydawnictwo: Novae Res
MOJA OCENA: 8/10 ********


Od momentu, gdy przeczytałam ostatnie słowo w trylogii ‘Ostatnia Spowiedź’ minęło kilka ładnych lat. Wtedy, niesiona kompletnie innymi wyobrażeniami dorosłego życia i miłości zaczytywałam się w książkach o Ally i Bradinie, krzycząc, tupiąc i nieraz wzdychając do kolejnych rozdziałów opowieści. Dzięki tej historii Nina Reichter do tej pory znajduje się w czołowej piątce moich ulubionych polskich pisarzy.

Dlatego też w momencie, gdy zobaczyłam zapowiedź jej nadchodzącej nowej powieści zatytułowanej ‘LOVE Line’ wiedziałam, że muszę ją dorwać jak najszybciej. To tak, jakbym po długiej minucie pod wodą wreszcie mogła zaczerpnąć tlenu.

Pierwsze, co rzuca mi się w oczy to przemiana warsztatu, jakim włada autorka. To taka trochę przemiana raczkującej gąsienicy w pięknego motyla. LOVE Line to już nie jest książka w stylu Young Adult, ale dorosła, dojrzała i przede wszystkim inteligentna książka. Mamy w niej dorosłych bohaterów, prawdziwe życiowe problemy i miłość, która nie jest łatwa. Zaskoczył mnie też temat. Temat podrywu. Przecież w dobie Tindera i innych tego typu portali to jest po prostu takie… codzienne!

To opowieść o dorosłych ludziach, a więc takich którzy mają na swoich plecach już jakiś bagaż doświadczeń i można by powiedzieć, że są może za starzy na to by spotkać oszałamiające uczucie. Ale szczerze? Nie sądzę, żeby wiek miał coś z tym wspólnego. Jak mamy kogoś ważnego dla nas spotkać to stanie się to nawet w wieku 80 lat. Ale może trochę o fabule i żeby nie zdradzać Wam za dużo podeprę się troszkę notką od wydawcy:

Matt Hansen to bardzo przystojny młody mężczyzna, którego powołaniem w życiu jest bycie psychologiem – konkretnie zajmuje się doradzaniem kobietom co zrobić, by znaleźć dobrego partnera i zbudować z nim wspaniały związek. Matt po mojemu jest tak zwanym trenerem podrywu, ale takim dobrym trenerem podrywu, który wręcz próbuje ochronić kobiety przed złymi zagrywkami złych mężczyzn. Jeśli chodzi o trening podrywu to nawet idzie znaleźć na polskim YouTube filmiki o tym, jak podrywać, czego nie robić itd. i szczerze powiedziawszy kiedyś sama namiętnie oglądałam kanał Anny Szlęzak, kodując sobie głęboko w pamięci jej rady. Dziś na szczęście już tego nie potrzebuję, ale wtedy jej słowa uważałam za niesamowicie cenne. Kimś takim właśnie jest Matt, tyle że jego głównym środkiem komunikacji z kobietami jest radio, w którym właśnie prowadzi audycję LOVE Line. Kobiety dzwonią do radia, zadają pytania a on na nie odpowiada.

Oczywiście, jak to bywa w życiu Matt spotyka Bethany. I to jest dość ciekawe, bo nasi główni bohaterowie poznają się na siedem lat przed tym właściwym czasem akcji książki – cała linia fabularna rozgrywa się właśnie siedem lat później od momentu ich pierwszego spotkania. Akcja książki dzieje się w Nowym Jorku, a sam prolog ma miejsce tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Jestem sobie w stanie wyobrazić cudowne i nastrojowe światła miasta, które nigdy nie śpi w klimacie tych cudownych świąt, podczas których dzieje się tyle cudów. Siedem lat później wszystko jest wywrócone do góry nogami, Bethany jest zdradzoną kobietą, w trakcie rozwodu, wygląda na to, że jej córka woli swoją przyszłą macochę, Beth jest także dziennikarką luksusowego magazynu dla kobiet, ale pisanie do niego artykułów raczej nie przynosi jej satysfakcji. Matt natomiast dalej bawi się w doradcę i jak możemy się domyślić ich drogi ponownie się krzyżują. Bethany ma szansę zyskać awans, ale żeby to zrobić musi napisać właśnie artykuł o trenerach podrywu, a Matt krążący w tym temacie może jej pomóc. Czy po siedmiu latach znów może pojawić się między nimi feeling? Czy to niezwykłe spotkanie z kimś z przeszłości to tylko i wyłącznie czysto zawodowa relacja?

Ta powieść jest przede wszystkim bardzo kobieca. Nie raz nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak mężczyźni (kobiety też żeby nie było) potrafią manipulować, potrafią mówić to co chcemy usłyszeć tylko dla własnego celu (często wiadomo jakiego – żeby zaciągnąć kogoś do łóżka). Każdy człowiek potrzebuje miłości, a nie czarujmy się kobiety są o wiele bardziej naiwne i niestety często jesteśmy świadkami, gdy nawet nasza najbliższa przyjaciółka zalewając się łzami szlocha w nasze ramię ‘ten i ten to dupek, a ja myślałam, że to miłość!’.

Nina Reichter w bardzo dojrzały sposób próbuje nam zwrócić uwagę, że miłość to nie tylko schemat i zachowanie się wobec określonego wzoru. Niestety, to nie matematyka, często nie jesteśmy w stanie przewidzieć reakcji drugiej osoby właśnie dlatego, że każdy z nas jest inny.

LOVE Line to nie tylko powieść obyczajowa, to także nutka dramatu, czasami nawet powiedziałabym że delikatnie okraszony poradnik dla kobiet, by były bardziej pewne siebie, silniejsze i by znały swoją wartość, co często jest zachwiane przez media które karmią nas obrazkami szczupłych dam, które mają na czole napisane ‘rozmiar S’. Sama, czytając te książkę uśmiechałam się pod nosem uświadamiając sobie swoje błędy. Zaznaczyłam sobie nawet kilka ważniejszych momentów, bo bardzo podoba mi się budowanie relacji pomiędzy bohaterami, to jak bardzo mają wszystko pokomplikowane i jak bardzo skomplikowana staje się ich znajomość – nic nie jest oczywiste.

I to też jest fajne, bo autorka zgrabnie operując narracją z dwóch perspektyw nie od razu daje nam wszystko na tacy, a wraz z biegiem fabuły odkrywamy kolejne karty i poznajemy tajemnice oraz strachy naszych bohaterów. Zgodzę się, że momentami troszeczkę wieje nudą a to za sprawą opisów, które dla mnie są bardzo ważne i naprawdę warto przez nie przebrnąć. Przez to książka faktycznie momentami zwalnia, ale dla mnie jest to plus, bo mogłam z bohaterami spędzić więcej czasu i poznać ich psychologię o wiele głębiej. To nie jest książka przez którą przefrunie się w pięć minut, nie! Momentami się zatrzymałam zastanawiając się nad pewnymi aspektami. I to jest cenne. Tekst daje do myślenia!

Dwójka bohaterów jest genialnie wykreowana, są tacy z krwi i  z kości, mają wady, zalety czyli to co lubię w budowaniu bohaterów, a jak jeszcze jest ich dwójka i to tak genialnie napisana to już w ogóle jestem w niebie! Beth pod pozą królowej lodu i kobiety biznesu skrywa tak naprawdę swoje największe pragnienia. Nie mówi na głos, ale ja wiem i wszyscy wiedzą, że przede wszystkim pragnie miłości. Dotyku. Mężczyzny, przy którym może się budzić czując się bezpieczną i kochaną. Matt to gość, który niby ma wszystko poukładane, ale gdzieś tam się pogubił. Momentami im współczujemy, innym razem mamy ochotę ich kopnąć w tyłek żeby zaczęli trochę inaczej postępować i to jest fajne, bo opowieść Niny wzbudza naprawdę całą paletę przeróżnych emocji.

Końcówka, to już na pewno wiecie. Pocisk. Masakra. Dramat. I gdzie jest druga część ja się pytam?! Pewnie z rok trzeba będzie poczekać. Ale spoko – zawsze będzie pretekst, by przeczytać te książkę jeszcze raz. Muszę też dodać, że niesamowicie podoba mi się wydanie tej książki. W ogóle książki Niny są piękne. A ta okładka… ech. Polecam tę książkę czytać podczas świąt! Wtedy nastrojowe światła choinki i playlista, którą możecie znaleźć na końcu książki z pewnością zagwarantują Wam odjazd i będziecie chcieli więcej.



Za możliwość przeczytania książki dziękuję słomce, Wydawnictwu Novae Res i autorce Ninie Reichter   

czwartek, 26 października 2017

PRZEDPREMIEROWO: ARSEN - Mia Asher






Tytuł: ARSEN
Autor: Mia Asher
Wydawnictwo: Wydawnictwo Szósty Zmysł
MOJA OCENA: 7/10 *******


       Główną bohaterką jest Cathy,  moja imienniczka. Ma wspaniałego męża Bena, z którym jest w związku od jedenastu lat - w tym przez sześć cudownych wiosen tworzą idealne małżeństwo. To, jak się poznali jest magiczne, cudowne i w zasadzie takie scenariusze zdarzają się tylko w filmach. Od razu zakochują się w sobie na maksa, to co ich łączy jest szczególnie niezwykłe. Ben jest uosobieniem ideału: cierpliwy, czuły, inteligentny, Cathy ma w nim prawdziwe oparcie. Ale jak to często bywa, życie pisze różne scenariusze i nad to wspaniałe małżeństwo nadciągają czarne chmury. Cathy po raz trzeci traci dziecko. Próbowali już wszystkiego, ale ciągle w jakiś sposób ta kobieta nie może donosić ciąży. Przez to czuje się bezużyteczna, pusta, jej psychika przez to zostaje porządnie nadszarpnięta. Stopniowo odsuwa się od męża, odkrywając że przede wszystkim nienawidzi jego pocieszenia. Nie pomaga też fakt, że właśnie w tym najgorszym momencie pojawia się tytułowy bohater książki, zmysłowy, młody mężczyzna o niebieskich oczach, przez którego już nigdy nic nie będzie takie samo.

Podzieliłabym tę książkę na trzy części:

Pierwsza: dramat.
Tutaj naprawdę dzieje się sporo złego. Poznajemy bohaterów oraz ich rozpadające się na kawałeczki serca. Są momenty, które naprawdę wzruszają, widzimy tę niesprawiedliwość, która kiełkuje w umysłach Cathy i Bena. Kontrastująca między sobą dwutorowa narracja nadaje jeszcze więcej ciemnych kolorów, gdy równocześnie z bolesną teraźniejszością poznajemy początek relacji między bohaterami. Bowiem w rozdziały, które malują tu i teraz autorka wplotła kilka retrospekcji, które czytamy z uśmiechem na twarzy. Kolorowa, dopiero kiełkująca miłość kontra czarno-biała rzeczywistość splamiona krwią kolejnego poronionego dziecka.

Druga część powieści to jeden, wielki erotyk. I od razu zaznaczam wielkimi literami: TO NIE JEST KSIĄŻKA DLA CIEBIE, JEŚLI NIE MASZ UKOŃCZONYCH OSIEMNASTU LAT. Liczne sceny seksu są naprawdę szczegółowe, wulgarne, a ja sama, choć trudno mnie czasami zawstydzić miałam rumieńce na twarzy. W którymś momencie nawet miałam dość, gdy nasi bohaterowie na każdej kartce robili coś niegrzecznego. W tej części również pojawia się główny konflikt, miłosne rozterki. Napięcie seksualne, pożądanie wręcz wylewają się z kolejnych rozdziałów. Główna bohaterka zachowuje się miejscami skandalicznie. Wiemy, że kocha męża, pomimo tragedii jaką przeszli, ale równocześnie Cathy czuje ogromny pociąg do Arsena, faceta który z początku jest tylko przyjacielem, który pragnie jej wysłuchać. Z czasem, jak możemy się domyślić w grę wchodzą większe słowa. Ta część książki wywarła we mnie masę gniewu, bo choć rozumiem Cathy i jestem w stanie wyobrazić sobie to, przez jaką rozpacz musiała przechodzić, nie byłam w stanie zaakceptować tego, co robi. Miejscami naprawdę nie byłam w stanie czytać dalej non stop zadając sobie pytanie: dlaczego. Cathy, dorosła kobieta miejscami zachowywała się jak rozpieszczona księżniczka i czasem naprawdę miałam jej dość.

Trzecia część to bałagan po potężnym kataklizmie. Wszystko jest zniszczone, czytelnik jest zdruzgotany. Wiedząc, że wszystko stracone jednocześnie czujemy nadzieję. Staramy się pozbierać, ochłonąć i przede wszystkim zrozumieć.

Ogółem książkę czyta się szybko, ale w którymś momencie wcale nie jest to lekkie czytanie. Chodzi mi właśnie przede wszystkim o sceny zbliżeń między bohaterami. Język w tych miejscach jest wulgarny, bohaterowie nie mają zahamować i w pewnym momencie nawet myślałam, że czytałam 50 twarzy Greya. To powieść o próbie zagłuszenia bólu, sprawienia by po tak ogromnej stracie znowu coś czuć. Nasi bohaterowie są odpowiednio skonstruowani, byśmy mogli bez problemu z miejsca rozwikłać kto jest dobry a kto zły. Poukładany, czuły Ben, wspaniały i troskliwy mąż, Cathy, która nie może sobie poradzić z kolejną stratą dziecka i Arsen, rycerz na białym koniu jednocześnie zły i prawie że nikczemny. To szokująca obyczajowa historia, która miejscami rozrywa na strzępy. Wciąga a jednocześnie razi swoją bezpośredniością. I bardzo, ale to bardzo nie podobał mi się epilog. Moim zdaniem nie tak powinna się zakończyć ta historia. Szczęśliwe zakończenie tak naprawdę nie jest szczęśliwym zakończeniem i czegoś definitywnie było tutaj brak.

Jest to książka wydaje mi się skierowana do dorosłych kobiet i to właśnie im ją polecam. Historia ta udowadnia, że wszyscy popełniamy błędy, a ich konsekwencje mogą być ogromne. Autorka także przekonuje, że nie można kochać dwóch osób jednocześnie, i czasem myśl, że być może jesteśmy w kimś zakochani może być dla nas także trująca. Oj, ciężka to była przeprawa, do tej pory mam ochotę nawrzeszczeć na Cathy. Jednocześnie ta powieść to hołd dla tezy, że nikt nie jest idealny i każdy z nas ma prawo zabłądzić, popełnić błąd, każdy zasługuje na drugą szansę. Każdy z nas ma jakąś rysę na szkle. 

ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI PRZEDPREMIEROWO DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU SZÓSTY ZMYSŁ




piątek, 20 października 2017

Natalia Osińska - SLASH (PREMIEROWO)




Tytuł: SLASH
Autor: Natalia Osińska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Agora
MOJA OCENA: 8/10 ********

       Na całe szczęście ja czasy szkoły średniej już dawno mam za sobą. Co wcale nie oznacza, że jestem stara jak dinozaur i powinnam już wyginąć! Pamiętam jednak to, co w czasie liceum było bardzo istotne – przynależność do jakiejś określonej grupy. Mnie, chociaż nie do końca to przeze mnie przemawiało, przypadło ubierać się na czarno czym zwracałam na siebie uwagę większości szkoły. Byłam widziana z daleka, mówiono o mnie, czułam się w jakiś sposób wyjątkowa.

       Pamiętam, że bardzo ważnym czynnikiem dla mnie było szukanie własnej tożsamości. Nie chciałam być taka jak wszyscy. Słuchałam innej muzyki, starałam się nie przejmować opinią moich kolegów i koleżanek. Wielokrotnie jednak nie pokazywałam po sobie że pewne rzeczy obchodzą mnie bardziej niż inne. Miałam przyjaciela, z którym tańczyłam na balu studniówkowym. Był inny i właśnie przez tę inność był wytykany palcami. Podziwiałam go, bo pomimo tego jak bardzo cierpiał, zawsze odważnie szedł z uniesioną głową. Nie bał się powiedzieć głośno: jestem homoseksualny. Dzisiaj ten filmik dedykuję przede wszystkim jemu.

       ‘Slash’ to kontynuacja powieści ‘Fanfik’, o której słyszałam w zeszłym roku bardzo dużo ciepłych i pozytywnych opinii. Sama mogłabym się podpisać pod większością z nich, między innymi dlatego, iż uważam, że obie te powieści powinny być wpisane jako obowiązkowe w kanon lektur szkolnych. Historia Natalii Osińskiej to nie tylko niekonwencjonalna podróż przez pytanie ‘kim jestem’, ale także ogromne wezwanie do odwagi by nie bać się pokazywać tego, co w nas drzemie. Książka porusza się bowiem w tematach LGBT, czyli związanych z homoseksualizmem – odmienną orientacją seksualną. Temat tabu, o którym mimo wszystko bardzo głośno się mówi i powinno się mówić! 

       Jeżeli nie czytaliście ‘Fanfika’ – spokojnie, nie będę tutaj niczego spolerować. Skupię się tylko i wyłącznie na jego kontynuacji. I w zasadzie wydaje mi się, że można czytać ‘Slash’ jako osobną historię, ja nie czytałam części pierwszej a mimo to potrafiłam ogarnąć część drugą. I zacznę może od tego, czym właściwie jest ‘Slash’. Gdy dostałam propozycję przeczytania tej książki, chwilę mi zajęło, żeby zorientować się, że to właśnie kontynuacja ‘Fanfika’ byłam w tym kompletnie zielona. Słowo Fanfik wiadomo z czym się kojarzy – opowieść, często bazująca na jakiejś znanej osobie, albo zespole (sama niegdyś pisałam opowiadanie o Tokio Hotel, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, że piszę fanfik!) pisana nieoficjalnie przez jakiegoś fana, albo grupę fanów. Natomiast ‘Slash’ wdziera się głębiej, stanowiąc opowieść kompletnie pozbawioną jakiegokolwiek tabu, bazującą na romansie pomiędzy dwoma osobami tej samej płci.

       Jeśli chodzi o mnie, ja uważam, że każdy człowiek odpowiada za własne szczęście i nikt inny nie powinien się w to wpierdzielać. Każdy z nas rodzi się i dorasta szukając własnego sposobu na życie i prawdą jest, że nikt za nas tego życia nie przeżyje. Dlaczego więc tak często przejmujemy się opinią innych, boimy się, albo rezygnujemy z czegoś tylko dlatego, że inni by tego nie zaakceptowali?

       Tak samo jest z dwójką naszych głownych bohaterów – Tośkiem i Leonem. I o ile pierwsza część historii bazowała w większości na Tośku, przynajmniej tak rozkminiłam, tak tutaj na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się Leon. I w zasadzie Leon jest mi bliższy, bo jest poukładany, ma wszystko pozapisywane w kalenarzu i w ogóle, jest spokojny, lubi teatr, zupełne przeciwieństwo roztrzepanego Tośka. Obaj są w szkole średniej. Czasami jak dwie krople wody, czasem jak ogień i woda. Widać definitywnie chemię między nimi, wszystkie rozterki i uczucia, które nie mogą (a powinny) zostać wypowiedziane na głos. Droga do samoakceptacji i przyznania się do własnych uczuć obu chłopców jest bardzo daleka, szczególnie jeśli gdzieś w głowie ma się zbudowany mur bazujący na jakimś epizodzie z przeszłości. Bo jak tu się przyznać do tego, że jest się innym, gdzie w dobie Facebooka, Twittera i innych kont społecznościowych można pójść na samo dno. Szczególnie jeśli ma się durnowatych znajomych, którzy sprawią, że nasze poczucie własnej wartości legnie w gruzach. Wiecie co? Skojarzył mi się właśnie film ‘Sala samobójców’ – tam jest właśnie świetnie pokazane w jakim społeczeństwie żyją młodzi ludzie i z jakimi przeciwnościami muszą codziennie walczyć.

       Natalia Osińska zgrabnie balansuje pomiędzy kolejnymi definicjami, starając się obalić mity i żelazne poglądy, ukazując że miłość niejedno ma imię, a bronienie się przed samym sobą wcale nie jest takie właściwe. Jednocześnie ta historia jest bardzo optymistyczna, bo pomiędzy kolejnymi problemami – nie tylko własnej seksualności, ale także zahacza o problem dopalaczy na przykład, pojawiają się momenty, gdzie miałam uśmiech od ucha do ucha – szczególnie, gdy uczniowie przygotowali tekst na sztukę teatralną w nowoczesny sposób bazującą na powieściach Sienkiewicza. Wtedy to omal nie pękłam ze śmiechu. ‘Slash’ to przede wszystkim napisana lekkim piórem opowieść o trudnych tematach, o których mówi się coraz częściej, o których jest coraz bardziej głośno. W ogóle tutaj ogromne ukłony dla pani Natalii, ponieważ język jakim operuje jest nie tylko lekki, jest kulturalny, miły dla oka. Pozbawiony przekleństw, obraźliwych słów, pani Natalia bardzo ciepło pisze o uczuciach, a opisy stanowiące większą część książki są wzbogacone o dialogi z dnia codziennego, więc cały czas miałam wrażenie że wcale nie jestem czytelnikiem, a jakąś tam koleżanką Tośka i Leona, która po prostu ich obserwuje.

       Nasi główni bohaterowie nie są jednowymiarowi i to dla mnie jest bardzo silnym trzonem całej historii. Leon potrafi uronić łzę, Tosiek potrafi się naprawdę wkurzyć, potrafią się postawić albo zrobić jakąś głupotę, żeby zwrócić na siebie uwagę. Angażują się w życie szkoły, chodzą do kina, jedza popcorn – wszystko, czym właśnie nastolatkowi się zajmują. To sprawia, że historia jest jeszcze bardziej wiarygodna i angażuje. I wydaje mi się, że to chyba nie koniec tej historii?

       Bardzo zachęcam Was do przeczytania tej książki. Nawet, jeśli nie za bardzo poruszacie się w tematach LGBT. Dlaczego? Chociażby dlatego, żeby potwierdzić moje słowa, że nim odkryjemy siebie i zrozumiemy co tak naprawdę znaczy kochać, musimy przejść przez długą drogę. Ale wierzcie mi, czasami warto. Nawet jeśli ta droga jest bardzo ciężka.

Zapraszam również na recenzję w wersji wideo na kanale MIASTO ATRAMENTOWYCH SŁÓW

Za możliwość przeczytania egzemplarza recenzenckiego serdecznie dziękuję Wydawnictwu Agora




środa, 18 października 2017

Augusta Docher - Najlepszy powód by żyć

Najlepszy powód by żyć

‘Gdy kogoś kochasz, kochasz również mu wybaczać’




Tytuł: Najlepszy powód by żyć

Autor: Augusta Docher
Wydawnictwo: OMGBooks
Ocena CathVanDerMorgan: 9/10

Siedząc na ognisku u mojej najlepszej przyjaciółki przeglądałyśmy zapowiedzi wydawnicze. Ta ksiązka od razu wpadła mi w oko – okładka, a raczej zdjęcie na okładce jest tak przepiękne, że wiedziałam, że będę musiała ją mieć. Chociażby po to, żeby postawić ją frontem na półce. Takie zdjęcie to ucieleśnienie moich marzeń – leżąc obok ukochanej osoby, trzymać ją za rękę i czuć się błogo i bezpiecznie jakby poza nami nie istniało nic więcej.

Specjalnie pojechałam po tę książkę do empiku dzień po premierze. Opis i okładka non stop siedziały mi w głowie i gdy w końcu dopadłam ją wśród nowości powiedziałam tylko: nie zawiedź mnie. Zaczęłam czytać i przepadłam. Tej historii właśnie potrzebowałam.

Dominika znalazła się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Została podpalona. Przez własnego ojca. Ojca, który ją kochał bezgranicznie, który był idealny, dla którego była oczkiem w głowie. Czy to był zbieg okoliczności, czy tak miało być? Pierwsze kartki ‘Najlepszego powodu by żyć’ łamią nam serce. Dzieje się bardzo dużo złych rzeczy. Tragedia Dominiki, więź jaka łączy ją z ojcem, wszystkie złe wydarzenia które następują jedno po drugim. Domi ma poparzoną całą jedną część ciała, przechodzi przez serię operacji, przeszczepów. Jej ciało jakoś udaje się posklejać, ale czy tak samo stanie się z jej duszą?

Oczywiście, że powieść nie jest jakaś genialna, megaoryginalna, czy nie powiela schematów. Nie da się w dzisiejszym świecie nie ominąć tej przeszkody, żeby nie napisać czegoś, co już było. I nie bez powodu mówi się, że jest to książka dla fanów ‘Gwiazd naszych wina’, czy ‘Trzynastu powodów’, choć tak naprawdę nie chodzi o schematy ale o szczegóły – szpital, operację, życie które przez chwilę zatrzymało się w miejscu. Dominikę poznajemy gdy ma zaledwie osiemnaście lat. Jest młodziutka, ma swoje marzenia. Jest jak każda nastolatka, ma chłopaka, dobrze się uczy, ma bogatego ojca więc niczego nie musi sobie odmawiać. Jednak szybko po wypadku okazuje się, że zostaje sama. I tu nasuwa mi się refleksja, dlaczego odsuwamy się od ludzi, gdy najbardziej nas potrzebują?



Bardzo podoba mi się język, jakim operuje autorka. Miejscami jest wzruszająco, płakałam jak bóbr co mi się naprawdę rzadko zdarza – a może to też dlatego, że czytałam tę książkę w momencie gdy sama byłam załamana? Nie wiem. Potem śmiałam się jak dziecko, gdy na scenę wkracza Marcel, główna postać męska, która oprócz serca Dominiki starał się również posklejać moje. Jest przezabawny, przegenialny, a rozdziały pisane z jego perspektywy to przecudna podróż pełna różnych zaskakujących momentów. Ta postać jest bardzo dobrze wykreowana – swoją lekkością operuje typowym nastoletnim slangiem jest delikatnym przeciwieństwem poukładanej Dominiki. Jego porównania i opisy miejscami sprawiały że wybuchałam autentycznym śmiechem – co doprowadzało do śmiechu mojego ukochanego. On łowił ryby – ja czytałam. I co chwila zakłócałam rybkom spokój moim wybuchem śmiechu.

Postaci w tej książce są szczere, autentyczne. Mają całe swoje własne ja. Wiedzą, co tu robią, jakie jest ich zadanie. Oddają się nam w całości ze swoimi emocjami, strachami, bagażem doświadczeń. Okazuje się, że każda z postaci ma jakąś rysę a to sprawia, że w tych 360 stronach poznajemy różne elementy życia, a pani Augusta Docher porusza mnóstwo problemów z którymi dzisiejszy świat się zmaga. Przez to jeszcze bardziej utożsamiamy się z bohaterami, kibicujemy im. Każdy z nas ma przecież jakąś bliznę na swoim obliczu, jedne mniej drugie bardziej widoczna. Każdy z nas przeszedł coś co nas ukształtowało, albo otrzeźwiło żebyśmy bardziej doceniali to, co mamy.

Jest to zdecydowanie top 3 moich ulubionych powieści YA wydanych na naszym rodzimym rynku wydawniczym obok przegenialnego ‘Jak powietrze’ pani Agaty Czykierdy-Gradowskiej. Przez te książkę się płynie, chcąc więcej i więcej a gdy już przeczytamy ostatnie zdanie czujemy niedosyt. Chcemy wiedzieć więcej.

Pytanie więc, czy ksiązka mnie zawiodła?

Oczywiście, że nie. Dostałam od niej wszystko, czego potrzebowałam. I jest to książka, która zdecydowanie na długo zostanie w mojej pamięci. Muszę koniecznie zrobić porządek na półkach by mogła stać frontem, bym mogła patrzeć na tę okładkę i ją podziwiać za każdym razem.


wtorek, 26 września 2017

PRZEDPREMIEROWO : Mairi Wilson - List z przeszłości




Tytuł: List z przeszłości
Autor: Mairi Wilson
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
PREMIERA: 12.10.2017
Ocena CathVanDerMorgan: 5/10



        Umiera Twoja niania, która zapisuje na Ciebie spadek. Musisz uporządkować jej sprawy, między innymi te, które zostawiła po sobie w Malawi. Odwiedzasz jej dom, a tam odkrywasz sekret. Sekret, który rozprzestrzenia się na trzy pokolenia. Sekret, którego odkrycie będzie cię kosztowało dużo stresu, nerwów. Wyruszasz dzięki temu w podróż poprzez dwa kontynenty. Zapnij pasy bo razem z Lexy czeka Cię niesamowicie dużo wrażeń, a przede wszystkim odkryjesz kim naprawdę jesteś i gdzie należysz.

        Rodzinna historia, której korzenie sięgają trzeciego pokolenia. Czy nie brzmi to kusząco? Owszem. Jednak, czy ta opowieść jest dobra?

        Alexis jest dojrzałą dorosłą kobietą, która w jednym czasie musi się zmierzyć ze śmiercią matki a także swojej niani. List Urszuli wywraca jej życie do góry nogami. Zdeterminowana staje na głowie, by odkryć tajemnicę swojej rodziny. Nie jest to lekka opowieść, jest skomplikowana. Na początku niesamowicie się zgubiłam i przez pierwsze dwieście stron musiałam się bardzo skupić żeby zrozumieć kto jest kto. Naprawdę, przez tę książkę przewija się mnóstwo postaci i imion często podobnych do siebie, co utrudniało mi czytanie. Na początku powinno być umieszczone jakieś drzewo genealogiczne ze szczegółowym opisem kto jest kto.

        Pierwsza połowa to wyjątkowo trudna gra w szachy, której wygranie przyprawia o zawrót głowy. Przez to też książka straciła w moich oczach, bo historia jest dobra, ale według mnie troszeczkę źle napisana. Między kartami przewijają się tytułowe listy, które wzbudzają ciekawość, ale główna bohaterka wykazuje małą wrażliwość, co bardzo mnie irytowało. Nie jest to postać, z którą mogłabym się napić kawy. Czasami jej rozumowanie wydawało mi się śmieszne, a to że miejscami zachowywała się jak mała dziewczynka – mam tu na myśli jej wizyty w szpitalu u starszej, schorowanej kobiety na którą nawet potrafiła krzyknąć, tupając przy tym nogą, żeby tylko wydobyć informacje – to jeszcze utwierdzało mnie w przekonaniu że nie jest to postać przez którą powinna być poprawiona narracja. A skoro o tym mowa.

        Język i tempo książki są powolne, bo odkrywamy kolejne elementy układanki w bardzo bardzo żółwim tempie. Zabrakło mi afrykańskich krajobrazów – a przecież wyruszamy do Afryki. Nie raz czyta się książki, które żyją w naszej głowie – są tak świetnie skonstruowane – a tutaj naprawdę męczyłam się z czytaniem. Przez co wiem, że nie jest to powieść lekka na jeden wieczór – trzeba się skupić żeby poukładać sobie w głowie co się właściwie dzieje. Narracja biegnie dwutorowo – współcześnie i w latach czterdziestych i dla mnie największym plusem jest właśnie to, co dzieje się trzy pokolenia wcześniej. Ten wątek naprawdę ciekawie się czytało, bo wiadomo nie musieliśmy niczego odkrywać, układać – historia po prostu się toczyła do przodu. A jest to historia trzech przyjaciółek bardzo różnych od siebie, ale bardzo zżytych ze sobą. Ich dramatyczne losy śledziłam z zapartym tchem. A pakt milczenia, który zawarły między sobą tylko umocnij moją wiarę w siłę przyjaźni.

        Komu polecam tę książkę? Komuś kto lubi czytać o sagach rodzinnych rozgrywających się na przestrzeni lat. Komuś, kto lubi odkrywać tajemnice przyprawione leniwym biegiem akcji. Mnie się podobała średnio, ale dla ostatnich pięćdziesięciu stron nawet było warto się trochę pomęczyć. Wtedy tak bardzo uświadamiasz sobie że nie doceniasz jak bardzo spokojne wiedziesz życie J

ZA EGZEMPLARZ RECENZENCKI SERDECZNIE DZIĘKUJĘ: 



wtorek, 19 września 2017

PRZEDPREMIEROWO: Corinne Michaels - CONSOLATION






Tytuł: CONSOLATION
Autor: Corinne Michaels
Wydawnictwo: Wydawnictwo Szósty Zmysł
PREMIERA: 11.10.2017
Ocena CathVanDerMorgan: 9/10


CONSOLATION (ang. Pocieszenie)

       Consolation to historia młodej kobiety – niespełna 27 letniej, która w najpiękniejszym okresie swojego życia zostaje wdową, a także matką. Aaron był dla niej całym światem, mężem jakiego każda kobieta mogłaby sobie tylko wymarzyć. Gdy ginie, serce Natalie rozpada się na milion kawałeczków. W smutku cieszy się narodzinami córki. Zdaje się, że jej życie stanęło w miejscu, jednakże los daje jej kolejny prezent – pocieszenie w postaci mężczyzny, który zawsze był w jej życiu. Czy Natalie pozwoli mu posklejać swój świat?

       Jest to historia, która już od pierwszych zdań rozdarła moje serce na pół. Corinne Michaels nawet nas na to nie przygotowuje, tylko od razu rzuca na głęboką wodę. I nawet lekkość jej pióra nie jest w stanie zamortyzować bólu jaki spada zarówno na główną bohaterkę, jak i na czytelnika. Nie mogę sobie wyobrazić, jakby to było stracić ukochaną osobę, dlatego przeżywałam żałobę równie intensywnie, co Natalie, ponieważ autorka postawiła przede mną sytuację, której nigdy nie chciałabym przechodzić. Natalie jest młodą kobietą, wykształconą, pełną życia i przede wszystkim silną. Mąż był dla niej całym światem, byli ze sobą już od czasów liceum, więc była to więź niesamowicie głęboka. Bycie komandosem nie było łatwe dla żadnego z nich, częste misje i wyjazdy pogłębiały strach, aż wreszcie pewnego dnia nadeszło najgorsze. Ich nienarodzona córeczka, o którą tak długo się starali miała nigdy nie poznać swojego ojca. Już to zdanie sprawia, że moje serce znów rozdziera się na pół.

       Ach, cóż to były za emocje. Nie powiem, że to historia piękna, bajkowa i kolorowa. Oczywiście, że ma swoje wady. Oczywiście, że momentami się dłuży. Oczywiście, że momentami irytuje, szczególnie, gdy orientujesz się, że Natalie cierpi na syndrom Belli ze Zmierzchu i każdy chce jej pomagać i wszyscy wokół są tacy dobrzy dla niej. Obserwujemy jej przemianę przez rok życia, podziwiając jej siłę i determinację. Trzymamy kciuki, gdy na scenie pojawia się Liam (nie wiem, dlaczego ale wyobrażałam sobie cały czas Liama z One Direction! No nie mogłam się pozbyć jego twarzy z głowy), tak trzymamy kciuki bo od pierwszej chwili czujemy, że między nimi coś się święci. Dzięki temu niekiedy w pierwszoosobową narrację od strony Natalie pakują nam się myśli Liama, więc tak jakby wszystko układa się w całość. Znamy uczucia ich obojga, co jeszcze podkręca atmosferę.

       Miejscami ta historia przypominała mi tę z filmu ‘Pearl Harbor’, gdzie główna bohaterka straciła swojego ukochanego i próbując pogodzić się ze smutkiem i żałobą zbliża się i zakochuje z wzajemnością w najlepszym przyjacielu poległego. I to mi właśnie uświadomiło, że powinnam podrzucić tę książkę mamie :D a jak ja coś podrzucam mamie, to znaczy, że jest to godne uwagi.

       I muszę przyznać się bez bicia, że na moment straciłam czujność. Straciłam czujność i ostatnia strona dosłownie zwaliła mnie z nóg. Tak się nie kończy książek pani Michaels! I co ja teraz zrobię ze swoim życiem? Premiera drugiej części dopiero w grudniu, a ten cliffhanger zafundował mi niezłego kopniaka. Zupełnie się nie spodziewałam takiego zakończenia i śmiałam się sama z siebie. Dałam się wrobić w jajo, a więc tym bardziej muszę wam polecić tę książkę.

       Jeśli macie już dość historii miłosnych dziejących się w college, na studiach, czy na wakacjach to sięgnijcie po ‘Consolation’. Nasi bohaterowie są już starsi, mają na swoich plecach bagaż innych doświadczeń a mimo wszystko pewne rzeczy wciąż są dla nich nowe. Momentami się wzruszycie, momentami będziecie się śmiać, czasem pewnie też zaklniecie. Jest to historia, która budzi w sercu nadzieję i trzyma w swoich szponach aż do ostatniego słowa. Niesie ze sobą pocieszenie, że czasem nawet gdy mamy wrażenie że wszystko stracone, gdzieś tam na horyzoncie pojawia się maleńki promyczek światła. Musimy tylko wtedy sięgnąć i pozwolić mu urosnąć.


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu Szósty Zmysł:








RECENZJA: Annika Sharma - Żona mimo woli



Tytuł: Żona mimo woli
Autor: Annika Sharma
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
PREMIERA: 08.08.3017
Ocena CathVanDerMorgan: 7/10


Nithja to poukładana dziewczyna, z dobrej rodziny, która z dumą kontempluje hinduskie zwyczaje pomimo tego, że w poszukiwaniu za chlebem wyruszyli do Ameryki. Nawet żyjąc w Pensylwanii przestrzegają odpowiednich zasad, które przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Nasza główna bohaterka ma dwadzieścia jeden lat, jej największym marzeniem jest zostać lekarzem, dlatego w pocie czoła haruje by mieć jak najlepsze stopnie. Zdaje się, że wszystko ma poukładane do momentu, gdy na ostatnim roku z college poznaje Jamesa, cudownego mężczyznę o zielonych oczach, który niczym rycerz ratując damę z opresji wkracza w jej życie z mocnym przytupem. Od tej pory Nithja staje przed nie lada wyborem, wszystko, co do tej pory znała i czym się kierowała ulega zachwianiu. Czy dla Jamesa będzie gotowa zrezygnować z własnej rodziny?

Na początku powiem, że spodziewałam się po tej książce czegoś zupełnie innego. Sądziłam, że w tej lekkiej obyczajowej powieści spotkam coś więcej, może jakąś nutę dramatu, albo coś w tym stylu – będąc młodą dziewczyną przeczytałam ‘Spaloną żywcem’ i tak jakoś Indie nie kojarzą mi się ze zbyt szczęśliwymi klimatami. Tutaj natomiast mamy spokojną historię opowiadaną z perspektywy młodziutkiej jeszcze dziewczyny, która powiedzmy dopiero zaczyna żyć pełną piersią. Wszystko, co do tej pory uznawała za główne wartości życia zostaje niebezpiecznie zachwiane bowiem jej rodzina żyje w świecie aranżowanych małżeństw, które zawierane są ze względu na dobrobyt a nie na miłość. Nithja zostaje przez swoje życie wystawiona na próbę, która przypominała mi bardzo historię Pocahontas. Musicie wiedzieć, że Pocahontas to moja ulubiona disnejowska animacja, chyba jedyna, która nie kończy się bezpośrednim happy Endem. Zarówno tu, jak i w mojej ukochanej bajcie mamy zderzenie dwóch róznych kultur, gdzie los drwiącym śmiechem decyduje za nas. Obie te kobiety mają ze sobą wiele wspólnego, ponieważ od ich obu oczekuje się między innymi podporządkowania do zasad i reguł obowiązujących w ich świecie. Obie także wychodzą poza nawias, podążając za głosem serca. I obie, ciemnoskóre, zakochują się w białym mężczyźnie.

‘Żona mimo woli’ to powolne rozważanie i balansowanie pomiędzy kontrastami ukazanymi przez autorkę. Mamy dwie rodziny tak bardzo różne od siebie, a jednocześnie podobne. Rodzina Nithji to przede wszystkim miłość, bezinteresowność i ogromne wsparcie. Wydają się być niesamowicie szczęśliwi tylko (albo aż) dlatego że mają siebie nawzajem. Na kartach tej powieści poznajemy zarys hinduskiej kultury, a więc będziemy uczestniczyć w typowym weselu, gdzie nowożeńców wybiera rodzina, a sami zainteresowani poznają się dopiero podczas ceremonii zaślubin. Nieraz założymy suri, a także zjemy ziemniaczane curry. Towarzyszymy głownej bohaterce, gdy jej życie w tak krótkim czasie obraca się o sto osiemdziesiąt stopni, kibicujemy jej, w powolnym tempie zmierzając do końca powieści. Tak jak mówię, to nie jest to, czego się spodziewałam, miałam nadzieję chociażby na jakieś spektakularne dramatyczne zakończenie, nie wiem, spadającą bombę albo coś, ale po zamknięciu tej książki doszłam do wniosku, że chyba nie o to tutaj chodziło. Miejscami ta powieść się wlecze i przypomina operę mydlaną w stylu Wspaniałego Stulecia – kręcimy się w kółko – college, dom, college, dom – chwilami akcja przyspiesza, wtedy mamy nadzieje na jakieś wielkie bum, ale zostajemy wyprowadzeni w pole. Tak samo właśnie zakończenie, niby coś sugerujące ale nadal otwarte, tak jakbyśmy my sami mieli zadecydować czy iść za tym co mówi nam głosik w głowie, czy może podążyć za głosem serca. Muszę też pomarudzić na główną bohaterkę, która czasami naprawdę mocno mnie irytowała aż miałam nią ochotę potrząsnąć. Innym razem biłam jej brawo dlatego, że pomimo wszelkich pokus pozostała wierna swoim zasadom i nie dała się wykoleić ze swojego własnego ja.


Powieść sama w sobie jest lekka, ot na jeden wolny wieczór, taka na jeden raz. Próżno tu szukać zawiłej akcji, zagadek do rozwiązania czy jakiejś antyutopijnej apokalipsy. Dostajemy spokojną opowieść w klimacie New Adult o potędze uczucia, które może wszystko. Potem ewentualnie ma się ochotę na gorącą czekoladę i jakiś bollywodzki film. 


Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję: