czwartek, 28 marca 2019

Paulina Hendel - Strażnik

...uważaj, za drzewem może kryć się strzyga!



Tytuł: Strażnik
Autor: Paulina Hendel
Wydawnictwo: We need Ya
Moja ocena: 8,5/10


       Z twórczością Pauliny Hendel miałam przyjemność zapoznać się już w zeszłym roku za sprawą bardzo dobrze przyjętego wśród czytelników ''Żniwiarza''. To między innymi dzięki tej autorce w blogosferze nastąpił wielki wybuch zachwytów i powrotu do Mitologii Słowiańskiej, troszkę przyćmionej nie tylko w szkole ale także popkulturze przez Mitologię Greków i Rzymian. Wielka szkoda, że w programie edukacji nie ma nic o naszej rodzimej mitologii - bardzo przykro, że dzieciaki nie uczą się o naszych dawnych wierzeniach, nie poznają naszej demonologii. Ale dzięki niebiosom mamy autorki takie jak Katarzyna Berenika Miszczuk (genialny cykl: ''Kwiat Paproci''), czy właśnie wspomnianą Paulinę Hendel, która tą tematyką właśnie bardzo chętnie się bawi. 

       ''Strażnik'' już kilka lat temu ukazał się na naszym rynku, dzięki wydawnictwu Nasza Księgarnia. Mam wrażenie, że o książkach tych (piszę ''tych'', gdyż mamy tu do czynienia z trylogią) nie słyszał nikt, miały troszkę słabą reklamę (o ile w ogóle), dodajmy, że zostały wydane w czasie gdy blogosfera nie była jeszcze tak bardzo rozwinięta. Teraz, dzięki młodzieżowemu odłamowi Wydawnictwa Poznańskiego, czyli We need Ya dostaliśmy te książki w odświeżonej wersji, cudownie odmienionej szacie graficznej, otoczone blogową pompą - gdzie się nie obejrzę, tam na blogach, czy też instagramach wyskakuje właśnie okładka ''Strażnika''. Czerń i piękne złote elementy, tajemniczość i ta świadomość, że dzieje się tutaj coś ciekawego przyciągnęła moją uwagę. Musiałam więc sięgnąć po tę książkę!

       Książka rozpoczyna się z wielkim hukiem podczas szkolnej wycieczki w Paryżu, gdzie główny bohater, nastoletni Hubert wraz z najlepszym przyjacielem Ernestem spędzają czas. Właśnie są pod Luwrem, gdzie wreszcie dostaną troszkę czasu wolnego, będą mogli poflirtować z dziewczynami, z którymi się umówili, ale jak to zazwyczaj bywa z ich planów nici, dlatego, że... LUWR PO PROSTU WYBUCHA! Także już pierwsze strony wrzucają czytelnika w wir nieoczekiwanych wydarzeń, dzieje się coś tak niesamowitego, że nawet gdybym chciała, to nie odłożyłabym tej książki. Bowiem wygląda na to, że Hubert przeniósł się w czasie... 

       Reszty nie zdradzę, chociaż i tak mam wrażenie, że napisałam za dużo :). W każdym razie pióro Pauliny Hendel ma w sobie coś niesamowitego. Już przy lekturze ''Żniwiarza'' czułam tę cudowność, jakbym właśnie zjadła tafelek przepysznej czekolady, która rozpływałaby się leniwie po moim podniebieniu. Lekkość prowadzenia akcji, świadome manipulowanie bohaterami, historia, która naprawdę do siebie przyciąga i właśnie to tajemnicze ''coś''. Choć muszę przyznać, że ''Strażnik'' jest powieścią, która konstrukcyjnie ma swoje wzloty i upadki. Tempo akcji jest jak sinusoida, która czasami balansuje zbyt mocno i, widać to szczególnie w środku powieści, może sprawić, że czytelnik będzie się delikatnie nudził. Książka ma więc także słabsze strony, momenty w których niewiele się dzieje, ale mimo wszystko z przyjemnością się czyta. Dobrą nutą są z kolei momenty akcji, naprawdę bardzo dobrze napisane. Bardzo też cieszę się, że Hubert wzbudza zainteresowanie płci pięknej, a autorka postawiła przede wszystkim na akcję a nie wątki miłosne. Pod koniec książki też żegnamy się z kilkoma ważnymi postaciami, co w powieściach młodzieżowych jest raczej rzadko spotykane. To też sprawia, że czytelnikowi oczy wychodzą z orbit i przeżywa to wszystko, jakby sam był w środku powieści. 

       Bardzo dobrą zaletą historii jest bohater. Nie mamy tutaj kolejnej nastolatki, która będzie próbowała zbawić świat, ale młodego chłopca, który przez zbieg okoliczności trafia do zupełnie nowej rzeczywistości. To jest zabieg książkowy, który lubię. Narrator nie jest wszechwiedzący, wszystko poznajemy oczami chłopca, który także musi odkryć gdzie się znajduje i po co. Taka troszkę lekcja savoir vivre, razem z Hubertem staramy się odnaleźć i dowiedzieć, o co tutaj chodzi. To podkręca właśnie tę tajemniczość, bo nie wiemy np co się stało z rodzicami Huberta, więc tak jak mówię mimo, że akcja miejscami się dłuży, mamy tutaj ciekawe elementy, zagadki, świat po apokalipsie, a także paskudne potwory z którymi musimy się mierzyć. 

       Mimo, że jestem kobietą i mam już trochę lat książkę czytało mi się z prawdziwą przyjemnością i bardzo się cieszę, że na mojej półce znajduje się także ''Tropiciel'', z którym spędzę kolejny weekend. Nie mogę się doczekać lektury, tym bardziej że książka jest troszeczkę grubsza, więc nastawiam się na więcej akcji i odpowiedzi! Nie wspomniałam jeszcze, że ''Strażnik'' kończy się bardzo zjawiskowo, powiedziałabym wręcz niespodziewanie, co tylko zachęca do dalszego poznawania historii Huberta. 

       Bardzo polecam te książki młodszym czytelnikom, szczególnie chłopcom, którzy nie wsiąkli jeszcze tak bardzo w świat technologii i lubią czasami poczytać książkę, do której nie potrzeba hasła! Na pewno nie będziecie zawiedzeni, a nawet wyciągniecie od Huberta jakąś lekcję i zechcecie na przykład robić pompki ;) !

za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję: 


        

środa, 20 marca 2019

Kim Holden - Promyczek

...o dziewczynie, która była Promyczkiem



Tytuł: Promyczek
Autor: Kim  Holden
Wydawnictwo: Filia
Moja ocena: 9,5/10

       Chciałabym umieścić na wstępie krótki opis od Wydawnictwa, który zazwyczaj znajdujemy na tylnej okładce książki, ale czuję, że wtedy zepsułabym zabawę tym, którzy jeszcze Promyczka nie czytali. Dość długo dobierałam się do tej książki - zawsze miałam ją w schowku księgarni, w której zamawiam, ale zawsze było coś ważniejszego, coś co aktualnie przykuło moją uwagę i tak zawsze pomijałam ją zamawiając paczkę. Pewnego dnia jednak przyszedł czas, by ostatecznie dodać do koszyka i złożyć zamówienie. Zbyt dużo osób mówiło o tej książce, chwaliło ją, więc w końcu i ja po nią sięgnęłam. 

       ''Promyczek'' to historia młodziutkiej Kate, jej życia w którym zbyt wcześnie przyszło jej dorosnąć, przyjaciół, których przyciąga jak magnes, jej własnych cieni i nieskończonego optymizmu, który wypływa z tej bohaterki jak rzeka. Książka zaczyna się jak wiele innych: przeprowadzka, nowe miasto, studia, nowa rzeczywistość, nowi ludzie, próba odnalezienia się w tym wszystkim. Od pierwszej strony wiemy, że Katie skrywa tajemnicę, pomimo tego, że dość śmiało wpuszcza nas do swojego świata widzianego jej oczami. Wiadomo, że studia są bardzo ważne, więc dziewczyna przeprowadza się z San Diego, gdzie pozostawiła swoje dotychczasowe życie, a jej obecnym adresem będzie malutki pokoik w akademiku, w również niewielkim Grant w Minnesocie. Za sobą pozostawiła najlepszego przyjaciela Gusa, który niegdyś pieszczotliwie nazwał ją ''Promyczkiem'' - sam Gus jest bardzo ciekawą postacią, wraz ze swoim zespołem wkrótce staną się prawdziwymi gwiazdami rocka. Już na samym początku widzimy niesamowitą więź łączącą tę dwójkę ludzi. Wkrótce na drodze Kate stanie też pewien młody mężczyzna Keller Banks, i możecie się domyślić, że na tej płaszczyźnie zadzieje się coś cudownego.

       Kim Holden bardzo powoli opowiada swoją historię, przystępnym, lekkim młodzieżowym językiem, którego czytanie jest prawdziwą przyjaźnią. Próżno szukać tutaj grafomanii, nieścisłości, dziwnych zabiegów fabularnych, czy dziur w całym. Postać Katie być może jest troszeczkę podkoloryzowana, ale wraz z biegiem historii odkrywamy, dlaczego ma taki a nie inny charakter, zaczynamy bardziej rozumieć i bardziej doceniać budowę i cały background bohaterki. To książka, która z początku wydaje się bardziej przegadana, być może nie dzieje się w niej nic istotnego, bowiem autorka postawiła głównie na interakcje pomiędzy swoimi postaciami i nie można mieć jej tego za złe. By dobrnąć do końca musimy wszystkich dokładnie poznać i zbadać, by końcówka historii wywarła jeszcze większe wrażenie. 

       Największym plusem powieści jest jej przekaz i tutaj właśnie zasługa bardzo silnej Katie - nie każdy autor jest w stanie zbudować tak bardzo autentyczną postać, którą z miejsca się kocha, chce przytulić i zapytać ''co słychać''. Książka zwraca uwagę na wiele życiowych wartości, o których ludzie w dzisiejszych czasach zapomnieli. Jesteśmy zgorzkniali, samolubni, obojętni na krzywdę innych, staliśmy się pesymistami, gonimy za czymś co nieistotne, tracimy cenny czas... Można by tu wiele rzeczy wymieniać. Autorka ustami i oczami Kate wyrzuca nam to wszystko w twarz próbując udowodnić, że nie jest jeszcze za późno i zawsze można inaczej.

       ''Promyczek'' powinien znaleźć się w biblioteczce każdego szanującego się Czytelnika, który nie ma nic przeciwko sięgnięciu po powieść młodzieżową. Jak na swoją konstrukcję, książka Kim Holden jest niezwykle dojrzała, ciepła, niosąca światło, pomimo tego, że od połowy wiemy że nad bohaterami wiszą czarne chmury i nieustannie zbliża się katastrofa. Końcowe rozdziały to już prawdziwy rozlew łez, emocji, niedowierzania, choć byliśmy na to wszystko przygotowani. Ja czytając tę książkę miałam łzy w oczach, rzadko mi się to zdarza, a jednak Kim Holden potrafiła wzbudzić we mnie emocje za co cholernie jej dziękuję. ''Promyczek'' ląduje na liście moich ulubionych książek, takich z których wyniosę życiową lekcję, które zapamiętam, które będą mi towarzyszyć i do których będę wracać myślami. Jestem bardzo ciekawa innych książek autorki, gdyż było to nasze pierwsze spotkanie i z pewnością nie ostatnie! 

       Kim Holden udowadnia, że prosta historia może być tą bardzo ważną. Nie potrzeba tutaj wulgaryzmów, wyuzdanych scen, wytatuowanych facetów z wielkimi penisami, bogactwa. Na tle innych książek z tego gatunku ''Promyczek'' wyróżnia się właśnie tą skromnością, która bije nawet z okładki książki. Jest piękna, a gdy bardziej się przypatrzymy znajdziemy w niej o wiele wiele więcej. To tak, jakby Kate krzyczała do nas ''nie oceniaj książki po okładce''. 
  
       Sięgnijcie po tę książkę, bo naprawdę warto. 


piątek, 15 marca 2019

Renata Czarnecka - Ja, królowa. Bona Sforza d'Aragona

Gdy król Polski poślubia Włoszkę... 



Tytuł: Ja, królowa. Bona Sforza d'Aragona
Autor: Renata Czarnecka
Wydawnictwo: Książnica
Moja ocena: 7/10

Kraków, pierwsza połowa XVI wieku. Król Zygmunt poślubia młodą włoską księżniczkę Bonę. Łączą się dynastie Jagiellonów i Sforzów.

Wiosną 1518 roku Bona Sforza zostaje koronowana na królową Polski. Dwudziestoczterolatka szybko zdobywa serce dwukrotnie od niej starszego Zygmunta. Wkrótce na świecie pojawiają się dzieci. To one, w zamyśle królowej, w przyszłości mają umocnić pozycję Jagiellonów w Europie. Jednak Bona, wykształcona i piękna, nie ogranicza się do roli potulnej małżonki i opiekuńczej matki. Przejmuje ster rządów w królestwie, a to przysparza jej wrogów. Na szczęście chroni ją miłość króla...
       

       Dzień dobry, Państwu. Oto krótka lekcja historii.
       Pytanie: Co wiemy o królowej Bonie?

       Muszę przyznać, że z historii nigdy nie byłam dobra - to jest kwestia nauczycieli, którzy zostali nauczycielami ''bo tak'', a nie z pasji. Nie potrafili mnie zarazić tym bakcylem. I o ile jeszcze starożytność i antykw miarę mnie fascynował i coś tam na ten temat wiem, tak jeśli chodzi o Poczet Królów Polskich to niestety jest ciężko. Jakąś tam pamięć do dat mam, ale nigdy nie potrafiłam ''nauczyć się na blachę'' lat panowania, ani który król rządził po którym. 
       Bonę Sforzę jednak kojarzę. Wiem, że była Włoszką i dzięki niej w niedzielę przy oglądaniu Familiady na stół wjeżdża tradycyjny schabowy właśnie z ziemniaczkami. Nigdy jakoś też nie zagłębiałam się w historię tej kobiety, dlatego sięgnięcie po książkę pani Renaty Czarneckiej miało mi co nie co rozjaśnić w głowie. Z reguły rzadko sięgam po tego typu powieści, bo wymagają ode mnie większego zainteresowania niż zwykłe love story, czy książki obyczajowe. Jednakże raz na jakiś czas trzeba wyjść poza swoją strefę komfortu i spróbować czegoś nieznanego. 

       ''Ja, królowa'' rozpoczyna się w momencie, gdy na Wawel przyjeżdża Bona Sforza, młodziutka kobieta, gotowa poślubić króla Zygmunta. W ten sposób nawiązuje się polsko-włoski sojusz, rodziny Jagiellonów i Sforzów zostają połączone. Bona od początku ukazana jest jako postać, która ma niesamowity temperament, ale także urodę - oba te aspekty z miejsca zachwycają króla. Rzadko się to zdarza, jeśli chodzi o zaaranżowane małżeństwa, ale ci dwoje od razu wpadają sobie w oko, wybucha między nimi pewnego rodzaju namiętność, widać, że Zygmunt jest zachwycony swoją małżonką, której prawdziwy charakterek poznajemy wraz z akcją powieści. 
       
      Myślałam, że książka Renaty Czarneckiej będzie rozgrywać się w jakimś określonym odstępie czasu. Że będzie opisywać jakieś konkretne wydarzenie, a tymczasem to rozległa saga rodzinna, opisująca wiele wiele lat z życia Bony, Zygmunta, ich dzieci oraz cudownego Wawelu, którego mury wznoszą się na kartach tej powieści. Tempo akcji jest więc zawrotne i autorka bardzo szybko rozwija kolejne wątki, pojawiające się postaci, ich śmierci, dworskie intrygi, krok po kroku odkrywając charakter głównej bohaterki. 
      
      Bona ma charyzmę. Wie, czego chce. Nie jest w stanie też zrozumieć zasad rządzących w Polsce. Autorka bardzo mocno ukazuje kontrast pomiędzy tym, czego chciałaby młoda królowa, a tym co faktycznie dzieje się na dworze Zygmunta. Rządzenie w Polce to nie taka prosta sprawa i kolejne pomysły królowej płoną, jeszcze zanim zostaną na dobre przedstawione argumenty. Jednak to jej nie zniechęca. Jest upartym, doskonałym strategiem, jednakże wraz z akcją książki przysparza jej to problemów i, niestety, wrogów. Jest za to bardzo oddana mężowi, nie boi się dać mu kolejnego potomstwa, co w mojej głowie plasuje ją jako kobietę z zasadami. 

       Książka jest napisana lekkim językiem, bardzo dobrze mi znanym z tego typu powieści - swego czasu zaczytywałam się w książkach Philippy Gregory. Szybko się przez nią frunie, pomimo nazwisk, nazw miejsc i potężnej palety postaci, które przez książkę się przewijają. Bardzo podziwiam historyczną pasję autorki, która widać, że nie tylko doskonale odrobiła pracę domową, ale jest też zafascynowana swoimi postaciami i lawiruje między nimi jakby żyła w tamtych czasach. Dzięki tej książce dowiedziałam się wielu rzeczy, uzupełniłam swoje braki w wiedzy historycznej i wbrew wszystkiemu udało mi się dzięki tej książce zrelaksować. Nie czytałam innych książek autorki, więc nie mam porównania. ''Ja, królowa'' zachęciła mnie do dalszego poznawania pióra Renaty Czarneckiej, co też w przyszłości z pewnością uczynię. 

       W historii pojawia się wiele znanych nazwisk: mojej ukochanej Marii Stuart, czy też Roksolany. Widać, że Państwo Polskie swego czasu było prawdziwą potęgą i mieliśmy za sobą wielu dorodnych sojuszników. Przemiana królowej Bony z wrażliwej kobiety w zgorzkniałą zołzę to mistrzostwo świata i nie wierzę, że to piszę, ale naprawdę przyjemnie się to czytało - miejscami naprawdę jej współczułam, by za kilka kartek mieć ochotę nią nakrzyczeć.  

       Niestety, gdy na kartach powieści dorasta jedyny syn Bony, Zygmunt August dzieje się coś niedobrego. Od tej pory śledzimy jego losy - w zasadzie ten wątek też bardzo mnie zainteresował, szczególnie jego małżeństwo z Barbarą Radziwiłłówną - jednakże ta historia rzuca cień na królową i Bona gdzieś znika na drugi plan. To wielki minus dla powieści, bo chciałabym śledzić wszystko z jej perspektywy, jeszcze bardziej ją poznać, a tymczasem siedzimy w głowie Zygmunta Augusta. To jedyny minus tej, dlatego troszkę zaniżyłam książce jej ocenę. Jakoś tak czuję lekki niedosyt, jakbym zjadła ciasteczko, w środku którego byłaby połowa kremu. 

       Dla fanek romansu historycznego książka jest z pewnością godna polecenia. Zawsze możemy coś z tej lektury wynieść - ja na przykład dowiedziałam się, że władza nie zawsze idzie w parze z miłością, która nie wiadomo kiedy dopada ludzi i zaczyna kierować ich życiem. Nieważne, czy jest się zwykłą służącą, czy królem Polski - miłość niejedno ma imię i nie raz potrafi w życiu namieszać. Do tego Włoszki naprawdę mają temperament. 

Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Książnica. 

       

wtorek, 12 marca 2019

Jan Philipp Sendker - Sztuka słyszenia bicia serca


Jakie są oblicza miłości?



Tytuł: Sztuka słyszenia bicia serca
Autor: Jan-Philipp Sendker
Wydawnictwo: FILIA
Moja ocena: 8/10

       
Najważniejsza książka o bezwarunkowej miłości ostatnich dziesięcioleci.
Jedna z najgłośniejszych powieści o miłości ostatnich dekad.
Ta książka to najwspanialszy literacki hołd na cześć miłości.
Światowy bestseller przetłumaczony na 35 języków!


      Kiedy Wydawca już z daleka krzyczy do Ciebie, że oto przed Tobą stoi najpiękniejsza książka o bezwarunkowej miłości, głośny tytuł przetłumaczony na ileśtam języków, a do tego okładka świeci na kilometr i przyciąga wzrok swoim pięknem, normalnym jest, że prędzej czy później sięgniesz po tę książkę. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałam, nawet, gdy tekst posiadało jeszcze Wydawnictwo Amber. Nigdy nazwisko autora nie rzuciło mi się w oczy, a za swoją najważniejszą powieść o miłości wszechczasów uważałam dotąd ''Wichrowe Wzgórza'' - zajmujące pierwsze miejsce, niezmiennie od lat. 

       Pochlebne recenzje książki, płynące od moich najbardziej zaufanych ludzi z Blogosfery tylko przekonały mnie, że ta książka to dobry zakup i strzał w dziesiątkę. I być może otwierając paczkę od Czytam.pl widzę przed swoimi oczami powieść roku, która zawładnie moim sercem, która wreszcie mnie wzruszy i skruszy troszkę lodu w moim sercu. Miałam nadzieję na iście czytelniczą ucztę, bo przecież wszyscy tak się zachwycają i w ogóle... 
       Tak naprawdę to zostałam z niczym.


       Autor bardzo lekko wprowadza nas do swojej powieści za pomocą Julii, starającej się odnaleźć swojego ojca. Są to poszukiwania naprawdę trudne, bo dziewczyna musiała polecieć aż na drugi kontynent, by dowiedzieć się, co stało się z jej bliskim, który pewnego dnia po prostu wyszedł z domu i nie wrócił. Ciekawą rzeczą jest, że to matka dziewczyny nakierowała ją właśnie na trop ojca, którego losy rozpoczynają się w okolicach Birmy i Kalkuty, gdzie spędził swoją młodość. Młoda Julia to tak naprawdę narzędzie dla autora, bezcenny element, którego uszy przeprowadzą nas przez trudną historię młodzieńczej, bezwarunkowej miłości. 

       Poznając historię Tin Wina czułam jakieś emocje, ale to zdecydowanie za mało, żebym osiągnęła efekt WOW. Dawno temu w swoim czytelniczym życiu, niemalże na jednym wydechu pochłonęłam inną powieść. ''Dzwony'' Richarda Harvella - historia o chłopcu, który miał niesamowity słuch, przepiękny głos, co doprowadziło go do utraty męskości. Te dwie powieści wydały mi się tak bardzo do siebie podobne, zarówno tematem jak i klimatem! Czytając ''Sztuka słyszenia bicia serca'' niemalże czułam na sobie oddech tamtej powieści, która tak bardzo wryła mi się w pamięć, że mogę spokojnie nazwać ją jedną z najważniejszych w moim życiu.

       Tin Win, uznany przez swoją matkę za przeklęte dziecko, pewnego dnia niedługo po śmierci ojca zostaje przez nią porzucony. Przygarnia go inna kobieta, która niegdyś straciła swoje dziecko, czuje wielką potrzebę zaopiekowania się małym chłopcem. Tin Win pewnego dnia traci wzrok, nikt zupełnie nie rozumie, dlaczego tak mogło się stać, odtąd chłopiec będzie poznawał świat wszystkimi innymi zmysłami. W ten sposób poznaje pewną dziewczynkę, również kalekę, która od urodzenia ma krzywe stopy i porusza się na czworaka. Między tą dwójką rodzi się niesamowita więź, tak często podkreślana przez autora - takiej więzi ze świecą szukać po całym świecie, a nie znajdzie się drugiej takiej samej. Na wskutek wielu wydarzeń i życiowych zawiłości miłość między tą dwójką, choć nigdy nie wygasa, skazana jest na odległość. Tin Win wyjeżdża, żeni się z inną kobietą, lecz w jego sercu na zawsze pobrzmiewają echa Birmy i tej miłości, którą tam pozostawi.

       Owszem, książka może i jest piękna, ale nie nazwałabym jej najważniejszą powieścią o miłości. Wiadomo, że życie rządzi się różnymi prawami. Dwoje ludzi się spotyka i wszystko dzieje się samo. Tutaj najważniejszą istotą jest fakt, iż zakochują się w sobie osoby uznane w jakiś sposób za margines społeczny, a tworzące wspólnie coś nad wyraz pięknego. Autor skupia się przede wszystkim na losach głównych bohaterów, więc w całej książce nie znajdziemy dłuższych opisów Birmy, czy okolic, które mogłyby nadać powieści o wiele bardziej magicznego kształtu. Wszak dla nas to zupełnie odrębna kultura, religia, zupełnie inny świat. Wydaje mi się, że gdyby tę książkę napisała kobieta, to faktycznie czytałabym ją trzymając w dłoni chusteczkę. Niestety panowie nie mają tendencji do zbytniego rozlewania uczuć i koloryzowania relacji między bohaterami, dlatego też miłość między Tin Winem i Mi Mi pozostawiła mi lekki niedosyt. Czekałam na jakiekolwiek wzruszenie, czy emocję która ruszy jakąś strunę w moim sercu, ale niestety się nie doczekałam.

       Powieść jest króciutka, liczy zaledwie 300 stron, więc czyta się ją bardzo szybko i tak jak napisałam wyżej autor wprowadza nas w jej świat z niesamowitą lekkością. Postać Julii, czyli córki Tin Wina traktuje po macoszemu, robiąc z niej narzędzie do poznania tej opowieści zarówno przez nią jak i czytelnika. Widać jej wielką miłość do ojca, silną więź między nimi, jednakże to wszystko, co tak naprawdę o niej wiemy. Również sam tytuł książki jest wielką zagadką, dopóki nie wtopimy się w czeluści umysłu Tin Wina. Często zdarza się, że poznawanie świata opieramy tylko i wyłącznie na oczach, zapominając o tym że mamy też inne zmysły. Tutaj autor podkreśla, że wzrok to nie wszystko i oczy bardzo często mogą kłamać. Wszak jak często oceniamy kogoś po wyglądzie, czy też książkę po okładce? No właśnie. Podejrzewam, że gdyby nie ta piękna oprawa to być może nigdy nie sięgnęłabym po tę powieść.

       Czy ją polecam? Hm, jeżeli macie ochotę poznać historię niesamowitej więzi między dwójką ludzi - to tak. Jeśli natomiast nastawiacie się na wielką literacką ucztę, pełną niezapomnianych wrażeń, to radzę ostudzić emocje. Chyba, że faktycznie to wszystko to kwestia mojego lodowatego serca, które naprawdę trudno wzruszyć.