Tytuł: Present Perfect
Autor: Alison G. Bailey
Wydawnictwo: Niezwykłe
MOJA OCENA: 5/10 *****
Amanda i Noah urodzili się tego samego dnia i nawet jeśli
urodzili się w innych salach, oddzieleni ścianą to nic nie stanęło na
przeszkodzie, by się zaprzyjaźnili. Od małego dzielili ze sobą te dobre i złe
chwile, dorastali razem, chodzili do szkoły razem, ciasto czekoladowe jedli
razem, w zasadzie wiele rzeczy robili razem. Również wszystkie pierwsze razy
przeżywali wspólnie – jazda na rowerze, pierwsza wizyta na wesołym miasteczku,
pierwsza wizyta w kinie, pierwsze dni w szkole. Byli nierozłączni, choć
koleżanki Amandy mówiły, że to dziwne i że chłopak i dziewczyna nie powinni się
przyjaźnić. W końcu nasi bohaterowie dorastają, Amanda nabiera kobiecych
krągłości, za Noah zaczynają uganiać się dziewczyny ze szkoły. W ten sposób
również Amanda zaczyna patrzeć na swojego przyjaciela inaczej, ale ona żyjąc w
cieniu swojej idealnej siostry czuje się niewystarczająco dobra, by Noah mógł
być z nią szczęśliwy. I tak zaczyna się pełna perypetii miłosnych powieść,
która mnie wielokrotnie wkurzała, a zachowanie głównej bohaterki często
sprawiało, że miałam ochotę tę książkę wyrzucić przez okno.
To kolejna książka Wydawnictwa Niezwykłe, która wpadła mi w
ręce i niestety jest tą najsłabszą. Spodziewałam się fajnego young adult, które
mnie odmóżdży, z którym miło spędzę czas, ale tak się nie stało. I to wszystko
przez główną bohaterkę, bo o ile jeszcze historię friendzone zakorzenionego już
w pierwszych chwilach życia jestem w stanie przeżyć i zrozumieć, tak główni
bohaterowie strasznie mnie wkurzali.
Amanda i Noah. Więź nierozerwalna, para wręcz idealna.
Wszyscy to widzą dookoła, jak pożerają się wzrokiem, jak działają na siebie, a
mimo to nasza główna bohaterka nie jest w stanie tego zrozumieć. Mimo, iż
chłopak cały czas jej powtarza że ją kocha i chciałby z nią ułożyć sobie życie.
Amanda ze względu na swoje kompleksy go odpycha, czym powoduje lawinę kolejnych
wydarzeń. Noah zaczyna umawiać się z innymi dziewczynami, czym wprowadza Amandę
w stan prawdziwej histerii. Tylko skoro tak jej na nim zależy, to dlaczego
zwyczajnie mu tego nie powie?
Problem leży w jej psychice. Wychowana w cieniu idealnej
siostry, non stop nękana przez rodziców wielkim jak neon pytaniem: ‘Dlaczego
nie możesz być jak Emily?’, Amanda ma się za niewystarczająco dobrą. Nie widzi
swoich zalet, patrzy na siebie bardzo krytycznym okiem i to niestety jest
bardzo dobry przykład na to, że przez błąd rodzice głęboko zakorzenili w niej
niskie poczucie wartości. Dlatego też starałam się ją zrozumieć, kiedy
odepchnęła od siebie miłość Noah. Chciała go ochronić. Rozumiem to doskonale.
Przeszkadzało mi jednak to, że rozważaliśmy to wszystko przez ¾ książki. I
przez tyle czasu nienawidziłam tej postaci z całego serca.
W pewnym momencie czułam, jakby mnie ktoś wrzucił w jakąś
wyjątkowo monotonną i ciągnącą się w nieskończoność telenowelę. Ani trochę nie
pomagało to, że historia przedstawiona jest z perspektywy Amandy. Jej
rozważania, tok myślenia miejscami był niesamowicie żałosny. Szczególnie w tym
okresie, gdy była nastolatką. Bo musicie wiedzieć, że w tych 400 stronach mamy
powieść, drogę, w której widzimy życie tych dwojga od momentu narodzin aż do
dorosłych lat w collegu. Noah i Amanda grają pierwsze skrzypce. Są najlepiej
zarysowanymi postaciami, bo reszta drugoplanowych została potraktowana po
macoszemu, są zaledwie muśnięci jedną cechą charakteru po to, żeby byli. Styl
pisania autorki też jakoś mnie nie powalił, choć myślę, że tworząc taką postać
jak Amanda nie mogła po prostu w pełni zaprezentować swoich pisarskich
umiejętności. Książka jest napisana przyzwoicie, ale czytałam lepsze.
A potem, kiedy już sądziłam, że znam zakończenie i
zmarnowałam te kilka godzin czytając tę książkę, dzieje się coś, co zwala mnie
z nóg. I tu mam wrażenie, że autorka unosi brwi i patrzy na mnie ze złośliwym
uśmieszkiem w stylu ‘myślałaś, że już wszystko wiesz?’. Bo już sądzimy, że
będzie cukierkowy happy end, lecz niestety autorka wywraca wszystko do góry
nogami. I choć wyczuwam tu silną inspirację ‘Gwiazd naszych wina’ to muszę
przyznać, że kompletnie się tego nie spodziewałam i końcówka naprawdę mnie
pochłonęła.
Autorka zgrabnie chce nam przekazać, że w życiu nie wszystko
jest tak jak sobie zaplanujemy. Nie możemy stawiać granic, bo los i tak sprawi,
że prędzej czy później je przekroczymy. I skoro gramy w dobre karty i mamy
szansę na prawdziwe szczęście dlaczego odwracamy się i je zwyczajnie
ignorujemy? Czasami trzeba schować godność w buty i spróbować czegoś. Bo ja
wychodzę z założenia że lepiej żałować że się coś zrobiło, niż żałować, że się
tego nie zrobiło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz