wtorek, 30 kwietnia 2019

Augusta Docher - Wiele powodów, by wrócić

Czasami trzeba zacząć wszystko układać jeszcze raz...



Tytuł: Wiele powodów, by wrócić
Autor: Augusta Docher
Wydawnictwo: OMG BOOKS
Moja ocena: 9/10


Czy łączące ich niegdyś uczucie okaże się silniejsze od zapomnienia?
Czy ktoś, kto odszedł tak daleko, znajdzie powód, by wrócić?



       Warning: Nie czytajcie opisu książki. 
       Warning 2: Jeśli macie coś do roboty, to warto odłożyć to na później - nie oderwiecie się od książki (jedyny wyjątek: musisz odłożyć książkę, jeśli akurat jesteś na porodówce i to bynajmniej nie w roli osoby towarzyszącej, a rodzącej - wtedy, niestety musisz odłożyć książkę)
       Warning 3: Jeśli nie czytaliście ''Najlepszego powodu, by żyć'' najpierw radzę sięgnąć właśnie po ten tytuł, nim przeczytacie ''Wiele powodów, by wrócić''... 

       To, że Augusta Docher jest mi bliską autorką wiedzą wszyscy, którzy w jakiś sposób mają ze mną styczność jako z Książkoholikiem. Ta kobieta ma w sobie coś takiego, że każda jej książka to kolejna przygoda. Kiedy czytałam ''Najlepszy powód, by żyć'' wiedziałam, że trzymam jedną z najważniejszych książek w moim życiu. Szczególnie relacja Dominiki z ojcem wywarła na mnie ogromne emocje, podparte moimi własnymi doświadczeniami i wspomnieniami. Tamtą książkę połknęłam tak szybko, że nim się obejrzałam a był koniec. Cudowni bohaterowie, których autorka naprawdę lubi poturbować, historia, która wciąga i miłość, której można pozazdrościć.

       Gdy pojawiła się informacja o kontynuacji NPBŻ byłam:
       a) zdziwiona (bo cóż tutaj można by dopisać, oprócz ''żyli długo i szczęśliwie''?)
       b) szczęśliwa (bo super sprawą było powrócić do tego świata jeszcze raz - to tak, jakby się odwiedziło starych, dobrych znajomych)

       Sięgając po ''Wiele powodów, by wrócić'' miałam obawy. Wydawało mi się, że historia Dominiki i Marcela jest już zakończona i tak naprawdę nic więcej im do szczęścia nie potrzeba. Co też skusiło autorkę do napisania kontynuacji? Życie i zasłyszana historia pewnej kobiety (możecie o tym poczytać w posłowiu książki). Czasami przecież tak się zdarza, że spotykamy kogoś na swojej drodze i staje się on dla nas inspiracją do napisania czegoś ekstra. 

       Już opis książki dużo zdradza, więc nie będę tutaj spojlerować, jeśli napiszę mniej więcej co tu się dzieje. Dominika po wypadku czuje się coraz lepiej. Ma o wiele lepszy kontakt z ojcem, który pojawia się w drugim tomie o wiele częściej i bardzo mnie to cieszy. Widać, że wszystkich bohaterów łączy ogromna przyjaźń i wątki, które splotły ich losy w ten, czy inny sposób. Marcel, moja ulubiona męska postać jeśli chodzi o polskie YA, również stara sobie ułożyć życie u boku Dominiki. Sielanka więc trwa w najlepsze. Do czasu. 

       I tutaj moje pytanie: czy jeden człowiek jest w stanie znieść tak wiele?
       Niestety, czasami Bóg stawia nam na drodze kolejne wyzwania i trzeba je zaakceptować i podejmować.

       Marcel ulega poważnemu wypadkowi. Traci pamięć. Wszystkie fragmenty puzzli z ostatnich kilku lat wypadają z jego głowy. I puff. Świat Dominiki legł w gruzach.

       Jak już pisałam wyżej, w tej serii autorka bardzo poturbowała swoich bohaterów. Przypaliła ich, narysowała im blizny, wcisnęła za kratki, obdarowała nieplanowanym rodzicielstwem, a teraz poczęstowała utratą pamięci. Naprawdę sporo, jak na te dwa tomy. I o ile w pierwszym tomie śledziliśmy głównie losy Dominiki, tak tutaj bardziej skupiamy się na Marcelu. Poznajemy bardziej jego świat i przeszłość co bardzo mnie cieszy, bo naprawdę lubię tę postać. 

       Styl pisania Augusty Docher wychwalam przy każdej możliwej okazji. Przez te książki się płynie. Nie brakuje tutaj więc lekkiego języka, młodzieżowego slangu, żarcików i zbereźnych powiedzonek. Mamy silne emocje niesione z każdym kolejnym zdaniem i stroną. Kibicujemy bohaterom, zżywamy się z nimi. Przechodzimy razem naprawdę trudne chwile. Autorka miała pomysł i wiedziała, do czego zmierza. To, czy kontynuacja tej historii była potrzebna czy nie, odstawiam na bok. Ani nie krytykuję, ani nie wychwalam. Fajnie, że możemy znowu trochę popodglądać, co tam się u nich dzieje, ale bez tej książki też by było fajnie :). 

       Wiele jednak z tej książki można wynieść: przede wszystkim, że wiara, nadzieja i miłość to najważniejsze rzeczy. Bez nich nie da się po prostu funkcjonować. 
        ''Miłość cierpliwa jest...'' 
        ''Afrodyta zawsze zwycięży Nemezis''
        I tego się trzymajcie. 

za egzemplarz do recenzji dziękuję:

czwartek, 11 kwietnia 2019

Katarzyna Kostołowska - Czterdzieści minus


Jeśli jest się przed czterdziestką to za późno na miłość?



Tytuł: Czterdzieści Minus
Autor: Katarzyna Kostołowska
Wydawnictwo: Publicat / Książnica
Moja ocena: 7,5/10


Pełna ciepła i humoru opowieść o czterech przyjaciółkach mieszkających we Wrocławiu. Przyjaźń, miłość, zdrada, romans, macierzyństwo, praca, kariera, rozczarowania, nadzieja... To wszystko znajdziesz w tej książce!



       Z początkiem kwietnia dotarła do mnie tajemnicza przesyłka od Publicat S.A. Grupa Wydawnicza. Otwieram, a tam wśród różowych piórek śmiejące się do mnie dwie książki! Wiadomo, że jak książkoholik dostaje przesyłkę z książkami to sam szczerzy się jak głupi do sera i nie inaczej było ze mną. Ucieszyłam się, że mam w rękach książki polskich autorek, co oznaczało dla mnie, nałogowego czytelnika polskich obyczajówek, kolejne spotkanie z naszym rodzimym piórem. 

       Na pierwszy ogień sięgnęłam po powieść ''Czterdzieści minus'' Katarzyny Kostołowskiej. Muszę przyznać, że okładka tej książki kompletnie mnie oczarowała. Nie mamy tutaj jakiegoś wykupionego w internecie zdjęcia, z którego szczerzyłyby się do nas cztery panie, a naprawdę fajną grafikę, która serio przyciąga wzrok! Już dawno nie widziałam tak fajnie narysowanych postaci, a musicie wiedzieć, że  w tej powieści faktycznie mamy cztery bohaterki, wokół których będą się toczyły różne perypetie. Dodatkowym atutem, który zapalił zielone światełko jest to, że jest do debiut Katarzyny Kostołowskiej. Czego więc chcieć więcej?

       Akcja powieści rozgrywa się we Wrocławiu, gdzie miałam okazję zawitać w ostatnie wakacje. Chociaż kompletnie nie kojarzę nazw kolejnych dzielnic, wiem mniej więcej jak wygląda starówka i to wystarczyło bym zaliczyła to miasto jako jedno z najpiękniejszych w jakim byłam. We Wrocławiu mieszkają cztery przyjaciółki: Magda, Anita, Aśka i Karolina, w których - jestem pewna - każda Czytelniczka odnalazłaby echo samej siebie. Jeśli lubicie serial ''Przyjaciółki'' to myślę, że ta książka z pewnością przypadnie Wam do gustu, Autorce fantastycznie udało się ująć cztery zupełnie różne charaktery i połączyć je szaloną, nierozerwalną przyjaźnią - taką, której można szczerze zazdrościć i jakiej wielu nam w życiu brakuje. Przyjaźń, na tle cudownego Wrocławia! W tym miejscu przyznam, że troszkę zabrakło mi opisów miejsc, ale wiem, że autorka postawiła przede wszystkim na relacje między bohaterami - powiedzmy, że mogę jej wybaczyć :). 

       Różne charaktery bohaterek owocują wieloma wątkami, które przeplatają się na zamianę na kartach powieści. Byłam szczerze zdumiona, że na tych 320 stronach można zmieścić tak wiele i tak wiele tematów poruszyć. Miło, że są to rzeczy z życia wzięte, takie, które nas dotykają na co dzień. Bardzo podoba mi się, że bohaterki są wrzucone w słodko-gorzkie realia, co pomaga nam się z nimi w jakiś sposób utożsamić i wyciągnąć z ich bycia jakieś życiowe lekcje. Fajnie, że nie są to młode dziewczyny, a kobiety z bagażem doświadczeń, które niejedno już w życiu widziały, a które łączy jedna bardzo ważna rzecz: potrzeba miłości. 

       Ach, ta miłość. Któż by jej nie pragnął? Autorka doskonale więc balansuje pomiędzy małżeńską zdradą - panowie, doprawdy, dbajcie o swoje żony, bo jeśli nie będziecie tego robić prędzej czy później pojawi się ktoś, kto was z chęcią wyręczy. Od małżeńskich problemów śmigamy do samotnego macierzyństwa, odkrywania swojej seksualności, pogardy dla bycia singlem, przeistaczania się z szarej myszki w totalną biznes woman. Tak, jak niegdyś Bridget Jones podtrzymywała nas na duchu i dodawała wiary we własne możliwości, tak cztery bohaterki z Wrocławia pokazują nam, że zawsze trzeba wierzyć i że każdy z nas zasługuje na szczęśliwe zakończenie - wystarczy tylko wyciągnąć ręce. 

       Jeśli chodzi o styl pisania Katarzyny Kostołowskiej, to w zasadzie nie mam nic do zarzucenia. Jest to powieść obyczajowa, więc ma być lekko, momentami zabawnie, bez zbędnych ozdobników, życiowo. Miejscami można się na chwilę zatrzymać, by zaczerpnąć łyka kawy, ale bardzo chętnie wraca się do tej powieści. I choć nie mamy tutaj nie wiadomo jakich zwrotów akcji, czy scen szczególnie wbijających w fotel, z przyjemnością czyta się dalej. W jednym momencie opadła mi szczęka i sama nie wiem, co zrobiłabym na miejscu właśnie tej bohaterki, która nakrywa męża na zdradzie. Tutaj przyznam, że padło z moich ust siarczyste ''oż cholera'', co zwróciło uwagę mojej mamy siedzącej obok. Także zaskoczeń nie brakuje!

      Polecam te książkę na długie wiosenne popołudnia, gdzie w promieniach słońca możemy się schować gdzieś w ogródku i znaleźć chwilkę dla siebie. Tak, jak pisałam w tej powieści z pewnością odnajdą się panie nie tylko z przedziału czterdzieści, ale także te mniej doświadczone (takie, jak ja!). Bo chociaż sama nie mam jeszcze trzydziestki, mężatką jestem dopiero od trzech miesięcy i dopiero odkrywam wady i zalety bycia żoną, z przyjemnością czytam powieści o dojrzałych kobietach, by przypominać sobie, że jeszcze dużo rzeczy przede mną.

       Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:



       

czwartek, 28 marca 2019

Paulina Hendel - Strażnik

...uważaj, za drzewem może kryć się strzyga!



Tytuł: Strażnik
Autor: Paulina Hendel
Wydawnictwo: We need Ya
Moja ocena: 8,5/10


       Z twórczością Pauliny Hendel miałam przyjemność zapoznać się już w zeszłym roku za sprawą bardzo dobrze przyjętego wśród czytelników ''Żniwiarza''. To między innymi dzięki tej autorce w blogosferze nastąpił wielki wybuch zachwytów i powrotu do Mitologii Słowiańskiej, troszkę przyćmionej nie tylko w szkole ale także popkulturze przez Mitologię Greków i Rzymian. Wielka szkoda, że w programie edukacji nie ma nic o naszej rodzimej mitologii - bardzo przykro, że dzieciaki nie uczą się o naszych dawnych wierzeniach, nie poznają naszej demonologii. Ale dzięki niebiosom mamy autorki takie jak Katarzyna Berenika Miszczuk (genialny cykl: ''Kwiat Paproci''), czy właśnie wspomnianą Paulinę Hendel, która tą tematyką właśnie bardzo chętnie się bawi. 

       ''Strażnik'' już kilka lat temu ukazał się na naszym rynku, dzięki wydawnictwu Nasza Księgarnia. Mam wrażenie, że o książkach tych (piszę ''tych'', gdyż mamy tu do czynienia z trylogią) nie słyszał nikt, miały troszkę słabą reklamę (o ile w ogóle), dodajmy, że zostały wydane w czasie gdy blogosfera nie była jeszcze tak bardzo rozwinięta. Teraz, dzięki młodzieżowemu odłamowi Wydawnictwa Poznańskiego, czyli We need Ya dostaliśmy te książki w odświeżonej wersji, cudownie odmienionej szacie graficznej, otoczone blogową pompą - gdzie się nie obejrzę, tam na blogach, czy też instagramach wyskakuje właśnie okładka ''Strażnika''. Czerń i piękne złote elementy, tajemniczość i ta świadomość, że dzieje się tutaj coś ciekawego przyciągnęła moją uwagę. Musiałam więc sięgnąć po tę książkę!

       Książka rozpoczyna się z wielkim hukiem podczas szkolnej wycieczki w Paryżu, gdzie główny bohater, nastoletni Hubert wraz z najlepszym przyjacielem Ernestem spędzają czas. Właśnie są pod Luwrem, gdzie wreszcie dostaną troszkę czasu wolnego, będą mogli poflirtować z dziewczynami, z którymi się umówili, ale jak to zazwyczaj bywa z ich planów nici, dlatego, że... LUWR PO PROSTU WYBUCHA! Także już pierwsze strony wrzucają czytelnika w wir nieoczekiwanych wydarzeń, dzieje się coś tak niesamowitego, że nawet gdybym chciała, to nie odłożyłabym tej książki. Bowiem wygląda na to, że Hubert przeniósł się w czasie... 

       Reszty nie zdradzę, chociaż i tak mam wrażenie, że napisałam za dużo :). W każdym razie pióro Pauliny Hendel ma w sobie coś niesamowitego. Już przy lekturze ''Żniwiarza'' czułam tę cudowność, jakbym właśnie zjadła tafelek przepysznej czekolady, która rozpływałaby się leniwie po moim podniebieniu. Lekkość prowadzenia akcji, świadome manipulowanie bohaterami, historia, która naprawdę do siebie przyciąga i właśnie to tajemnicze ''coś''. Choć muszę przyznać, że ''Strażnik'' jest powieścią, która konstrukcyjnie ma swoje wzloty i upadki. Tempo akcji jest jak sinusoida, która czasami balansuje zbyt mocno i, widać to szczególnie w środku powieści, może sprawić, że czytelnik będzie się delikatnie nudził. Książka ma więc także słabsze strony, momenty w których niewiele się dzieje, ale mimo wszystko z przyjemnością się czyta. Dobrą nutą są z kolei momenty akcji, naprawdę bardzo dobrze napisane. Bardzo też cieszę się, że Hubert wzbudza zainteresowanie płci pięknej, a autorka postawiła przede wszystkim na akcję a nie wątki miłosne. Pod koniec książki też żegnamy się z kilkoma ważnymi postaciami, co w powieściach młodzieżowych jest raczej rzadko spotykane. To też sprawia, że czytelnikowi oczy wychodzą z orbit i przeżywa to wszystko, jakby sam był w środku powieści. 

       Bardzo dobrą zaletą historii jest bohater. Nie mamy tutaj kolejnej nastolatki, która będzie próbowała zbawić świat, ale młodego chłopca, który przez zbieg okoliczności trafia do zupełnie nowej rzeczywistości. To jest zabieg książkowy, który lubię. Narrator nie jest wszechwiedzący, wszystko poznajemy oczami chłopca, który także musi odkryć gdzie się znajduje i po co. Taka troszkę lekcja savoir vivre, razem z Hubertem staramy się odnaleźć i dowiedzieć, o co tutaj chodzi. To podkręca właśnie tę tajemniczość, bo nie wiemy np co się stało z rodzicami Huberta, więc tak jak mówię mimo, że akcja miejscami się dłuży, mamy tutaj ciekawe elementy, zagadki, świat po apokalipsie, a także paskudne potwory z którymi musimy się mierzyć. 

       Mimo, że jestem kobietą i mam już trochę lat książkę czytało mi się z prawdziwą przyjemnością i bardzo się cieszę, że na mojej półce znajduje się także ''Tropiciel'', z którym spędzę kolejny weekend. Nie mogę się doczekać lektury, tym bardziej że książka jest troszeczkę grubsza, więc nastawiam się na więcej akcji i odpowiedzi! Nie wspomniałam jeszcze, że ''Strażnik'' kończy się bardzo zjawiskowo, powiedziałabym wręcz niespodziewanie, co tylko zachęca do dalszego poznawania historii Huberta. 

       Bardzo polecam te książki młodszym czytelnikom, szczególnie chłopcom, którzy nie wsiąkli jeszcze tak bardzo w świat technologii i lubią czasami poczytać książkę, do której nie potrzeba hasła! Na pewno nie będziecie zawiedzeni, a nawet wyciągniecie od Huberta jakąś lekcję i zechcecie na przykład robić pompki ;) !

za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję: 


        

środa, 20 marca 2019

Kim Holden - Promyczek

...o dziewczynie, która była Promyczkiem



Tytuł: Promyczek
Autor: Kim  Holden
Wydawnictwo: Filia
Moja ocena: 9,5/10

       Chciałabym umieścić na wstępie krótki opis od Wydawnictwa, który zazwyczaj znajdujemy na tylnej okładce książki, ale czuję, że wtedy zepsułabym zabawę tym, którzy jeszcze Promyczka nie czytali. Dość długo dobierałam się do tej książki - zawsze miałam ją w schowku księgarni, w której zamawiam, ale zawsze było coś ważniejszego, coś co aktualnie przykuło moją uwagę i tak zawsze pomijałam ją zamawiając paczkę. Pewnego dnia jednak przyszedł czas, by ostatecznie dodać do koszyka i złożyć zamówienie. Zbyt dużo osób mówiło o tej książce, chwaliło ją, więc w końcu i ja po nią sięgnęłam. 

       ''Promyczek'' to historia młodziutkiej Kate, jej życia w którym zbyt wcześnie przyszło jej dorosnąć, przyjaciół, których przyciąga jak magnes, jej własnych cieni i nieskończonego optymizmu, który wypływa z tej bohaterki jak rzeka. Książka zaczyna się jak wiele innych: przeprowadzka, nowe miasto, studia, nowa rzeczywistość, nowi ludzie, próba odnalezienia się w tym wszystkim. Od pierwszej strony wiemy, że Katie skrywa tajemnicę, pomimo tego, że dość śmiało wpuszcza nas do swojego świata widzianego jej oczami. Wiadomo, że studia są bardzo ważne, więc dziewczyna przeprowadza się z San Diego, gdzie pozostawiła swoje dotychczasowe życie, a jej obecnym adresem będzie malutki pokoik w akademiku, w również niewielkim Grant w Minnesocie. Za sobą pozostawiła najlepszego przyjaciela Gusa, który niegdyś pieszczotliwie nazwał ją ''Promyczkiem'' - sam Gus jest bardzo ciekawą postacią, wraz ze swoim zespołem wkrótce staną się prawdziwymi gwiazdami rocka. Już na samym początku widzimy niesamowitą więź łączącą tę dwójkę ludzi. Wkrótce na drodze Kate stanie też pewien młody mężczyzna Keller Banks, i możecie się domyślić, że na tej płaszczyźnie zadzieje się coś cudownego.

       Kim Holden bardzo powoli opowiada swoją historię, przystępnym, lekkim młodzieżowym językiem, którego czytanie jest prawdziwą przyjaźnią. Próżno szukać tutaj grafomanii, nieścisłości, dziwnych zabiegów fabularnych, czy dziur w całym. Postać Katie być może jest troszeczkę podkoloryzowana, ale wraz z biegiem historii odkrywamy, dlaczego ma taki a nie inny charakter, zaczynamy bardziej rozumieć i bardziej doceniać budowę i cały background bohaterki. To książka, która z początku wydaje się bardziej przegadana, być może nie dzieje się w niej nic istotnego, bowiem autorka postawiła głównie na interakcje pomiędzy swoimi postaciami i nie można mieć jej tego za złe. By dobrnąć do końca musimy wszystkich dokładnie poznać i zbadać, by końcówka historii wywarła jeszcze większe wrażenie. 

       Największym plusem powieści jest jej przekaz i tutaj właśnie zasługa bardzo silnej Katie - nie każdy autor jest w stanie zbudować tak bardzo autentyczną postać, którą z miejsca się kocha, chce przytulić i zapytać ''co słychać''. Książka zwraca uwagę na wiele życiowych wartości, o których ludzie w dzisiejszych czasach zapomnieli. Jesteśmy zgorzkniali, samolubni, obojętni na krzywdę innych, staliśmy się pesymistami, gonimy za czymś co nieistotne, tracimy cenny czas... Można by tu wiele rzeczy wymieniać. Autorka ustami i oczami Kate wyrzuca nam to wszystko w twarz próbując udowodnić, że nie jest jeszcze za późno i zawsze można inaczej.

       ''Promyczek'' powinien znaleźć się w biblioteczce każdego szanującego się Czytelnika, który nie ma nic przeciwko sięgnięciu po powieść młodzieżową. Jak na swoją konstrukcję, książka Kim Holden jest niezwykle dojrzała, ciepła, niosąca światło, pomimo tego, że od połowy wiemy że nad bohaterami wiszą czarne chmury i nieustannie zbliża się katastrofa. Końcowe rozdziały to już prawdziwy rozlew łez, emocji, niedowierzania, choć byliśmy na to wszystko przygotowani. Ja czytając tę książkę miałam łzy w oczach, rzadko mi się to zdarza, a jednak Kim Holden potrafiła wzbudzić we mnie emocje za co cholernie jej dziękuję. ''Promyczek'' ląduje na liście moich ulubionych książek, takich z których wyniosę życiową lekcję, które zapamiętam, które będą mi towarzyszyć i do których będę wracać myślami. Jestem bardzo ciekawa innych książek autorki, gdyż było to nasze pierwsze spotkanie i z pewnością nie ostatnie! 

       Kim Holden udowadnia, że prosta historia może być tą bardzo ważną. Nie potrzeba tutaj wulgaryzmów, wyuzdanych scen, wytatuowanych facetów z wielkimi penisami, bogactwa. Na tle innych książek z tego gatunku ''Promyczek'' wyróżnia się właśnie tą skromnością, która bije nawet z okładki książki. Jest piękna, a gdy bardziej się przypatrzymy znajdziemy w niej o wiele wiele więcej. To tak, jakby Kate krzyczała do nas ''nie oceniaj książki po okładce''. 
  
       Sięgnijcie po tę książkę, bo naprawdę warto. 


piątek, 15 marca 2019

Renata Czarnecka - Ja, królowa. Bona Sforza d'Aragona

Gdy król Polski poślubia Włoszkę... 



Tytuł: Ja, królowa. Bona Sforza d'Aragona
Autor: Renata Czarnecka
Wydawnictwo: Książnica
Moja ocena: 7/10

Kraków, pierwsza połowa XVI wieku. Król Zygmunt poślubia młodą włoską księżniczkę Bonę. Łączą się dynastie Jagiellonów i Sforzów.

Wiosną 1518 roku Bona Sforza zostaje koronowana na królową Polski. Dwudziestoczterolatka szybko zdobywa serce dwukrotnie od niej starszego Zygmunta. Wkrótce na świecie pojawiają się dzieci. To one, w zamyśle królowej, w przyszłości mają umocnić pozycję Jagiellonów w Europie. Jednak Bona, wykształcona i piękna, nie ogranicza się do roli potulnej małżonki i opiekuńczej matki. Przejmuje ster rządów w królestwie, a to przysparza jej wrogów. Na szczęście chroni ją miłość króla...
       

       Dzień dobry, Państwu. Oto krótka lekcja historii.
       Pytanie: Co wiemy o królowej Bonie?

       Muszę przyznać, że z historii nigdy nie byłam dobra - to jest kwestia nauczycieli, którzy zostali nauczycielami ''bo tak'', a nie z pasji. Nie potrafili mnie zarazić tym bakcylem. I o ile jeszcze starożytność i antykw miarę mnie fascynował i coś tam na ten temat wiem, tak jeśli chodzi o Poczet Królów Polskich to niestety jest ciężko. Jakąś tam pamięć do dat mam, ale nigdy nie potrafiłam ''nauczyć się na blachę'' lat panowania, ani który król rządził po którym. 
       Bonę Sforzę jednak kojarzę. Wiem, że była Włoszką i dzięki niej w niedzielę przy oglądaniu Familiady na stół wjeżdża tradycyjny schabowy właśnie z ziemniaczkami. Nigdy jakoś też nie zagłębiałam się w historię tej kobiety, dlatego sięgnięcie po książkę pani Renaty Czarneckiej miało mi co nie co rozjaśnić w głowie. Z reguły rzadko sięgam po tego typu powieści, bo wymagają ode mnie większego zainteresowania niż zwykłe love story, czy książki obyczajowe. Jednakże raz na jakiś czas trzeba wyjść poza swoją strefę komfortu i spróbować czegoś nieznanego. 

       ''Ja, królowa'' rozpoczyna się w momencie, gdy na Wawel przyjeżdża Bona Sforza, młodziutka kobieta, gotowa poślubić króla Zygmunta. W ten sposób nawiązuje się polsko-włoski sojusz, rodziny Jagiellonów i Sforzów zostają połączone. Bona od początku ukazana jest jako postać, która ma niesamowity temperament, ale także urodę - oba te aspekty z miejsca zachwycają króla. Rzadko się to zdarza, jeśli chodzi o zaaranżowane małżeństwa, ale ci dwoje od razu wpadają sobie w oko, wybucha między nimi pewnego rodzaju namiętność, widać, że Zygmunt jest zachwycony swoją małżonką, której prawdziwy charakterek poznajemy wraz z akcją powieści. 
       
      Myślałam, że książka Renaty Czarneckiej będzie rozgrywać się w jakimś określonym odstępie czasu. Że będzie opisywać jakieś konkretne wydarzenie, a tymczasem to rozległa saga rodzinna, opisująca wiele wiele lat z życia Bony, Zygmunta, ich dzieci oraz cudownego Wawelu, którego mury wznoszą się na kartach tej powieści. Tempo akcji jest więc zawrotne i autorka bardzo szybko rozwija kolejne wątki, pojawiające się postaci, ich śmierci, dworskie intrygi, krok po kroku odkrywając charakter głównej bohaterki. 
      
      Bona ma charyzmę. Wie, czego chce. Nie jest w stanie też zrozumieć zasad rządzących w Polsce. Autorka bardzo mocno ukazuje kontrast pomiędzy tym, czego chciałaby młoda królowa, a tym co faktycznie dzieje się na dworze Zygmunta. Rządzenie w Polce to nie taka prosta sprawa i kolejne pomysły królowej płoną, jeszcze zanim zostaną na dobre przedstawione argumenty. Jednak to jej nie zniechęca. Jest upartym, doskonałym strategiem, jednakże wraz z akcją książki przysparza jej to problemów i, niestety, wrogów. Jest za to bardzo oddana mężowi, nie boi się dać mu kolejnego potomstwa, co w mojej głowie plasuje ją jako kobietę z zasadami. 

       Książka jest napisana lekkim językiem, bardzo dobrze mi znanym z tego typu powieści - swego czasu zaczytywałam się w książkach Philippy Gregory. Szybko się przez nią frunie, pomimo nazwisk, nazw miejsc i potężnej palety postaci, które przez książkę się przewijają. Bardzo podziwiam historyczną pasję autorki, która widać, że nie tylko doskonale odrobiła pracę domową, ale jest też zafascynowana swoimi postaciami i lawiruje między nimi jakby żyła w tamtych czasach. Dzięki tej książce dowiedziałam się wielu rzeczy, uzupełniłam swoje braki w wiedzy historycznej i wbrew wszystkiemu udało mi się dzięki tej książce zrelaksować. Nie czytałam innych książek autorki, więc nie mam porównania. ''Ja, królowa'' zachęciła mnie do dalszego poznawania pióra Renaty Czarneckiej, co też w przyszłości z pewnością uczynię. 

       W historii pojawia się wiele znanych nazwisk: mojej ukochanej Marii Stuart, czy też Roksolany. Widać, że Państwo Polskie swego czasu było prawdziwą potęgą i mieliśmy za sobą wielu dorodnych sojuszników. Przemiana królowej Bony z wrażliwej kobiety w zgorzkniałą zołzę to mistrzostwo świata i nie wierzę, że to piszę, ale naprawdę przyjemnie się to czytało - miejscami naprawdę jej współczułam, by za kilka kartek mieć ochotę nią nakrzyczeć.  

       Niestety, gdy na kartach powieści dorasta jedyny syn Bony, Zygmunt August dzieje się coś niedobrego. Od tej pory śledzimy jego losy - w zasadzie ten wątek też bardzo mnie zainteresował, szczególnie jego małżeństwo z Barbarą Radziwiłłówną - jednakże ta historia rzuca cień na królową i Bona gdzieś znika na drugi plan. To wielki minus dla powieści, bo chciałabym śledzić wszystko z jej perspektywy, jeszcze bardziej ją poznać, a tymczasem siedzimy w głowie Zygmunta Augusta. To jedyny minus tej, dlatego troszkę zaniżyłam książce jej ocenę. Jakoś tak czuję lekki niedosyt, jakbym zjadła ciasteczko, w środku którego byłaby połowa kremu. 

       Dla fanek romansu historycznego książka jest z pewnością godna polecenia. Zawsze możemy coś z tej lektury wynieść - ja na przykład dowiedziałam się, że władza nie zawsze idzie w parze z miłością, która nie wiadomo kiedy dopada ludzi i zaczyna kierować ich życiem. Nieważne, czy jest się zwykłą służącą, czy królem Polski - miłość niejedno ma imię i nie raz potrafi w życiu namieszać. Do tego Włoszki naprawdę mają temperament. 

Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Książnica. 

       

wtorek, 12 marca 2019

Jan Philipp Sendker - Sztuka słyszenia bicia serca


Jakie są oblicza miłości?



Tytuł: Sztuka słyszenia bicia serca
Autor: Jan-Philipp Sendker
Wydawnictwo: FILIA
Moja ocena: 8/10

       
Najważniejsza książka o bezwarunkowej miłości ostatnich dziesięcioleci.
Jedna z najgłośniejszych powieści o miłości ostatnich dekad.
Ta książka to najwspanialszy literacki hołd na cześć miłości.
Światowy bestseller przetłumaczony na 35 języków!


      Kiedy Wydawca już z daleka krzyczy do Ciebie, że oto przed Tobą stoi najpiękniejsza książka o bezwarunkowej miłości, głośny tytuł przetłumaczony na ileśtam języków, a do tego okładka świeci na kilometr i przyciąga wzrok swoim pięknem, normalnym jest, że prędzej czy później sięgniesz po tę książkę. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałam, nawet, gdy tekst posiadało jeszcze Wydawnictwo Amber. Nigdy nazwisko autora nie rzuciło mi się w oczy, a za swoją najważniejszą powieść o miłości wszechczasów uważałam dotąd ''Wichrowe Wzgórza'' - zajmujące pierwsze miejsce, niezmiennie od lat. 

       Pochlebne recenzje książki, płynące od moich najbardziej zaufanych ludzi z Blogosfery tylko przekonały mnie, że ta książka to dobry zakup i strzał w dziesiątkę. I być może otwierając paczkę od Czytam.pl widzę przed swoimi oczami powieść roku, która zawładnie moim sercem, która wreszcie mnie wzruszy i skruszy troszkę lodu w moim sercu. Miałam nadzieję na iście czytelniczą ucztę, bo przecież wszyscy tak się zachwycają i w ogóle... 
       Tak naprawdę to zostałam z niczym.


       Autor bardzo lekko wprowadza nas do swojej powieści za pomocą Julii, starającej się odnaleźć swojego ojca. Są to poszukiwania naprawdę trudne, bo dziewczyna musiała polecieć aż na drugi kontynent, by dowiedzieć się, co stało się z jej bliskim, który pewnego dnia po prostu wyszedł z domu i nie wrócił. Ciekawą rzeczą jest, że to matka dziewczyny nakierowała ją właśnie na trop ojca, którego losy rozpoczynają się w okolicach Birmy i Kalkuty, gdzie spędził swoją młodość. Młoda Julia to tak naprawdę narzędzie dla autora, bezcenny element, którego uszy przeprowadzą nas przez trudną historię młodzieńczej, bezwarunkowej miłości. 

       Poznając historię Tin Wina czułam jakieś emocje, ale to zdecydowanie za mało, żebym osiągnęła efekt WOW. Dawno temu w swoim czytelniczym życiu, niemalże na jednym wydechu pochłonęłam inną powieść. ''Dzwony'' Richarda Harvella - historia o chłopcu, który miał niesamowity słuch, przepiękny głos, co doprowadziło go do utraty męskości. Te dwie powieści wydały mi się tak bardzo do siebie podobne, zarówno tematem jak i klimatem! Czytając ''Sztuka słyszenia bicia serca'' niemalże czułam na sobie oddech tamtej powieści, która tak bardzo wryła mi się w pamięć, że mogę spokojnie nazwać ją jedną z najważniejszych w moim życiu.

       Tin Win, uznany przez swoją matkę za przeklęte dziecko, pewnego dnia niedługo po śmierci ojca zostaje przez nią porzucony. Przygarnia go inna kobieta, która niegdyś straciła swoje dziecko, czuje wielką potrzebę zaopiekowania się małym chłopcem. Tin Win pewnego dnia traci wzrok, nikt zupełnie nie rozumie, dlaczego tak mogło się stać, odtąd chłopiec będzie poznawał świat wszystkimi innymi zmysłami. W ten sposób poznaje pewną dziewczynkę, również kalekę, która od urodzenia ma krzywe stopy i porusza się na czworaka. Między tą dwójką rodzi się niesamowita więź, tak często podkreślana przez autora - takiej więzi ze świecą szukać po całym świecie, a nie znajdzie się drugiej takiej samej. Na wskutek wielu wydarzeń i życiowych zawiłości miłość między tą dwójką, choć nigdy nie wygasa, skazana jest na odległość. Tin Win wyjeżdża, żeni się z inną kobietą, lecz w jego sercu na zawsze pobrzmiewają echa Birmy i tej miłości, którą tam pozostawi.

       Owszem, książka może i jest piękna, ale nie nazwałabym jej najważniejszą powieścią o miłości. Wiadomo, że życie rządzi się różnymi prawami. Dwoje ludzi się spotyka i wszystko dzieje się samo. Tutaj najważniejszą istotą jest fakt, iż zakochują się w sobie osoby uznane w jakiś sposób za margines społeczny, a tworzące wspólnie coś nad wyraz pięknego. Autor skupia się przede wszystkim na losach głównych bohaterów, więc w całej książce nie znajdziemy dłuższych opisów Birmy, czy okolic, które mogłyby nadać powieści o wiele bardziej magicznego kształtu. Wszak dla nas to zupełnie odrębna kultura, religia, zupełnie inny świat. Wydaje mi się, że gdyby tę książkę napisała kobieta, to faktycznie czytałabym ją trzymając w dłoni chusteczkę. Niestety panowie nie mają tendencji do zbytniego rozlewania uczuć i koloryzowania relacji między bohaterami, dlatego też miłość między Tin Winem i Mi Mi pozostawiła mi lekki niedosyt. Czekałam na jakiekolwiek wzruszenie, czy emocję która ruszy jakąś strunę w moim sercu, ale niestety się nie doczekałam.

       Powieść jest króciutka, liczy zaledwie 300 stron, więc czyta się ją bardzo szybko i tak jak napisałam wyżej autor wprowadza nas w jej świat z niesamowitą lekkością. Postać Julii, czyli córki Tin Wina traktuje po macoszemu, robiąc z niej narzędzie do poznania tej opowieści zarówno przez nią jak i czytelnika. Widać jej wielką miłość do ojca, silną więź między nimi, jednakże to wszystko, co tak naprawdę o niej wiemy. Również sam tytuł książki jest wielką zagadką, dopóki nie wtopimy się w czeluści umysłu Tin Wina. Często zdarza się, że poznawanie świata opieramy tylko i wyłącznie na oczach, zapominając o tym że mamy też inne zmysły. Tutaj autor podkreśla, że wzrok to nie wszystko i oczy bardzo często mogą kłamać. Wszak jak często oceniamy kogoś po wyglądzie, czy też książkę po okładce? No właśnie. Podejrzewam, że gdyby nie ta piękna oprawa to być może nigdy nie sięgnęłabym po tę powieść.

       Czy ją polecam? Hm, jeżeli macie ochotę poznać historię niesamowitej więzi między dwójką ludzi - to tak. Jeśli natomiast nastawiacie się na wielką literacką ucztę, pełną niezapomnianych wrażeń, to radzę ostudzić emocje. Chyba, że faktycznie to wszystko to kwestia mojego lodowatego serca, które naprawdę trudno wzruszyć. 



wtorek, 12 lutego 2019

Magdalena Majcher - Stan (Nie)Błogosławiony!


Bo kiedy los decyduje za Ciebie... 



Tytuł: Stan (Nie)Błogosławiony
Autor: Magdalena Majcher
Wydawnictwo: Pascal Books
Moja ocena: 9/10 *********

To, że mam fazę na poznawanie polskich autorów - z pewnością wiecie. 
To, że jestem w 8 miesiącu ciąży być może niektórych Was zaskoczy, a niektórzy na pewno już o tym wiedzą. 
(Z tego też tytułu nie nagrywam filmów na YT, bo całe życie - łącznie z moją biblioteczką - zostało wywrócone do góry nogami).

Ciąża do łatwych nie należy, dwukrotnie już byłam w szpitalu - w czwartek zaczynam 32 tydzień, jednak jest ogromne ryzyko porodu przedwczesnego - to wszystko nie napawa optymizmem. Stąd, tworząc ostatnie zamówienie na Czytam PL szukałam książek choć trochę związanych z ciążą, czy pojęciem macierzyństwa. Pragnęłam znaleźć w nich odpowiedzi, jakieś pocieszenie a przede wszystkim ukojenie dla nerwów i stresu.
Małe buciki na powieści Magdalena Majcher od razu przykuły moją uwagę, opis również z miejsca zachęcił i tak oto przybył do mnie ''Stan (nie)błogosławiony''. 
Wiecie, uważam za wielce niesprawiedliwe, że są na tym świecie kobiety, które nie chcą dzieci, rodzą w tajemnicy, a potem je zabijają i zakopują malutkie ciałka w ogródku lub palą je w piecu. Podczas gdy ja, jak i główna bohaterka powieści Pola zrobiłybyśmy wszystko, żeby już wiedzieć, że na pewno nie wydarzy się nic złego i wszystko będzie dobrze.

Pola, 28letnia kobieta, uwielbiająca pisać, mająca wspaniałego męża i dla kontrastu toksyczną matkę jeszcze nie chciała dziecka. Chciała to wszystko dobrze zaplanować, mieć pracę, być bardziej gotową. Niestety przewrotny los sprawił, że zaszła w ciążę wbrew swoim planom. Gdy już udało jej się wstępnie pogodzić z nową sytuacją, na badaniach prenatalnych okazało się, że dziecko może urodzić się chore. 
I tutaj zaczyna się cała historia pełna emocji, życiowych wyborów, skomplikowanych pojęć ginekologicznych i rzeczy przez które ja również już przeszłam dlatego tak bardzo mogłam utożsamić się z Polą. Mimo, że cały ten świat jest już dla mnie znany (oprócz porodu oczywiście) znalazłam w tej książce kilka informacji, o których nie miałam pojęcia. Miło było przeżywać z Polą te najcudowniejsze chwile, gdy człowiek dowiaduje się, że będzie rodzicem. Łzy wzruszenia w oczach męża Poli odnalazłam kiedyś w oczach swojego kochanego, który bardzo to przeżył, gdy na teście wyszły dwie kreski. 

''Stan (nie)błogosławiony!'' to też inny wątek, a mianowicie toksycznej matki głównej bohaterki. Pani Bożena to istna zołza, której zarysy również odnalazłam w swoim życiu i naprawdę ciężko się momentami czytało wiedząc, że obok jest osoba tak bardzo do niej podobna. Te dwa wątki świetnie ze sobą kontrastują, sprawiając że w tej, wydawałoby się, lekkiej powieści naprawdę wieje miejscami smutkiem i niepewnością, czy aby na pewno zmierzamy do happy endu.

Pióro pani Magdy jest niezwykle inteligentne i kulturalne - wszyscy zwracają się do siebie z niezwykłym szacunkiem, często pełnymi imionami a nie zdrobnieniami. Książkę czyta się niezwykle szybko, bardzo mocno mnie wciągnęła (nie dziwię się xD), przyniosła kilka dodatkowych nutek niepokoju, ale także zapaliła w moim serduszku nadzieję, że może nie będzie tak źle i pan Bóg nie pozwoli mojemu maleństwu urodzić się przedwcześnie. 

Ech, uwielbiam takie powieści. Powieści, które niosą ukojenie i wzruszenie. Powieści życiowe. Powieści, które w swojej prostocie niesamowicie poruszają. 
Pani Majcher ląduje na półce polskich autorek, z którymi na pewno ponownie się spotkam.

Ocena książki: 9/10