sobota, 27 czerwca 2015

Nicholas Sparks - NAJDŁUŻSZA PODRÓŻ [recenzja]



Tytuł: Najdłuższa Podróż
Autor: Nicholas Sparks
Wydawnictwo: Albatros
Ocena na Lubimy Czytać: 7,5//10
Ocena CathVanDerMorgan: 8/10


       Często spotykam się z opinią, że Nicholasa Sparksa albo się kocha, albo nienawidzi. Totalnie podpisuję się pod tym zdaniem. Nie da się ukryć, że jego powieści bazują na pewnego rodzaju schemacie: dwoje ludzi, poznają się przypadkowo, zakochują się, a potem następuje twist, który dość często doprowadza do śmierci jednego z bohaterów… tak, to nie jest spojler. Ja jednak, pomimo tych wszystkich zażaleń do pana Sparksa naprawdę lubię jego książki. Lubię raz na jakiś czas po którąś sięgnąć, bo poza tymi wszystkimi schematami mają w sobie jakąś magię, która mnie do nich ciągnie, a co za tym idzie niosą przesłanie, obok którego nie jestem w stanie przejść obojętnie.

       Po 'Najdłuższą podróż' sięgnęłam głównie ze względu na ekranizację, która niedawno weszła do polskich kin, a której niestety nie miałam okazji jeszcze obejrzeć. Co mnie najbardziej w tej powieści urzekło, to ten kowbojski klimat. Przypomniało mi to moją miłość do wcześniejszych piosenek Taylor Swift, dziewczyny z loczkami w kowbojskim kapeluszu, która zyskała sobie miliony fanów poruszając się właśnie w klimatach country.  Rodeo, ujeżdżanie byków, a nawet śmiem twierdzić, zgoda z naturą to jest coś, co mnie zawsze w jakiś sposób fascynowało, a czego w Polsce raczej nie zobaczymy.

       Wiele razy myślałam sobie, że życie na przykład w takim Tenesse, pełnym zieleni, zwierząt, miejsc nienaruszonych przez człowieka musi być naprawdę ciekawe. Dla dziewczyny z miasta, całkowicie zależnej od prądu i cudów techniki jest wręcz nieosiągalne, by wstawać o świcie wraz z pianiem koguta, wyprowadzać krowy, karmić kury. Taki właśnie jest Lucas, jeden z trójki głównych bohaterów książki, a zarazem jeden z jej narratorów, który po odejściu ojca pełni funkcję głowy rodziny. Na jego głowie są drobne remonty, dbanie o ranczo, które tak bardzo kocha jego matka, a które z pewnych powodów mogą wkrótce stracić. Chłopak wychodzi z siebie, by do tego nie dopuścić, który igrając ze śmiercią ujeżdża byki w przeróżnych zawodach i turniejach. Ale to nie chęć zaimponowania popycha go do tego ryzyka, ale wielka miłość do matki. Sophie jest całkowitym przeciwieństwem Lucasa – poukładana, dobrze wie czego chce, zakochana w sztuce, to dziewczyna której rodzice nie do końca popierają jej życiowe wybory przez co jest zdana sama na siebie. Trzecią postacią jest sędziwy starzec, Ira, opłakujący od lat odejście swojej ukochanej żony Ruth. W pewnych dość nieszczęśliwych okolicznościach, Ira, zdany sam na siebie, w obliczu śmierci wspomina swoją młodość i dorastanie w okresie II wojny światowej.

       Już w opisie książki dowiadujemy się, że losy tych bohaterów w jakiś sposób wkrótce się ze sobą splotą, więc pełna napięcia wyczekiwałam tego kulminacyjnego momentu. I tym razem Nicholas Sparks mnie nie zawiódł, co oczywiście plasuje ,Najdłuższą podróż’ jako jedną z moich ulubionych powieści tego pana. Autor w subtelny sposób pokazuje nam, jak naszym życiem rządzi przypadek. Mój najlepszy przyjaciel wielokrotnie powtarza mi iż wierzy, że wszyscy jesteśmy tu z jakiegoś powodu, że nic nie dzieje się przypadkiem, że każda chwila naszego życia ma znaczenie. Na przykład idąc ulicą i wpatrując się w ekran telefonu,  nie zdajemy sobie sprawy, że być może właśnie w tej chwili zaprzepaszczamy swoją szansę. Cierpimy z samotności, a teraz oto mijamy miłość swojego życia, jednak już nigdy się tego nie dowiemy, bo podczas gdy ta osoba patrzyła na nas, my gapiliśmy się na głupią tablicę facebooka.




       'Najdłuższa Podróż' nie wyróżnia się językiem, jest to prosto napisana obyczajówka, pełna przesłań i wspaniałych wskazówek, którymi każdy z nas powinien się kierować. Nicholas Sparks udowadnia nam, jakimi prawami rządzi się ludzkie przeznaczenie, jednocześnie alarmując i ostrzegając, by mieć zawsze szeroko otwarte oczy.

       W stylu Sparksa zawsze podobało mi się to, jak opowiada o miłości, zarówno tej młodzieńczej jak i tej już dojrzałej, która może nas dopaść nawet, gdy będziemy mieć sześćdziesiąt lat. To właśnie w tej powieści ukazuje najlepiej że miłość ma wymiar uniwersalny, jest to uczucie, które potrafi nagiąć czasoprzestrzeń, wpłynąć na nasze umysły jeszcze zanim zdamy sobie z tego sprawę. To wszystko klasyfikuje ,Najdłuższą podróż’ jako opowieść bardzo bliską, realistyczną, taką, która pomimo tego niesamowitego twista na koniec naprawdę mogła się wydarzyć.

       Komu ją polecam? Przede wszystkim czytelnikom, którzy wątpią w miłość. Być może dzięki tej powieści zmienicie zdanie, otworzycie serca i oczy, a to, czego tak pragniecie wyjdzie wam naprzeciw. Ach, no i zapomniałabym. Tutaj szczególnie tyczy się to pań, jeśli lubicie przystojnych panów w kowbojskich kapeluszach, to definitywnie znajdziecie tu coś dla siebie!



A na koniec zapraszam na filmową wersję recenzji:







piątek, 24 kwietnia 2015

RECENZJA: Córka Dymu i Kości [Laini Taylor]


Tytuł: Córka Dymu i Kości
Autor: Laini Taylor
Wydawnictwo: Amber
Ocena na Lubimy Czytać: 8,5//10
Ocena CathVanDerMorgan: 8/10

Karou jest niezwykła, czego dowodem jest przede wszystkim jej imię oznaczające ‘nadzieję’. Niebieskie włosy to jej znak rozpoznawczy tuż obok szkicowników, z którymi się nie rozstaje. Zapełnia je niesamowitymi rysunkami przeróżnych fantastycznych postaci, o których opowiada jakby byli jej prawdziwymi przyjaciółmi. Może faktycznie są? W tej powieści wszystko jest możliwe! Karou jest niezwykła – odważna, inteligentna, twardo stąpająca po ziemi, zawsze będąca wierną przyjaciołom. Postać szlachetna, która co prawda niewiele wie o swoim pochodzeniu, ale śmiało stawia czoło kolejnym odkrywanym przez los kartom. Pojawienie się tajemniczego serafina o wdzięcznym imieniu Akiva tylko zaostrza czytelniczy apetyt. Bo Karou wie, że Akiva jest jej wrogiem, jednak nie spodziewa się, że spotkanie go niesie za sobą tak niesamowicie mroczną i smutną historię, której początek utkano w dalekiej przeszłości.



‘Córka Dymu i Kości’ zachwyca przede wszystkim swoim liryzmem. Już dawno nie spotkałam się z powieścią napisaną z myślą o młodzieży a wypełnioną po brzegi tak cudownymi opisami, życiowymi mądrościami, której autorka wręcz bawiła się słowami nadając zdaniom całkiem nowe, cudowne brzmienie. Tak, jak pająk plecie swoją sieć Lani Taylor zbudowała świat, w którym wszystko jest możliwe, w którym nie można się nudzić, w którym choć na początku trudno było się odnaleźć, stajesz się jego częścią. Czy tego chcesz, czy nie.

Podchodziłam do niej sceptycznie, sądząc, że znowu przejadę się na tych wszystkich dobrych opiniach, ale od początku trzymała mnie przy lekturze jakaś mroczna siła, która tylko popychała by iść do przodu. Akcja, która dzieje się na wielu płaszczyznach zaskakuje, miejscami serwując niesamowity twist przez który ze stóp spadają buty. Na pierwszy plan powieści wysuwa się pojęcie ludzkiej duszy, co dzieje się z nami po śmierci i jak bardzo wierzymy w reinkarnację. Czy to tylko nasze ciało zostaje na ziemi? Co się dzieje, gdy oddajemy ten ostatni oddech, kiedy po raz ostatni zamykamy oczy? A co, jeśli znajdzie się ktoś kto zdecyduje się stwarzać dla duszy kolejne ciało – czasami troszkę zniekształcone – by duch mógł dalej istnieć i wykonywać swoją misję? Córka Dymu i Kości jest porównywana do Harry’ego Pottera – owszem, Rowling również zgłębiła temat ludzkiej duszy i okrucieństwa do którego człowiek jest zdolny, by uzyskać nieśmiertelność. Ale pomyślcie… chcielibyście żyć wiecznie? Jaką mielibyśmy gwarancję, że to życie byłoby dobre, skoro wszyscy, których kochamy w końcu odeszliby z tego świata…

Autorka w fantastyczny sposób wplotła na karty tej powieści elementy mitologii. Chimery jako dobre postaci? Coś mi tu nie grało, ale jak to zazwyczaj bywa w takich sytuacjach, wszystko ma swoje dwie strony i drugie dno. Podoba mi się także wątek aniołów, podobnie jak w Angellfall nie są to istoty o typowo dobrej naturze. Mają wiele ciemnych plam zarówno na swoim obliczu jak i swojej przeszłości. To wszystko oprawia ‘Córkę dymu i kości’ w historię której kilka elementów faktycznie zaczerpnięto z innych powieści, ale doprawiono tak dobrym sosem, że ja z chęcią poproszę o dokładkę :D

I tak prezentuje się ta niepozorna opowieść. Sięgając po nią za bardzo nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Bałam się, że to będzie kolejna historyjka z trójkątem miłosnym i beznadziejnym tłem, a tutaj taka niespodzianka! No i Akiva! Ach, ten facet jest po prostu idealny! Sceny z nim to sama niebezpieczna, a czasem pikantna przyjemność!

Nie mogę się doczekać drugiej części, a dzięki wydawnictwu Amber będziemy mieć okazję przeczytać tę serię w całości. Jeżeli jesteście zainteresowani, na moim kanale na YT znajduje się VIDEORECENZJA Córki Dymu i Kości :D zapraszam!




wtorek, 7 kwietnia 2015

RECENZJA: Marie Lucas - Między teraz a wiecznością

Recenzja #9

MARIE LUCAS - MIĘDZY TERAZ A WIECZNOŚCIĄ 




Tytuł: Między teraz a Wiecznością
Autor: Marie Lucas
Seria: Poza Czasem
Wydawnictwo: Literacki Egmont
Data Premiery: 30.04.2014
Ocena na Lubimy Czytać: 6,5//10
Ocena CathVanDerMorgan: 3/10

       Na pierwszy rzut oka wszystko było w porządku – niezobowiązująca fabuła, luźna narracja, no i ‘Seria Poza Czasem’ którą bardzo lubię i większość książek mam i pochłaniam. Do tego piękna okładka przykuwająca wzrok od pierwszego wejrzenia. Tyle cudownych kolorów i tytuł: tajemniczy, mroczny. Miałam ochotę na jakiś dobry romans z duchami, a tutaj takie coś… 

       Nie oceniaj książki po okładce mówili…


       Julia to bardzo irytująca szesnastolatka. Swoją drogą, dlaczego to zawsze musi być Julia? W życiu nie dam swojemu dziecku na imię Julia – wszystkie Julki w literaturze są jakieś takie rozlazłe, strasznie irytujące, mające dziwne problemy… Ta nie różni się od nich niczym… No, może tylko większym poziomem głupoty. 
Próbując uciec od pewnego tragicznego wydarzenia z przeszłości razem z matką przenosi się do innej części Niemiec co za tym idzie oczywiście jak w większości książek rusza z podniesioną głową do nowej szkoły, gdzie może być kim chce i zacząć wszystko od nowa. Udając kogoś, kim do końca nie jest zdobywa nowych dodajmy popularnych w szkole znajomych oraz Felixa, który jest takim typowym bożyszczem, choć nie sądzę, by był kimś więcej niż po prostu obiektem nastoletnich westchnień…

       Wszystko oczywiście pląta się, gdy na lekcji angielskiego Julia dostrzega Nikiego – gościa powszechnie uważanego za dziwaka, od którego trzymają się z daleka, ale jak to zazwyczaj bywa Julia nie może oderwać od niego wzroku. I to właśnie postać Nikiego trzymała mnie do końca, bo inaczej rzuciłabym tę książkę w cholerę.
Okazuje się, że umiera dziadek Julie, który po śmierci próbuje przekazać jej wiadomość. A sową pocztową w tej sytuacji jest oczywiście nasz tajemniczy Niki… Niki, który posiada pewną moc, Niki, który jest inny niż wszyscy…

       I tak rozpoczyna się cała pula dziwnych wydarzeń, krążących wokół problemu naszej niesympatycznej bohaterki. Tajemnicze wydarzenie z przeszłości ma tutaj kluczowe znaczenie i wraz z naszą trójką głównych bohaterów, a zarazem nieszczęsnym trójkątem miłosnym próbujemy rozwikłać i poukładać w logiczną całość wszystkie puzzle tworząc na końcu naprawdę bardzo dziwaczną konstrukcję. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie Julia. Gdyby nie jej monologi, próby marnego wytłumaczenia czytelnikowi swoich emocji i postępowań dla mnie totalnie nielogicznych i nie na miejscu być może ta powieść byłaby czymś znacznie więcej.

       Fabularnie książka leży w gruzach. Jest jak ser z mnóstwem dziur które symbolizują niedokończone wątki, albo inne głupoty, które serwuje nam autorka czasami zapominająca o swoich postaciach i losach, które im zgotowała. Dialogi wołają o pomstę do nieba. Wywoływały we mnie odruch wymiotny, a moje brwi stale były w górze ze zdziwienia, zażenowania, zniesmaczenia…

       Julia jest jeszcze gorsza niż Bella Swan. Serio, jeśli Bella ze swoim ‘Edward czy Jacob’ was irytowała, Julia jest sto razy gorsza! Latała przez całego buka od jednego do drugiego całując się, albo uprawiając seks albo z jednym albo z drugim! (oczywiście bez żadnych większych emocji, równie dobrze mogłaby iść do kina, albo zeżreć całą czekoladę a nie zrobiłoby jej to większej różnicy). Nie wiem, może to był celowy zabieg – w sensie stworzyć taką niepoprawną bohaterkę, totalne przeciwieństwo niewinności, którą miałam ochotę złapać za te kudły i porządnie potrząść… Autorka bardzo skrzywdziła swoich bohaterów, totalnie spłycając ich osobowości. Może właśnie to miało na celu sprawić, by czytelnik szczerze ich nienawidził, a co za tym idzie gadał w kółko o tej najgorszej powieści ostatnich miesięcy.



       Kicz goni kich, banał goni banał… Podziwiam siebie, że dotarłam do końca, bo histor/ia ma naprawdę niesamowity potencjał! Ta sytuacja z porozumiewaniem się ze zmarłymi, ta cała mroczna otoczka i cmentarny klimat, to naprawdę coś, co można by było rozwinąć i ulepić z tego naprawdę niezłą rzecz. Ale niestety, chyba zabrała się za to zła osoba, skupiająca się głównie na psuciu swojej bohaterki, która jak marionetka posłusznie wykonywała wszystkie polecenia. ‘Między teraz a wiecznością’ to masakrycznie niedopracowana książka. I na pewno nie jest to powieść dla młodszych czytelniczek! Dziewczyny, nie czytajcie tego, bo popsuje wam obraz wielu rzeczy. Naprawdę, totalny niewypał. Chętnie się jej pozbędę. Czy ktoś jest chętny? Chociaż nie. Wtedy miałabym na sumieniu, że pomogłam autorce zepsuć jakąś piękną zasadę kierującą czytelnika, który miałby nieszczęście tę powieść ode mnie dostać…




czwartek, 2 kwietnia 2015

RECENZJA - UCZEŃ DIABŁA Kenneth B. Andersen

 RECENZJA #8 - UCZEŃ DIABŁA Kenneth B. Andersen


Tytuł: Uczeń Diabła

Autor: Kenneth B. Andersen
Seria: Wielka Wojna Diabłów
Wydawnictwo: Jaguar
Data Premiery: 23.03.2011
Ocena na Lubimy Czytać: 7//10
Ocena CathVanDerMorgan: 8,5/10

       Zobaczyłam ją w empiku, wymieniłam w kimś na LC, i tak leżała na półce, a ja nie bardzo wiedziałam czy właściwie chcę się za nią zabrać. Wylosowałam ją ze słoiczka TBR, stwierdziłam: no dobra… tyle już leży na tej półce. I totalnie wsiąkłam. To doprawdy wielce diabelna książka! I piekielnie dobra! Oto Kenneth B. Andersen i jego ‘Uczeń Diabła’ pierwszy tom serii ‘Wojna Diabłów’ wydanej nakładem wydawnictwa Jaguar.

       Filip Engell to niezwykle poukładany, posłuszny, pomocny, mądry, przyjacielski… anielsko dobry porządny chłopak. I oczywiście pewnego dnia znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Dręczony przez swojego wrednego rówieśnika Sorena, w wyniku szarpaniny wpada pod koła samochodu i… trafia do piekła. Tak, ten anielski chłopiec trafia do piekła. Ale to nie wszystko. Lucyfer jest bardzo chory, można powiedzieć jego dni są policzone. Szuka następcy, godnego następcy, który będzie okrutnie rządził piekłem. I jak mówię piekłem to mam na myśli prawdziwe piekło: z wielkim kotłem, buchającymi zewsząd płomieniami, okrutnie brutalnymi i bezsensownymi karami, czy nazwami ulic takimi jak Zaułek Samobójców. No więc Lucyfer szuka następcy i przez przypadek, wskutek totalnie masakrycznej pomyłki okazuje się, że to Filip ma być jego następcą. Ale jak z Aniołka zrobić diabła z piekła rodem?

       Uczeń Diabła to powieść, która wydawała mi się totalną klapą leżącą na półce od wieków, a okazała się cudeńkiem, któremu padam do stóp w ramach przeprosin, że przeczytałam ją dopiero teraz. Jest to przezabawna historia, pełna dobrze zarysowanych postaci, wciskających w fotel zwrotów akcji. To wszystko sprawiło, że wciągłam się od pierwszej strony, nie mogąc się oderwać, łapczywie wcinając… co ja gadam… pożerając następny rozdział. Autor w niepokojący sposób wprowadza czytelnika w swój świat, trzymając go za rękę, pokazując kolejne zaułki piekła i miejsca, które stworzył. W pewnym momencie jednak puszcza tę dłoń, i tak wpadamy w szydercze szpony jego powieści. Nie wiem, czy znacie to uczucie, którego promyczek pojawia się gdzieś w brzuchu i rozrasta wraz z kolejnymi falami endorfin napływających do organizmu. Takie uczucie właśnie towarzyszyło mi przy czytaniu tej powieści. Miałam wrażenie, że to podobne uczucie do tego, które mieszkało we mnie, gdy czytałam Harry’ego Pottera. Bo nie wiem, czy wiecie, ale Wojny Diabłów w ich rodzimym kraju Danii są właśnie porównywalne do przygód naszego czarodzieja z blizną. Ta powieść ma świetny klimat, z każdym słowem, zdaniem, rozdziałem, chcemy więcej i więcej, a gdy już przyszło mi ją zamknąć, cóż, byłam cholernie zawiedziona. Totalnie świetna zabawa, która dostarczyła mi całą noc rozrywki, której kompletnie się nie spodziewałam. Śmiałam się w niebogłosy śledząc poczynania Lucyfera, który wręcz wyłaził ze skóry, by skusić Filipa do złego postępku. Z wypiekami na twarzy towarzyszyłam także anielskiemu chłopcu, trzymając za niego mocno kciuki, gdy ten w końcu zwiedziony na pokuszenie potężnym wpływem ognistego władcy skłania się do złego postępku.

       Warto tutaj też wspomnieć o postaciach drugoplanowych – pięknej Satinie, diablicy kusicielce, która pojawia się niczym boomerang i towarzyszy naszemu bohaterowi. Satina potrafi wpłynąć na Filipa, jak nikt inny, można pomyśleć, że jest jego gwoździem do trumny. Fajną postacią jest też spersonalizowana osoba kota Lucyfaxa, który tak jakby wprowadza zarówno Filipa jak i nas w klimaty piekła. Trochę wyczułam tutaj inspirację Czarodziejką z Księżyca, gdzie kotka Luna odnalazła Usagi i przekazywała jej moce i wspomnienia, ale mogę się mylić. Sam Lucyfer też jest bardzo interesującą osobowością, której każde zdanie czytało się z prawdziwą przyjemnością. To naprawdę mądry facet, i nawet czasami mu współczułam, że niedługo będzie musiał się pożegnać z tym światem.
       Podsumowując. Jeśli lubicie książki przygodowe w stylu Harry’ego Pottera, czy Percy’ego Jacksona, ta seria jest właśnie dla was. Ani przez chwilę nie będziecie się nudzić i tak jak ja będziecie zawiedzeni, gdy będziecie musieli ją zamknąć. I tutaj mam apel: jeśli ktoś chce się pozbyć drugiej części to ja chętnie przyjmę!!




niedziela, 8 marca 2015

RECENZJA - KASACJA Remigiusz Mróz


RECENZJA #7 - KASACJA Remigiusz Mróz


Tytuł: Kasacja
Autor: Remigiusz Mróz
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Data Premiery: 18.02.2015
Ocena na Lubimy Czytać: 8//10
Ocena CathVanDerMorgan: 9,5/10



       Prawo bywa niesprawiedliwe. Śmiem twierdzić, że w naszej kochanej Polsce rzeczy urzędowe najlepiej ominąć szerokim łukiem, nie wspominając o tym, że niektóre sądowe sprawy mogą toczyć się latami. A i tak nie jest powiedziane, że zostaną zakończone, albo, że wyrok będzie sprawiedliwy.
Ja jestem dziewczyną z małego miasta, gdzie każda większa afera – czy to pogryzienie przez psa, czy wypadek samochodowy, czy zabójstwo – wszystko musi zostać obgadane od A do Z, przekręcone tysiące razy, a jak było naprawdę tego nie wie nikt. Nie znam się na prawie, chociaż skończyłam profil humanistyczny, a jednak nigdy mnie do tego nie ciągnęło. Z życia po prostu wiem, że to co dzieje się w moim mieście to zaledwie kropla w morzu z tego, co moglibyśmy spotkać za murami Warszawy.

        I tak o to, proszę Państwa, proszę o powstanie. 
       Zupełnie niepostrzeżenie na zwykłym osiedlu na Mokotowie dochodzi do makabrycznego odkrycia – niejaki Piotr Langer, wkrótce oskarżony, siedzi przez dziesięć dni w swoim mieszkaniu. Wszystko byłoby okej, gdyby jego jedynym towarzystwem nie były dwa, zmasakrowane trupy. Nie jestem nawet sobie w stanie wyobrazić, jak wielkie zmiany mogły zajść w ciele, które brutalnie okaleczone przez dziesięć dni leżało na podłodze, ale mniejsza o to. Sprawa oczywiście trafia do prokuratury, która od razu wysuwa pochopne wnioski, a całą akcją ma się zająć jedna z lepszych kancelarii prawnych Żelazny & McVay, z siedzibą w samym centrum Warszawy.

       Młody aplikant Kordian Oryński, na pierwszy rzut oka totalny gamoń zostaje zatrudniony w charakterze można powiedzieć stażysty. Jak mu się udało wkręcić w tak solidną instytucję, jaką jest kancelaria Żelazny & McVay tego nie wiem. Jego patronką ma być dość stanowcza kobieta, obok której nie da się przejść obojętnie Joanna Chyłka. Między tą dwójką od razu bucha pewna nić porozumienia, rzekłabym tykające jak bomba seksualne napięcie, od pierwszego spotkania pałają do siebie tak cudowną sympatią jak, nie szukajmy dalekich porównań – pies z kotem. Ale mniejsza o to. Oczywiście zostają oddelegowani by zająć się obroną Piotra Langera, który zupełnie nie chce z nimi współpracować. Milczenie oskarżonego, brak dowodów, istne bagno, bez światełka w tunelu – oto idealny scenariusz na świetny thriller, okraszony wszystkimi niezbędnymi narzędziami, od którego nie da się oderwać.

       Taka właśnie jest ‘Kasacja’ Remigiusza Mroza, który z każdą kolejną powieścią zachwyca, wspina się coraz wyżej i wyżej, śmiem twierdzić, że poprzeczka została postawiona naprawdę wysoko. Mamy tutaj wszystko, co potrzeba, by historia została określona mianem epickiej – akcja pędzi jak szalona, od pierwszej strony jesteśmy wrzuceni w wir wydarzeń, które w tempie błyskawicy, posypują się niczym najlepsze, najstaranniej dopracowane domino. Masa szczegółów tylko podkręca atmosferę, intryga goni intrygę, zewsząd wieje groza i niebezpieczeństwo. Istną wisienką na torcie jest sam oskarżony, wyglądający jak psychopata, zachowujący się jak psychopata, nie przyznaje się do winy, ale też nie zaprzecza, że jest mordercą. Kto jest winny? Kto rozdaje karty? O co w tym wszystkim chodzi?

       Klimatem ‘Kasacja’ trochę przypominała mi ‘Millenium’ Larssona. Tak, może się skrzywicie przez to porównanie, bo przecież Mróz to młody człowiek. Jego narracja jednak jest lekka, swobodna, wywołująca uśmiech – wśród morza poważnych zdań odwołujących się do prawa i tak dalej znajdziecie nawet odniesienie do twórczości E.L. James! Tak więc mamy powieść prawniczą ale na wesoło. I chociaż Lizbeth Salander nikt nie pobije – bo ta kobieta jest jedyna w swoim rodzaju – to Joanna Chyłka dość pewnie depcze jej po piętach. To świetna postać, na której konstrukcję składa się wszystko co najlepsze – inteligencja, poczucie humoru, bystrość otwartego umysłu i seksapil buchający oparami z każdego zdania. Wcale się nie dziwię, że nasz młody aplikant Oryński jest nią onieśmielony. Stając z tą kobietą twarzą w twarz można by było nabawić się niezłych kompleksów. Chyłka jest bowiem bezwzględna, nie owija w bawełnę, jest zdeterminowana, a gdy coś nie idzie po jej myśli… cóż… lepiej uciekać jej spod szpilek! To urodzona przywódczyni, odgrywająca pierwsze skrzypce. Oryński to tylko tło, zaledwie maleńki dodatek, łatwy cel, któremu niewiele do szczęścia potrzeba, by uległ manipulacji. Wszystkie sceny kradnie mu Chyłka i wcale nie jestem tym zbytnio zawiedziona. Co innego Kormak, kolejny żołnierz na pokładzie Żelazny & McVay, spec od wszystkiego. Takiego człowieka zawsze warto mieć pod ręką – nieważne, czy właśnie zapchał ci się zlew, czy twój komputer został zawirusowany, czy może musisz włamać się do domu pogrzebowego, by ograbić zamożną nieboszczkę. Ten koleś, za niewielką kwotę, wszystko dla ciebie załatwi. Jest to też postać, która nadaje trochę humoru, dlatego zyskała moją sympatię. Z przyjemnością więc śledziłam wzloty i upadki naszego duetu. To postaci z krwi i kości, którym nie wszystko przychodzi szybko i łatwo. Muszą stawić czoła wielu przeciwnością, niejednokrotnie godzić się z porażką, a czasem nawet ledwo uchodzą z życiem.

       Jeśli chodzi o stronę techniczną, to tutaj chylę czoła. Dla mnie, laika nie znającego prawa, który często wpada w kłopoty jeśli chodzi o jakieś urzędowe sprawy, ‘Kasacja’ to prawdziwy majstersztyk, od podstaw solidnie zbudowana konstrukcja, w której nie ma ani jednego źle zmontowanego łącza. Wszystko tutaj ma ręce i nogi. Znajomość prawa i tych wszystkich dziwnych, aczkolwiek inteligentnie brzmiących nazw, zupełnie inny poziom od tego, co spotkacie w Sędzi Annie Marii Wesołowskiej. Studia więc nie poszły na marne, coś zostało z nich wyniesione! Czasami czułam, jakbym sama była obecna na sali sądowej obserwując wydarzenia nie jako czytelnik, ale jako jedna z bohaterek powieści. Na koniec chciałabym też zwrócić uwagę na kwestię graficzną – okładka, totalnie amerykański styl i gdyby nie nazwisko, można by było tę perełkę pomylić z jakimś zagranicznym dziełem. Bardzo podoba mi się grzbiet – nie poste czarne tło z napisem, ale jest miasto, są kolory, chociaż trochę smutnawe, jednak są. Po prostu coś się dzieje, a to przyciąga uwagę.

       Tak więc sięgajcie po ‘Kasację’ bo naprawdę warto. Wszelkie próby odmowy będą skierowane wprost do prokuratury, która rozpatrzy wasze przewinienie. Dziękuję za przeczytanie, na koniec odsyłam do filmowej wersji recenzji (wideo pod spotem), tymczasem zamykam rozprawę, sędzia Catherine van der Morgan.




środa, 4 marca 2015

Guillaume Musso - Ponieważ Cię kocham

 RECENZJA #6 - Guillaume Musso - Ponieważ Cię kocham



Tytuł: Ponieważ Cię kocham
Autor: Guillaume Musso
Wydawnictwo: Albatros
Data Premiery: 05.09.2014
Ocena na Lubimy Czytać: 7/8//10
Ocena CathVanDerMorgan: 8/10


Guillaume Musso to francuski powieściopisarz, cieszący się ogromną popularnością zarówno w swojej ojczyźnie, jak i w Polsce. Moje pierwsze, dość przypadkowe spotkanie z książką ‘Telefon od Anioła’ zapewniło autorowi stałe miejsce w moim czytelniczym sercu – postanowiłam, że każdą jego powieść kupię i przeczytam. Tego postanowienia uparcie się trzymam a ‘Ponieważ cię kocham’ to już siódma powieść Musso, którą dorwałam.

Niech nie zwiedzie was tytuł, bowiem ‘Ponieważ cię kocham’ nie jest nostalgiczną opowiastką o miłości a historią magiczną, pełną ślepych zaułków, zakrętów, które niczym pajęcza sieć prowadzą do końca i łączą się ze sobą w niezwykły sposób. To powieść pełna bólu i cierpienia, żalu i nienawiści, ale także miłości i przebaczenia. Musso porusza tematy najważniejszych aspektów ludzkiego człowieczeństwa – jak wiele jesteśmy w stanie wycierpieć, jak wiele jesteśmy w stanie wybaczyć?

Wyobraź sobie taką sytuację: idziesz przed siebie, wpatrujesz się w telefon, bo ktoś znajomy dodał posta na fejsie, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, że los właśnie śmieje Ci się głośno w twarz. Bo oto w sekundzie nieuwagi potrącasz kogoś ramieniem. Ta osoba jest kompletnym twoim przeciwieństwem. Mruczysz ‘przepraszam’ bo przecież to wypada powiedzieć i ruszasz dalej sądząc, że to tylko przypadek… wierz mi… koło przeznaczenia obróciło się w twoją stronę.

Właśnie w podobny sposób w pewną wigilijną noc splatają się ze sobą losy trojga ludzi, którzy wydawać by się mogło, nie mają ze sobą nic wspólnego. Żeby za dużo nie zdradzać powiem dosłownie delikatnie kilka słów na temat zarysu fabuły, żeby nie psuć wam zabawy.

Mark Hathaway kiedyś był świetnym psychologiem, rozchwytywanym niemalże przez całą Amerykę teraz jest jedynie wrakiem człowieka, cierpiącym po stracie dziecka. Jego pięcioletnia córeczka Layla w skutek nieuwagi opiekunki znika w tajemniczych okolicznościach. Mark dręczony własnym bólem, którego nie potrafi uciszyć wyprowadza się z domu. Porzuca swoją żonę, zrywa kontakt z najlepszym przyjacielem i rozpoczyna życie rozpijaczonego pustelnika.
Alyson Harrison, niespełna dwudziestojednoletnia córka ojca milionera, do tej pory żyjąca tylko i wyłącznie w świetle jupiterów. Jej nazwisko nie znika z pierwszych stron gazet, które krwią i po trupach wręcz są w stanie zabić o jakiś pikantny news z jej życia.
Natomiast Evie Harper, skrzywdzona przez życie nastolatka nie mogąc pogodzić ze śmiercią matki decyduje się na desperacki krok…

Wydaje się, że ta trójka nie może mieć ze sobą nic wspólnego, a jednak ich historie splatają się ze sobą, tworząc świetny, doprawiony nutką surrealizmu obraz, przez który czytelnikowi opada szczęka. Książka Musso podzielona jest na kilkadziesiąt rozdziałów, opowiadanych z perspektywy różnych bohaterów. Mamy tutaj masę retrospekcji, przeplatanych informacji, które z pozoru wyrwane z kontekstu tworzą kompletną, inteligentnie zbudowaną całość. Tempo książki nie pozwala na żadną chwilę przerwy, przez co czytelnik jest zmuszony by na jednym wydechu przeczytać tę pozycję od początku do końca. Autor bowiem jest mistrzem tworzenia swojego świata, potrafi totalnie banalną historię przemienić w coś pięknego, zapadającego głęboko w pamięć. Przeczytałam już większość jego książek i mogę też powiedzieć, że jego powieści opierają się na pewnego rodzaju schemacie, ale mnie osobiście to nie przeszkadza. Przyznam, że warsztatowo ‘Ponieważ Cię kocham’ pozostawia dużo do życzenia, nie spotkacie tutaj górnolotnych upiększeń i mega długich opisów. Czasami miałam wrażenie, że autor zbyt szybko przechodzi z tematu na temat, jakby bał się, że zapomni o czymś ważnym. Przez to powieść jest nieco krótsza, niż mogłaby być, ale wierzę, że Musso po prostu tak sobie zamierzył – by opowiedzieć swoją historię krótko i na temat, bez zbędnych słów i zapychaczy.

‘Ponieważ cię kocham’ bowiem jest jednym wielkim hołdem w stronę ludzkiej psychiki i tego jak wiele nasz system obronny jest w stanie przed nami ukryć, by serce nie pękło nam na pół? Człowiek nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jest silny i jak cudowną sprawą jest nasza świadomość. Bez niej nie bylibyśmy nami. Musso wystawia swoje postaci na próbę, doskonale budując ich portrety psychologiczne w tle dramatycznych wydarzeń. Bawi się słowem, konstruując świetnie wykreowaną intrygę, cały czas zmuszając nas do myślenia. I wiecie co? Znam tego gościa już dość długo, ale w życiu nie wpadłabym na to, jak zakończy tę książkę! Istna wisienka na torcie! Totalnie zwalił mnie z nóg sprawiając, że zamiast płakać ze wzruszenia śmiałam się w głos z własnej głupoty! Tym samym ‘Ponieważ cię kocham’ to tuż po ‘Telefonie od Anioła’ czytelnicza rewelacja, którą serdecznie wam polecam, jeśli jeszcze nie mieliście do czynienia z tym autorem, a macie ochotę na powieść obyczajową z nutką adrenaliny. 


VIDEORECENZJA:






sobota, 28 lutego 2015

RECENZJA: Javier Rusceus – Play

Recenzja #5: Javier Rusceus – Play


Tytuł: Play

Autor: Javier Rusceus
Wydawnictwo: Jaguar
Data Premiery: 15.01.2014
Ocena na Lubimy Czytać: 7/10
Ocena CathVanDerMorgan: 5/10

       Gdy byłam małą dziewczynką miałam jedno marzenie: jechać do ‘Od przedszkola do Opola’, zaśpiewać z moją ówczesną idolką Natalią Kukulską (tak, tak, ‘Mała, smutna królewna’ wymiata!) i zgarnąć jednego z tych wielgachnych misiów, które dostawały dzieci za udział w programie. Och, jak ja o tym marzyłam!
       To marzenie kiełkowało we mnie bardzo, bardzo długo, aż w moim życiu pojawiło się Tokio Hotel, zapragnęłam grać na gitarze (i tata przywlókł mi do domu moją cudowną Fiestę <3) no i się zaczęło. Co prawda, jak wiecie, żadna ze mnie gwiazda światowego formatu, jednakże jak już coś mnie boli albo wkurza, to po prostu wylewam swoje emocje na papier i proszę bardzo: powstaje jakiś muzykopodobny twór w moim wykonaniu.

       Podobne marzenie zakiełkowało w głowie Leo Serafina – dość przebojowego i ekscentrycznego bohatera powieści ‘Play’ otwierającej nową, bardzo muzyczną serię dla młodzieży.
     
       Leo nie dogaduje się z ojcem, co widać na pierwszy rzut oka. Bo Leo to chłopak, który raczej nie jest typem kujona – ooo, daleko mu do krawacika i teczuszki. Nigdy więc nie będzie nudnym prawnikiem, ani zbijającym bąki milionerem, jakby chciał jego ojciec. Leo po prostu marzy o sławie. Blask jupiterów to jest coś, za co dałby się pokroić. Przecież mógłby w ten sposób udowodnić ojcu, jak bardzo się mylił, co do swojego najstarszego syna – że na marzeniach naprawdę można zbić niezłe pieniądze.

       Po kolejnej dość dramatycznej kłótni Leo nie wytrzymuje. Pakuje manatki i wyjeżdża do Nowego Jorku, niemalże bez pożegnania. Tam poznaje kilku przyjaciół, którzy będą mu towarzyszyć, ale może nie będę się nad tym rozwodzić, bo jest jeszcze Aaron – młodszy brat Leo.

       Aaron to totalne przeciwieństwo Leo: spokojny, opanowany, kulturalny, bardzo wrażliwy. Naprawdę, chłopak idealny, chociaż może troszeczkę wycofany ze świata. I do tego tajemniczy. Oj, tak, Aaron ukrywa pewną tajemnicę, a wszystko zaczęło się od tego, że w jego życiu pojawiła się Delilah. Pierwsza wielka miłość. Komu nie sprawiła kłopotów – proszę o rękę w górze! Jakoś mnie to nie dziwi. Pierwsza miłość bywa okrutna. I niestety obok Aarona również nie przeszła obojętnie.

       Mijają dwa lata odkąd Leo się wyprowadził. Aaron musiał się nauczyć żyć bez starszego brata. Było ciężko, ale jakoś się udało. Swój ból przelewał (i nadal przelewa, szczególnie po bolesnym starciu z pierwszą miłością) na papier, to znaczy, pisał wiersze, teksty, a potem komponował muzykę. I to nie byle jaką! Jednak chłopak ukrywa swój talent. Może to kwestia braku odwagi, braku wiary w siebie? A może po prostu chłopak nie ma najmniejszej ochoty dzielić się nimi ze światem.

       Mogłoby się wydawać, że wszystko przybrało odpowiednie tory, a tutaj bęc! Grom, jak z jasnego nieba – bowiem Leo wraca. Po dwóch latach. Bez zapowiedzi. Wraca i wywraca ułożony świat swojego braciszka do góry nogami. Bo musicie wiedzieć, że Leo jest wścibski, szalony, nieprzewidywalny. Przypadkiem odkrywa mały sekrecik Aarona, a potem to jak domino: w głowie Leo rodzi się szalony pomysł, postanawia wcielić go w życie i zaczyna się jazda!

       ‘Play’ to totalnie muzyczna książka, w której widać pasję autora. Każdy rozdział bowiem zaczyna się cytatem pochodzącym z jakiejś piosenki, który idealnie wpasowuje się w klimat danego rozdziału. Naprawdę miło było tu spotkać fragmenty takich kapel jak Blink 182, Linkin Park, czy Simple Plan, który ubóstwiam! Pojawiły się tylko trzy linijki z tekstu ‘Loser of the Year’, a moje serducho urosło co najmniej ze trzy razy!

       Czasem, czytając książkę, miałam wrażenie, że oglądam jakieś reality show o powstaniu jakiejś legendy popu. Nie wiem, może to się wiąże z tym, że pod choinkę Abby podarowała mi ‘This is us’, kinowy przebój o zespole One Direction. Tak, tak, dobrze czytacie: 1D. Możecie wierzyć, lub nie, ale ten zespół naprawdę mi się podoba. Może nie tyle co muzyka, jak humor, którzy chłopcy wnoszą w życie. Trochę z tego humoru podkradł właśnie Leo, który serwując luzackie teksty rozbawia czytelnika do łez.

       Narracja w książce prowadzona jest dwojako: w trzecioosobowej formie, z perspektywy dwóch bohaterów, a więc na zmianę śledzimy losy to Aarona, to Leo. Jest to bardzo fajny zabieg, ponieważ bracia są różni jak ogień i woda. Miło więc popatrzeć na świat innymi oczami. Mojemu sercu zdecydowanie jest bliższy Aaron. Taki chłopak idealny, księciunio z gitarą. Jego wrażliwość, charyzma, pasja i może szczypta romantyzmu sprawia, że chciałoby się go poznać bardziej.

       Ale na tym pozytywy się raczej kończą. ‘Play’ to powieść skierowana raczej do młodszej młodzieży. Momentami towarzyszyło mi uczucie, że już gdzieś coś podobnego czytałam, widziałam, słyszałam. Byłam w stanie przewidzieć wiele rzeczy, więc jak dla mnie za dużo tu było infantylności i naiwności. Przykład? Autor zwala na braci prawdziwe bomby w postaci przeróżnych zwrotów akcji i za każdym razem, wychodzą z nich bez szwanku. Wszystko spływa po nich jak po maśle. Dużą rolę odgrywają w tym poboczne postaci w osobie ‘speców od rynku muzycznego i tej całej plastikowej sieczki, jaką jest show-biznes’. Dzięki ich wiedzy o tej całej machinie, doświadczeniu jakie zbierali przez lata bracia Serafin wyrastają na prawdziwe gwiazdy. Jednakże sposób rozumowania tych postaci, które, jako mentorzy powinni być mądrzy i godni naśladowania, ukazuje świat jupiterów jako zakłamany zakątek pozbawiony jakichkolwiek kolorów. Wszystko dla nich jest w nim sztuczne, nastawione na konsumpcję (chociaż myślę, że coś w tym jest, ale bez przesady!). A muzyka jest przecież tak cudownym zjawiskiem, że potrafi pokolorować nawet najczarniejsze koszmary. Powinna łączyć, a nie dzielić.

       Podsumowując! Nie zżyłam się z bohaterami, fabuła ledwo mnie wciągnęła. Biorę jednak pod uwagę mój wiek (niezła staruszka ze mnie, doprawdy!) i mój gust literacki. Sięgnęłam po tę książkę zaraz po ‘Ostatniej Spowiedzi, tom 3’ Niny Reichter, sądząc, że ‘Play’ jakoś mi wynagrodzi zakończenie wspomnianej wyżej powieści. To nie był dobry pomysł. Ostatnio zrobiłam się naprawdę wybredna i większość powieści naprawdę mi nie podchodzi. Jednakże to wcale nie oznacza, że Wam się nie spodoba! Może wręcz przeciwnie, pokochacie ją całym sercem!

       Słyszałam, że niedługo ma się ukazać drugi tom, więc wypada po prostu na niego czekać. Czy po niego sięgnę? Nie wiem, nie jestem pewna. Może? Fajnie by było zobaczyć, czy historia się rozwinie. Może się okaże, że dalej jest tylko lepiej?

       PODOBNA KSIĄŻKA:
       Jak dla mnie muzyczne klimaty o wiele lepiej odzwierciedla powieść ‘Lemoniada Gada’ spod pióra Marka Hughesa, na której podstawie powstał disneyowski film. Serdecznie polecam Wam tę książkę, jest naprawdę zabawna i mądra. Jeżeli oglądaliście film, to koniecznie po nią sięgnijcie, bo diametralnie różni się od swojego ekranowego następcy.

      
        A jak Wam się podobała ta książka?

        Odsyłam Was także do mojej filmowej wersji recenzji. Nie zapominajcie zostawiać komentarzy z linkami do swoich blogów/vlogów. Klikajcie łapki w górę, subskrybujcie.


        Do kliknięcia,
        Cath

       

sobota, 21 lutego 2015

RECENZJA: Gayle Forman - Wróć, jeśli pamiętasz

RECENZJA #4: 

GAYLE FORMAN – WRÓĆ, JEŚLI PAMIĘTASZ



Tytuł: Wróć, jeśli pamiętasz

Autor: Gayle Forman
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Data Premiery: 14.01.2015
Ocena na Lubimy Czytać: 8/10
Ocena CathVanDerMorgan: 5,5/10

Ciąg dalszy losów Mii i Adama, bohaterów "Zostań, jeśli kochasz", światowego bestsellera, przetłumaczonego na ponad trzydzieści języków, na którego podstawie powstał wzruszający film z Chloë Grace Moretz i Jamiem Blackleyem w rolach głównych.

Minęły trzy lata od tragicznego wypadku, który na zawsze zmienił życie Mii. Chociaż dziewczyna straciła rodziców i młodszego brata, postanowiła żyć dalej. Obudziła się ze śpiączki… ale zniknęła z życia Adama. Teraz żyją osobno po dwóch stronach Ameryki – Mia jako wschodząca gwiazda wśród wiolonczelistek, Adam jako rockman, idol nastolatek i obiekt zainteresowania tabloidów. Pewnego dnia los daje im drugą szansę…

Przemierzając ulice Nowego Jorku, miasta, które stało się nowym domem Mii, wyruszą w podróż w przeszłość. Czy uda im się odnaleźć miłość? Czy Mię i Adama czeka wspólna przyszłość?



‘Zwinąłem się w kłębek. Mój świat się skończył.’


       Czytając pierwszą część tej dylogii, czyli ‘Zostań, jeśli kochasz’ (choć ja ją znałam jeszcze pod tytułem ‘Jeśli zostanę’), czułam, że jest w tej historii pewna magia. Magia, która nie tylko pozwoliła mi skończyć tę książkę w tempie ekspresowym, ale także sprawiła, że pamiętałam, co się działo na kartach tej powieści przez bardzo długi czas.

       Mia Hall, czarna owca w rodzinie prawdziwych rockmanów. Dziewczyna, która zamiast gitary pokochała wiolonczelę i muzykę klasyczną, która zamiast alternatywnego garażowego rocka wolała słuchać Beethovena. Było w niej coś, co przyciągało uwagę. Pasja? Być może coś mnie z tą dziewczyną łączyło, choć ja wybrałam gitarę. Czuję jednak, że byśmy się dogadały.

       W pierwszej części Mia bierze udział w makabrycznym wypadku samochodowym, w której giną jej rodzice i mały braciszek. Sama zapada w śpiączkę, zostaje ‘zawieszona pomiędzy życiem a śmiercią’. Obserwuje swoje życie z boku, widzi swoich bliskich, którzy cały czas tkwią przy jej łóżku z nadzieją, że Mia się obudzi.

        Wśród tych bliskich jest Adam, chłopak Mii, zrozpaczony, zalękniony o jej życie. Właśnie wtedy, gdy wydaje się, że nadzieja coraz bardziej gaśnie, chłopak wypowiada obietnicę: ‘Wyjadę z tobą do Nowego Jorku, rzucę w cholerę mój zespół, moją muzykę. Zrobię dla ciebie wszystko, jeśli tylko zostaniesz’. Chłopak nie ma pojęcia, że te słowa tak bardzo zaważą na jego życiu. Bo jak się zakończyła ta historia, wszyscy doskonale wiemy.

        Dlatego sięgając po drugą część nie za bardzo wiedziałam, czego się spodziewać. Nie przeczytałam opisu z tyłu książki (bo i po co, ostrzegam, za dużo spojlerów!), byłam pewna, że historia będzie kontynuowana w miejscu, w którym się skończyła. Myliłam się.

       Akcja ‘Wróć, jeśli pamiętasz’ dzieje się trzy lata po zakończeniu części pierwszej. Nie wiemy więc, co wydarzyło się przez ten czas, nie wiemy też , co dzieje się z Mią, która wychodzi na to, zamknęła za sobą tamten rozdział, wyjechała do Nowego Jorku i zniknęła z życia swojego chłopaka.

       Wszystko teraz widzimy oczami Adama, bowiem narracja jest prowadzona właśnie z jego perspektywy. Adama, którego myśli są poplątane jak kable od słuchawek. Chłopak spełnił swoje największe marzenie, został rozchwytywaną wszem i wobec gwiazdą rocka, jeżdżącym po świecie bożyszem z gitarą. No bo przecież zawsze o tym marzył. Co więc jest nie tak?

       Już od pierwszej strony wylewając z siebie gorycz i żal, serwuje nam również teksty swoich piosenek, które sklecone w całość narobiły na świecie wielkiego szumu, jako album ‘Straty w ludziach’. Widać, jak ten długi czas od momentu wypadku, odbił na nim swoje piętno. Przyznam, że czytając część pierwszą, gdy Mia i Adam pozornie różni jak ogień i woda powoli odnajdywali drogę do siebie, Adam wydawał mi się ideałem, chłopakiem, o którym większość z nas marzy. Ale co ja wtedy mogłam wiedzieć? Czytając tę książkę byłam głupią nastolatką. Nie rozumiałam wielu rzeczy. Ale teraz rozumiem.

        Adam stał się sarkastycznym, ociekającym cynizmem bufonem, któremu w głowie tylko kariera i groupies. Aż raziło mnie w oczy, gdy opowiadał o swoich sposobach na pokonanie żalu i gniewu. Adamie, co się z tobą stało? Byłeś taki cudowny, chłopak z gitarą, istny cud świata, a stałeś się…? No kim?

       Jeśli chodzi o fabułę tejże powieści, również pozostawia wiele do życzenia. Mamy więc tutaj masę retrospekcji, skakania z tematu na temat, ze wspomnienia we wspomnienie, naprawdę trudno się w tym było czasami odnaleźć. Budując postać Adama, autorka zrobiła z niego męczennika, któremu niekoniecznie chciało się współczuć. Cały czas krzyczałam: a dobrze ci tak!, bo nie mogłam zrozumieć jego wyboru.

       Postać Mii za to, została tutaj drastycznie spłycona. Nie oczekiwałam, że z każdej strony będzie wylewać tony łez. W końcu wypadek to już przeszłość, jakoś musiała się pozbierać i iść dalej. Dziewczyna także nie oczekuje od czytelnika współczucia, chociaż zastanawiałam się cały czas jak sobie poradziła, chciałam się dowiedzieć. Coś tam oczywiście nabąknęła, coś tam wspomniała, ale widziana oczami Adama niekoniecznie odnalazła drogę, by powiedzieć czytelnikowi, co naprawdę czuje.

        Po trzech latach rozłąki nasza dwójeczka ponownie się spotyka. Zrządzenie losu? Przeznaczenie? Wychodzi na to, że mają niewiele czasu, by odpowiedzieć na dręczące ich pytania. Przemierzając nocne ulice Nowego Jorku, próbują znaleźć odwagę by zadać to najważniejsze pytanie: dlaczego?

        Co do zakończenia. Było jasne jak słońce, ale nie sądziłam, że wszystko odbędzie się tak ‘łatwo’. Jak pstryknięcie palcami. Było źle – pstryk – już jest dobrze. To sprawia, że zupełnie nie uwierzyłam autorce w jej wizję. Według mnie ta historia miała w sobie o wiele więcej energii, by spłycić ją do takiego poziomu. Autorka troszkę zabiła swoją historię, sprawiając, że gdy odłożę tę książkę na półkę z pewnością nie będę jej pamiętać. Będę pamiętać tylko tę część, gdy Mia i Adam się poznali, gdzie połączyła ich niesamowita więź, gdzie dziewczyna w jednym momencie straciła wszystko, a chłopak obiecał jej, że wszystko naprawi. Czy dotrzymał słowa? Powiem jeszcze tylko tyle: faceci to dupki. A Adam jest właśnie jednym z nich.

       Podsumowując. Rozczarowałam się. Nie mogę powiedzieć, że to godne zakończenie, bo nie jest. Nasi bohaterowie stracili trzy lata, przypieczętowane jednym zdaniem. Trzy lata to bardzo wiele, jednakże dla miłości to zupełnie nic.


     ***********************************************************************

       Tak, tak, wiem, trochę to zaległa recenzja, ale uwierzcie mi mój luty to jeden wielki Sajgon i wykolejony pociąg... dopiero teraz wracam na właściwy tor, do produkcji filmików itp, itd. Videorecenzję 'Wróć, jeśli pamiętasz' mogliście już zobaczyć na moim kanale na YT. Jeżeli jeszcze ktoś ma ochotę sobie posłuchać, to proszę bardzo :D :


Z ogłoszeń parafialnych dodam jeszcze, że założyłam Fanpage'a na Facebooku. Uważam, że jest to dobra forma kontaktu z Wami, zdecydowanie szybciej pisze mi się na fejsowej tablicy, niż na przykład tutaj. Tym bardziej, że ostatnio faktycznie nie wiem jak się nazywam i która godzina :D tak ten czas zachrzania do przodu.

https://www.facebook.com/catherinevandermorgan





środa, 28 stycznia 2015

RECENZJA: Cecelia Ahern - Love, Rosie

RECENZJA #3:

Cecelia Ahern - Love, Rosie 




Tytuł: Love, Rosie
Autor: Cecelia Ahern
Wydawnictwo: Akurat
Data Premiery: 12.03.2014
Ocena na Lubimy Czytać: 8/10
Ocena CathVanDerMorgan: 8,5/10

        Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: rodzice Alexa przenoszą się z Irlandii do Ameryki i chłopiec oczywiście jedzie tam razem z nimi.

       Czy magiczny związek dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyły się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex znajdą w sobie dość odwagi, żeby spróbować się o tym przekonać? Czy warto czekać na prawdziwą miłość? Czy każdy z nas ma swoją „drugą połówkę”?




Życie jest zabawne, prawda? Kiedy już myślisz, że wszystko sobie poukładałeś, kiedy zaczynasz snuć plany i cieszyć się tym, że nareszcie wiesz, w którym kierunku zmierzasz, ścieżki stają się kręte, drogowskazy znikają, wiatr zaczyna wiać we wszystkie strony świata, północ staje się południem, wschód zachodem i kompletnie się gubisz. Tak łatwo jest się zgubić.

       Alex i Rosie znają się od dziecka. Razem sikali w pieluchy, rozrabiali w szkole, przyprawiając nauczycieli o palpitację serca, uczyli się ortografii – czego najlepszym przykładem jest słowo ‘wiem’ pisane jako: ‘wjem’. Doprawdy któżby pomyślał, że źle napisane słowo stanie się kluczem przewodnim tej przyjaźni?

       Alex jest trochę roztrzepanym chłopcem, który chce zostać lekarzem. Rosie, marzy o własnym hotelu. Chociaż jest to przyjaźń damsko-męska, Alex i Rosie rozumieją się świetnie. Są nierozłączni. Tak oto przedstawia się nasza para bohaterów: dwoje nadających na tych samych falach ludzi, którzy im dalej w las tym popełniają coraz więcej błędów. Nie można ich nie polubić. Oboje mają się ku sobie, co nawet z fatalnym węchem można wyczuć już od pierwszej strony. Wydaje się, że będzie im pisane być razem na wieki, tymczasem życie napisało im zupełnie inny scenariusz.



        Przyznam, że książka wpadła w moje ręce przypadkowo. To jest, i tak by w moje ręce wpadła ze względu na film, jednak wtedy będąc w Empiku o niej zapomniałam. Błądziłam między kolejnymi regałami szukając jakichś inspiracji, aż wreszcie dojrzałam roześmianą Lily Collins i w ten sposób ‘Love, Rosie’ mnie kupiła. Nie ja ją – ona mnie.

       Zaczęłam czytać ją jeszcze w autobusie w drodze do domu. I wsiąkłam. Godzina jazdy zleciała mi zdecydowanie za szybko, z żalem musiałam zamknąć książkę. Na początku trochę trudno było mi się połapać – chyba pierwszy raz… O nie, nie pierwszy raz. Zapomniałam o ‘Charlie’ Stephena Chbosky’ego. No więc… Jeszcze raz. Rzadko! Rzadko spotyka się książkę pisaną taką techniką. Techniką, w której musimy być niezwykle czujni, gdzie pewne rzeczy ukryte są między wierszami. Musimy więc być uważni, mieć oczy szeroko otwarte, żeby nie przeoczyć czegoś ważnego.

       ‘Love, Rosie’ to książka z dynamiczną akcją skonstruowaną na narracji epistolarnej. Nie mamy więc tutaj typowych dialogów, opisów i zgodnego rytmu. Nasza powieść to przede wszystkim listy, meile, pocztówki – wszystkie rodzaje konwersacji poza zwykłą rozmową. Co najlepsze, między kolejnymi listami mogą minąć godziny, tygodnie, a czasem nawet długie miesiące. Dzięki temu czytelnik sam może sobie ‘dopowiedzieć’ co się przez dany okres działo. Mimo to tempo akcji jest niesamowicie szybkie i powieść, która ma ponad 500 stron czyta się na jednym wydechu, chcąc więcej i więcej.

       Postaci zaludniające ‘Love, Rosie’ są niezwykłe ciekawe i nie sposób się z nimi nudzić. Mnie najbardziej do gustu przypadła Ruby, szalona przyjaciółka Rosie. Konwersacje między nimi są pełne humoru, okraszone szczyptą szaleństwa. Naprawdę można się nieźle pośmiać, ponieważ Ruby zawsze, ale to zawsze, choćby się waliło i paliło, zamienia każdą, nawet tę najgorszą sytuację w żart. To właśnie dzięki niej Rosie nie traci wiary w to, że na tę prawdziwą miłość warto zaczekać, bo ona w końcu nadejdzie.
       
       Fabuła tej powieści nie jest zbytnio skomplikowana, ale życie naszych bohaterów i owszem. Losy zarówno Rosie, jak i Alexa zmieniają się jak w kalejdoskopie. Kiedy już jesteśmy pewni, że coś potoczy się tak i tak, autorka serwuje nam kolejny twist, przez który można spaść z krzesła. Myślę, że to jest tym najmocniejszym bodźcem, który buduje więź między książką a czytelnikiem. W pewnym momencie utożsamiamy się z Rosie, która miała przecież tak mnóstwo marzeń, a jak wiemy wiele z nich musiała poświęcić. Współczujemy jej, kibicujemy, aż w końcu stajemy się jej najlepszym przyjacielem, któremu można się wyżalić. W pewnym momencie uświadamiamy sobie, że losy Rosie mogłyby być scenariuszem naszego życia, gdzie wystarczy sekunda, chwila nieuwagi a przybierze zupełnie inny kierunek – często taki, którego w ogóle się nie spodziewamy.

       I przyznać mi się tu, dziewczyny! Która z nas nie chciałaby takiego przyjaciela, jakim jest Alex? Taki, któremu można wszystko powiedzieć, z którym można wymyślić jakiś głupi plan mający na celu zrobienie psikusa wrednemu nauczycielowi. Czy istnieje w ogóle przyjaźń damsko-męska? To pytanie, które mam wrażenie autorka zadaje sama sobie. Czy jest jakaś granica? Skąd wiemy, że jest to przyjaźń, a nie zwyczajny pociąg do siebie nawzajem?

       Podsumowując: ‘Love, Rosie’ to przezabawna powieść, skierowana nie tylko do młodzieży i kobiet, bo myślę, że i panowie znajdą tu także coś dla siebie (może jakąś odpowiedź na odwieczne pytanie: ‘na jakiej zasadzie pracuje mózg kobiety?!’). Tutaj warto też wspomnieć o powieści Cecily Ahern ‘P.S. Kocham Cię’, która została również sfilmowana. Tamta książka podobała mi się niesamowicie – ze względu na klimat i pomysł. ‘Love, Rosie’ jednakże dorównuje jej w 100% więc jeśli podobało Wam się ‘P.S. Kocham Cię’, to śmiało sięgajcie i po tę pozycję!


       Jeśli czytaliście, wyślijcie mi sowę (na dole w komentarzu), co sądzicie o tej powieści. Zapraszam Was także na moją filmową wersję recenzji :D wersja dla tych, którym nie chce się czytać moich skromnych wypocin :D,





       

sobota, 24 stycznia 2015

Grudniowy Stosik Książkowy (lekko opóźniony)


Cześć!
Dzisiaj zapraszam Was do obejrzenia mojego nowego (choć trochę zaległego) filmiku. Jest to mój 'Grudniowy Book Haul', czyli książki, które jako ostatnie w 2014 roku zasiliły moje półeczki :) 



 
Książki, o których mówię, to (od lewej):

01. Charlotte Bronte - Jane Eyre (Wydawnictwo Prószyński) - ta książka to mój ambitny plan powrotu do literatury klasycznej. Mam nadzieję, że mi się uda :D
02. Cecelia Ahern - Love, Rosie (Wydawnictwo Akurat) - wspaniała historia, napisana w świetny sposób. Już przeczytana. Wielka szkoda, że tak szybko się skończyła :(
03. Richelle Mead - Serce w płomieniach (Wydawnictwo Nasza Księgarnia) - czwarty tom Kronik Krwi, kolejnej serii dziejącej się w świecie Akademii Wampirów. Już przeczytana i szczerze powiedziawszy mam co do niej bardzo mieszane uczucia...
04. Marie Lucas - Między teraz, a wiecznością (Wydawnictwo Egmont) - prezent gwiazdkowy od mojego braciszka <3. Ta książka jeszcze czeka w kolejce, aczkolwiek uwielbiam serię 'Poza czasem' więc jak najbardziej chcę się za nią zabrać!
05. Gilian Flynn - Zaginiona dziewczyna (Wydawnictwo Burda Publishing Polska) - książka o której jest niesamowicie głośno. Recenzję możecie znaleźć poniżej. Genialne <3!
06. Phillip Pullman - Baśnie Braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez Cenzury (Wydawnictwo Albatros) - nowoczesne podejście, odświeżone teksty znanych baśni. Mmmm...
07. Sarah J. Maas - 01. Zabójczyni i Władca Piratów
08. Sarah J. Maas - 02. Zabójczyni i Czerwona Pustynia
09. Sarah J. Maas - 03. Zabójczyni i Podziemny Świat (Wydawnictwo Uroboros) - nowelki, spin-offy, prequele wydarzeń ze 'Szklanego Tronu'. Więcej Celaeny <3
10. Guillaume Musso - Ponieważ Cię kocham (Wydawnictwo Albatros) - nie trzeba mnie długo namawiać, żebym sięgnęła po tę książkę. Kocham tego autora. 
11. U. Waldo Cutler - Król Artur i Rycerze Okrągłego Stołu (Wydawnictwo Bellona) - kolejna wersja legend arturiańskich które kocham najbardziej na świecie!
12. Rebecca Donovan - Powód by oddychać. Oddechy Tom 1 (Wydawnictwo Feeria Young) - nie wiem, czego się spodziewać po tej książce. Opinie są podzielone. Zobaczymy ;)
13. Neil Gaiman - Nigdziebądź (Wydawnictwo Mag) - ten pan ma naprawdę niezłe pióro, a akcja dzieje się w Londynie. Czego chcieć więcej?
14. Chuck Palahniuk - Fight Club. Podziemny Krąg (Wydawnictwo Niebieska Studnia) - Już przeczytana. Pierwsza zasada 'Podziemnego Kręgu' to nie rozmawiać o Podziemnym Kręgu. Więc wybaczcie :D Musicie się sami przekonać o czym to jest. 


Które książki czytaliście? Które chcecie przeczytać? Dajcie mi koniecznie znać! :D